[ Pobierz całość w formacie PDF ]

i tak musiało to nastąpić, więc lepiej że mam to już za sobą i w dodatku żyję. Ze szklanką w ręku
i spokojem w duszy przeszedłem na piętro, ale klawiatura nie wyglądała dzisiaj przekonywająco.
Poza tym powietrze w pokoju miało jakiś nieprzyjemny suchy posmak. Z papierosem w ustach
i szklanką w dłoni podszedłem do okna i nie zważając na protesty klimatyzatora, otworzyłem je.
Buchnęło gorące powietrze, w którym więcej było zapachu benzydolu i rozgrzanego glasfaltu niż
tlenu, ale wolałem to niż kancelaryjny smród nie zamieszkanego domu. Popatrzyłem na
zaniedbany kwietnik przed domem i syknąłem na Tebę, zawzięcie wygrzebującą z ziemi chyba
ostatnie kłącza brastiny. Przed domem bastaad wygrzewał się w słońcu, przez szybę dojrzałem,
jak mrugało jedno ze światełek w płycie represera  opiekuńczy wóz chłodził powietrze, żeby
jego ukochany właściciel nie pocił się już na pierwszych przejechanych metrach. Taka
troskliwość słodkim plastrem legła na moje pokancerowane ostatnimi wydarzeniami wnętrze.
Zamierzałem już wrócić do salonu, ale zostałem w oknie, chcąc przyjrzeć się
przejeżdżającemu samochodowi. Przez ciemne szyby nie widziałem kierowcy, ale musiał go
zainteresować mój bastaad, co jeszcze bardziej poprawiło moje samopoczucie. Blueball wolno
ominął bastaada, ale zamiast od razu przyspieszyć, zwolnił jeszcze bardziej, szyba przy oknie
pasażera poszła w dół. Z okna wyjrzała rura teleobiektywu, kierowała się w stronę bastaada
i niemal natychmiast przesunęła i zerknęła w moje oczy. Runąłem przez okno w dół, na kwietnik,
w czasie krótkiego lotu odrzucając szklankę i papierosa. Udało mi się wykonać niemal całe salto,
grzmotnąłem plecami w gęstą kępę chaliencji. Jeszcze zanim upadek bolesnym hukiem odbił się
w mojej głowie, usłyszałem głuche poważne stęknięcie trafionego domu, a pół sekundy
wcześniej wizg opon. Przewracałem się na brzuch, gdy mocny podmuch cisnął mi w twarz
kilkadziesiąt kilogramów pyłu, ziemi, kwiatów liści, patyków. Przeturlałem się w bok i ostrożnie
wychyliłem głowę ponad poziom bujnej trawy. Bastaad stał samotny, poderwałem się na równe
nogi i popatrzyłem do tyłu. Dom istniał tylko do górnej krawędzi okien parteru. Coś skrzypiało,
drobnym werblem odzywały się opadające wciąż małe fragmenty ścian czy mebli. Cmoknąłem
na szczekającą Tebę i pobiegłem do samochodu. Ruszyliśmy pokazowo, na skrzyżowaniu świeże
ślady poślizgu naprowadziły mnie na trop, ruszyłem w prawo, jednocześnie wciskając w komp
klucz-wytrych. Dyżurny komendy miejskiej zgłosił się natychmiast.
 Granatowy blueball, w numerze jest litera A i cyfry  siedem i trzy. Zapewne jedzie
z nadmierną prędkością, może wyjeżdża z miasta. Znajdz go szybko!  ryknąłem do mikrofonu,
jednocześnie kręcąc głową na wszystkie strony.
 Najwyższy priorytet! Już!
Ulice leniwie przemierzały szeregi samochodów spokojnych popołudniowo-wieczornych
obywateli, śmigałem między nimi, zgrzytając zębami i jęcząc ze złości. Zwalniałem na
skrzyżowaniach i nie zważając na ochoczo rozdzierające się rozleniwione, spragnione rozrywki
klaksony, rozglądałem na wszystkie strony usiłując odnalezć samochód albo ślad jego
pośpiesznego przejazdu.
 Granatowy blueball CAA 732126 kieruje się na południowy zachód. W tej chwili
jeszcze nie wiadomo  skręci na Szosę Leśną, czy pojedzie dalej i skorzysta z Autostrady
Bergholta. Podaj swój...
 Natychmiast meldować o kierunkach ruchu tego wozu!  wrzasnąłem, przerywając
demaskujące mnie pytanie.
 Znajdzcie właściciela wozu!
 Już sprawdziliśmy...  wyjąkał zdetonowany dyżurny.  Nie ma wozu o takiej
rejestracji...
 A ile ostatnio ukradziono samochodów tej marki? Uczyć was mam?
Otarłem się o karminową livię z pedalcem przy kierownicy, rzuciłem w jego kierunku
kilka słów i na granicy przyczepności opon wypadłem wreszcie na drogę wylotową, którą
mogłem z minimalnym skrótem dopaść Szosy Leśnej.
 Co z tymi skradzionymi blueballami? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • thierry.pev.pl
  •