[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ważną miną.
- Kiedy wyjeżdżasz? - spytał Grant.
- Wkrótce.
- Tak pomyślałem, bo trochę cię już znam. - Przerwał. -
Zanim powiesz coś więcej, chcę cię o coś zapytać.
- Pytaj.
- Czy myślisz, że jest szansa, że my, ty i ja, moglibyśmy
mieć wspólną przyszłość? - Gdy otworzyła usta, żeby coś
powiedzieć, podniósł rękę. - Wiem, że jesteśmy z różnych
światów, co brzmi jak z kiepskiej książki. Wiem, że bardzo
siÄ™ od siebie różnimy. - PrzerwaÅ‚ i potarÅ‚ kark. - Ale, do cho­
lery, takie różnice sÄ… podniecajÄ…ce i taki zwiÄ…zek jest pod­
niecajÄ…cy.
-Grant...
- Gdybyśmy byli tacy sami, byłoby piekielnie nudno!
- O czym ty mówisz? - spytała Kelly cicho, wpatrując się
w jego twarz.
- Krótko mówiąc, czy zostaniesz tu dłużej, ze mną?
- Grant. DzwoniÅ‚ John. Z Houston. - ZapadÅ‚a dÅ‚uga mÄ™­
czÄ…ca cisza. - Czy chcesz coÅ› powiedzieć? - spytaÅ‚a w koÅ„­
cu Kelly.
- Ja już swoje powiedziałem. Teraz twoja kolej.
- Moja firma chce, żebym wróciła jak najprędzej.
Chociaż Kelly nic więcej nie dodała, Grant widział, że ze
sobą walczyła. Tak chciał ją objąć, pocałować, wyznać, że ją
kocha i błagać, żeby z nim została.
Zamiast tego stał niemy i bez ruchu.
- A ja czujÄ™, że jestem im to winna i sobie też. WiÄ™c wy­
jeżdżam jutro.
Grant spojrzał na nią przeciągle i skwitował:
- To chyba wszystko wyjaśnia.
- To nie znaczy...
Grant pokręcił głową.
- Och, wiem, co to znaczy. Zdecydowałaś się zwijać żagle
i wracać do Houston. A ja nie bÄ™dÄ™ próbowaÅ‚ zmieniać two­
jej decyzji.
Zbladła.
- Chcesz mi powiedzieć, że to koniec?
- Jesteś wielkim adwokatem, możesz to sobie wytłumaczyć.
- Mówisz mi też, że mam sobie pójść teraz, tak? - Kelly
z trudem spytała przez ściśnięte gardło.
- W tych okolicznościach to chyba dobry pomysł.
Powstrzymując łzy, Kelly obróciła się na pięcie i wyszła,
cicho zamykajÄ…c za sobÄ… drzwi.
Klnąc, Grant rzucił butelką piwa w kominek. Nawet nie
mrugnął, kiedy szkło rozprysło się po całym pokoju.
ROZDZIAA DWUNASTY
- Czy mówiłem ci ostatnio, jak bardzo jestem z ciebie
dumny?
- Codziennie.
John uśmiechnął się, nim opadł na fotel przed biurkiem
Kelly.
- Chciałbym, żebyś wiedziała, że robisz wspaniałą robotę
i firma bardzo ciÄ™ ceni.
- Wiem i ceniÄ™ sobie twoje wsparcie i komplementy.
- Bardzo żałowałem, że wyjechałaś - John zmarszczył
brwi - ale to chyba było najlepsze rozwiązanie. Teraz, gdy
wróciłaś, można to docenić. Jesteś błyskotliwa i agresywna
jak kiedyÅ›.
- JesteÅ› bardzo dobrym czÅ‚owiekiem, John, i mam szczęś­
cie, że jesteś moim szefem.
Rozchmurzył się, a potem powiedział ciszej.
- Ja... moglibyÅ›my być czymÅ› wiÄ™cej. Tylko ja ciÄ™ nie in­
teresujÄ™, prawda?
Uśmiechnęła się smutno.
- Nie w taki sposób, o jaki ci chodzi. Ale twoje zaintereso­
wanie przyjmujÄ™ jako najlepszy komplement.
John westchnął, po czym się uśmiechnął.
- W porządku, przygotowałem się na  nie".
- Zawsze uważałam cię za przyjaciela i najlepszego szefa
na świecie.
ZawahaÅ‚ siÄ™, a potem przyglÄ…daÅ‚ jej siÄ™ tak dÅ‚ugo, że za­
częła się wiercić na krześle.
- Co takiego? - spytała, przechylając głowę.
- JesteÅ› nie ta sama.
Kelly westchnęła głęboko.
- Właśnie mi powiedziałeś...
- Nie mówię o pracy - przerwał jej John.
- Aha. - OdwróciÅ‚a siÄ™ w obawie, że zaraz wkroczy na za­
kazany teren.
- Kiedy myślisz, że nikt na ciebie nie patrzy, masz taką
smutnÄ… twarz. Dlaczego?
- Nic mi nie jest - skłamała. - Ponosi cię wyobraznia.
- Bzdura.
-John...
Znów jej przerwał.
- Wiem, że siÄ™ wtrÄ…cam, ale od tego sÄ… przyjaciele i sze­
fowie.
- Muszę to sama przemyśleć.
- Wciąż chodzi o twoją rodzinę?
Uśmiechnęła się.
- Nie, nie w taki sposób. Dzięki temu wyjazdowi, kiedy
o nich myślę, czyli codziennie, są to najmilsze wspomnienia,
a nie poczucie bólu i straty.
- Cieszę się, Kelly. To naprawdę wspaniale. Ale według
mnie, wciąż jesteÅ› zbyt smutna. - PochyliÅ‚ siÄ™. - Chodzi o te­
go faceta, tak?
- Nie wiem, o kim mówisz.
- Wiesz doskonale.
Kelly wstała, żeby ukryć rumieniec, który na pewno zaraz
zaleje jej twarz, i podeszła do okna. Dzień był ponury i po-
chmurny, tak jak jej nastrój. OczywiÅ›cie, że tÄ™skniÅ‚a za Gran­
tem. Wyobrażała go sobie w dżinsach, kowbojskich butach
i kasku, gdzieÅ› w gÅ‚Ä™bi lasu, szczęśliwego, że może wykony­
wać swoją pracę. %7łeby tylko kochał ją, tak jak ten las.
- Kelly?
- Przepraszam, wyobraznia mnie poniosła.
John wstał.
- Jeżeli nie chcesz mi zaufać, to sobie pójdę. - Zerknął na
zegarek. - Za trzydzieści minut mam być w sądzie, a jeśli się
nie mylę, to ty też.
- Masz racjÄ™. - Kelly wyprostowaÅ‚a siÄ™ i wyrzuciÅ‚a z gÅ‚o­
wy wszelkie prywatne problemy. - Tej sprawy nie mam za­
miaru przegrać.
- Nie przegrasz, a to, jak już mówiÅ‚em, sprawi, że zosta­
niesz wspólniczkÄ…. - Nie doczekawszy siÄ™ spodziewanej re­
akcji, spytał: - Wciąż tego chcesz, prawda?
- Absolutnie - podtrzymaÅ‚a Kelly z wymuszonym entu­
zjazmem. - Schwyciła teczkę. - Chodzmy, narobimy szumu.
Była w domu dopiero od miesiąca, ale wydawało jej
się, że minęło sześć. Codziennie rozglądała się po swoim
apartamencie w Houston zadowolona, że ma takie piękne
mieszkanie, do którego może wracać. Tylko że wydawało
jej się mniej cudowne, niż przed wyjazdem do Lane. Poza
tym miała mnóstwo przyjaciół i pełno ciekawych miejsc,
w które można było pójść. Naprawdę, Houston miało jej
tyle do zaoferowania!
Tylko dlaczego to wszystko już tak jej nie cieszyło? Była
dopiero szósta i miała jeszcze sporo czasu, żeby przemyśleć
propozycję pójścia do teatru i na kolację, którą odrzuciła.
Nie miała ochoty nigdzie wychodzić. Po dniu spędzonym
w sądzie marzyła, żeby poleżeć w wannie i spędzić resztę
wieczoru na czytaniu i odpoczynku.
Niestety, gdy tylko przekręciła klucz w zamku, poczuła się
spięta, podenerwowana i samotna. Sprawę pogorszyły dwa
telefony, jeden po drugim, od Maud i od Ruth.
Obie opowiadaÅ‚y, jak bardzo za niÄ… tÄ™skniÄ… i żeby przy­
jechaÅ‚a do Lane je odwiedzić. Po tych rozmowach Kelly od­
łożyła słuchawkę załamana i się rozpłakała. Siedziała na
kanapie z podwiniętymi nogami i było jej coraz smutniej.
Przestań, upomniała się w duchu. Przecież nie ma powodu
do pÅ‚aczu. MiaÅ‚a piÄ™kne mieszkanie, Å›wietnÄ… pracÄ™ i zarob­
ki i zaoferowano jej pozycję wspólniczki w firmie. Chociaż
jeszcze nie zaakceptowała tej oferty, wszyscy wiedzieli, że to
zrobi.
Wszyscy oprócz niej. Czuła się nieszczęśliwa z powodu
Granta. Bez niego wszystko, co miaÅ‚a, to byÅ‚y po prostu rze­
czy. OdkÄ…d go poznaÅ‚a i siÄ™ w nim zakochaÅ‚a, rzeczy prze­
stały się liczyć.
OczywiÅ›cie, że chciaÅ‚a siÄ™ zajmować prawem, ale namiÄ™t­
ność do prawa i tylko prawa minęła. Kochała swój apartament,
ale było to tylko miejsce do spania. I ta fascynacja minęła.
Jej namiętnością był Grant. Nagle zapaliło jej się w głowie
światełko. Chciałaby budzić się codziennie obok Granta i to
było najważniejsze na świecie. Zerwała się na równe nogi
i stanęła przy kominku. Ale to niemożliwe! Nie mogłaby żyć
w małym miasteczku.
KÅ‚amczucha, podpowiedziaÅ‚o jej sumienie. Przecież ży­
ła tam przez kilka tygodni. Zawarła nawet kilka znajomości,
dobrze jej się pracowało i odżyła. Więc o co chodziło?
Usiłowała uspokoić nerwy, oddech i bicie serca. Nagle
ją olśniło. Straciła Eddiego z powodu tragedii, na którą nie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • thierry.pev.pl
  •