[ Pobierz całość w formacie PDF ]

co zdawało się gładką skałą, ale w ciemności nic nie mógł dostrzec. Potykając się
szedł w głąb wyspy, póki nie uznał, że jest już poza zasięgiem przypływu.
Wzdychając głęboko położył się, zamierzając tylko uspokoić skołatany umysł
i ruszyć w dalszą drogę. Zanim się jednak spostrzegł, już spał jak kamień.
Rozdział 2
Elryk śnił.
Widział, jak zamiera jemu znany świat, a wraz z nim cały cykl historii kosmo-
su. ZniÅ‚o mu siÄ™, że jest nie tylko sobÄ…, Elrykiem z Melniboné, ale równoczeÅ›nie
innymi mężczyznami, którzy zaprzysięgli, że dążyć będą do jakiegoś szczytnego
celu, chociaż sami nie za bardzo potrafili go dokładnie określić. Wydawało mu
się także, że leżąc wyczerpany na plaży, gdzieś poza granicami Pikaraydu, śni
o Ciemnym Statku i Tanelorn oraz o Agaku i Gagak. Gdy się zbudził, uśmiechnął
się ironicznie, gratulując sobie w duchu posiadania równie wybujałej wyobrazni.
Mimo to nie mógł całkowicie otrząsnąć się z wrażenia, które wywarł na nim ów
sen.
Brzeg wyglądał jakoś inaczej. Albinos pomyślał, że najwyrazniej coś dziwne-
go musiało się wydarzyć, podczas gdy on spał. Być może został odurzony narko-
tykiem przez łowców niewolników, którzy porzucili go następnie, gdy zdali sobie
sprawę, że nie będą z niego mieli wiele pożytku? Ale nie, to mało prawdopodob-
ne. Postanowił przede wszystkim ustalić, gdzie jest. Może równocześnie znajdzie
rozwiÄ…zanie tej zagadki.
Z całą pewnością świtało. Elryk usiadł i rozejrzał się dokoła.
Znajdował się na ciemnej, wygładzonej przez morze wapiennej powierzchni,
w wielu miejscach spękanej tak, że strumienie spienionej morskiej wody wdziera-
ły się w głębokie szczeliny i przemierzały je z sykiem i chlupotem, zakłócającym
absolutnÄ… poza tym ciszÄ™ tego spokojnego poranka.
Elryk powstał z trudem, podpierając się schowanym do pochwy mieczem. Bla-
de powieki na moment przysÅ‚oniÅ‚y lÅ›niÄ…ce purpurÄ… oczy; Melnibonéanin usilnie
próbował odtworzyć w pamięci wydarzenia, które poprzedzały dotarcie na to wy-
brzeże.
Przypominał sobie ucieczkę z Pikaraydu, panikę, poczucie bezsilności i apa-
tię, sny. Skoro najwyrazniej był żywy i nie znajdował się w niewoli, musiało to
świadczyć o tym, że ostatecznie jego prześladowcy zaprzestali pościgu. Gdyby go
bowiem odszukali, zabiliby go bez wahania.
Otworzył oczy i, rozglądając się po okolicy, zwrócił uwagę na niezwykłe błę-
54
kitne zabarwienie padającego światła (bez wątpienia złudzenie, wywołane tym,
że słońce przesłonięte było warstwą szarych chmur), w którym cały krajobraz na-
bierał upiornego wyglądu, a morze  matowego, metalicznego połysku.
Wapienne skały, wynurzające się z wody i rozciągające wokół terasami, odbi-
jały światło niczym wypolerowany ołów. Powodowany nagłym impulsem Elryk
wyciągnął rękę w stronę słońca i przyjrzał się jej uważnie. Zwykle zimna biel
skóry nabrała teraz cieplejszego, niebieskawego odcienia. Rozbawiony tym Elryk
uśmiechnął się niczym dziecko, w niewinnym podziwie.
Spodziewał się, że wkrótce zmoży go zmęczenie, lecz zamiast tego czuł się
niezwykle wypoczęty, jak gdyby spał długo po sutym obiedzie. Postanowił nie
zastanawiać się nad tym niezwykłym i nieprawdopodobnym zjawiskiem. Zdecy-
dował się wdrapać na urwisko w nadziei, że gdy zorientuje się w swym położeniu,
łatwiej mu będzie obrać właściwy kierunek.
Wapienne zbocza były trochę zdradliwe, lecz wspinaczka nie należała do trud-
nych, gdyż zawsze udawało mu się znalezć miejsca, gdzie poszczególne terasy nie
były od siebie zbyt oddalone.
Wspinał się ostrożnie i wytrwale. Spękany wapień w wielu miejscach zapew-
niał dobre oparcie dla nóg, tak że albinos osiągnął znaczną wysokość w dość krót-
kim czasie, chociaż gdy znalazł się wreszcie na szczycie, zbliżało się już południe.
Stał na brzegu rozległego, kamiennego terenu, ze wszystkich stron raptownie opa-
dającego stromymi urwiskami, dzięki czemu horyzont nie sprawiał wrażenia od-
ległego. Ponad równiną znajdowało się już tylko niebo. Poza rosnącymi z rzadka
brązowymi kępkami trawy nie było tu żadnej roślinności ani też śladu istnienia
tubylców. Dopiero teraz Elryk zdał sobie sprawę, że cała okolica pozbawiona jest
wszelkich oznak życia. Nawet jeden ptak nie szybował ponad jego głową, żaden
owad nie pełzał w trawie. Nad brązową wyżyną panowała nie zmącona niczym
cisza.
W niewytłumaczalny sposób Elryk nadal nie czuł zmęczenia. Postanowił wy-
korzystać niespodziewany przypływ sił i dojść do przeciwległego krańca wapien-
nego wzniesienia. Miał nadzieję, że stamtąd dostrzeże jakąś wioskę lub miasto.
Parł naprzód, nie odczuwając głodu ani pragnienia. Poruszał się szybko, ale wi-
dać niewłaściwie ocenił odległość, bo słońce poczęło się już kłonić ku zachodowi,
a on wciąż jeszcze nie osiągnął celu podróży. Niebo przy horyzoncie zabarwiło
się głębokim, aksamitnym fioletem. Nieliczne chmury również przybrały błękitny
odcień. Dopiero wówczas Elryk zauważył, że słońce także nie świeci jak zwykle,
lecz płonie ciemną purpurą. Zastanowił się, czy przypadkiem nie jest to dalszy
ciÄ…g snu.
Grunt pod nogami począł się wznosić stromo pod górę i dalsza wędrówka stała
się o wiele trudniejsza. Zanim jednak blask słoneczny przygasł całkowicie, Elryk
znalazł się na stromym zboczu opadającym w szeroką, pozbawioną drzew dolinę,
na której dnie, wśród skał, rdzawej darni i paproci, wiła się rzeka.
55
Po krótkim odpoczynku, pomimo zapadającej nocy, Elryk postanowić iść dalej
i sprawdzić, czy uda mu się dotrzeć do rzeki, skąd miałby przynajmniej wodę do
picia i gdzie rano udałoby mu się może nałowić ryb.
Księżyc nie pojawił się jednak tej nocy, co bardzo utrudniało wędrówkę. Mel-
nibonéanin przez dwie lub trzy godziny parÅ‚ przed siebie wÅ›ród niemalże kom-
pletnych ciemności, co chwila potykając się o większe głazy, aż w końcu grunt [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • thierry.pev.pl
  •