[ Pobierz całość w formacie PDF ]

nad wyraz zdumiewające, gdyż dosłownie przed chwilą to samo miasteczko świeciło pustkami, domy
nie miały dachów ani okien, nie było wcale drzew ani trawy. Tylko niebo takie samo. I wzgórze.
 O mało mnie nie zadusiłaś  usłyszała słabiutki głosik i aż wzdrygnęła się z zaskoczenia.
Dopiero wtedy uświadomiła sobie, że z całej siły przyciska do piersi małego archeologa.
 Nie mam czym oddychać  mruknął Rrrr.  Wypuść mnie na razie na wolność. Będzie ci ciężko
nieść mnie przez cały czas w torbie.
Alicja otworzyła ramiona  zapomniała z kretesem, że archeolog nie jest kotkiem. Rrrr pacnął na
ziemię i jęknął boleśnie.
 Och, przepraszam cię!  zawołała Alicja.  Całkiem straciłam głowę.
Rrrr roztarł bolącą nogę i prychnął gniewnie:
 Nie ma czasu, żeby tracić głowę. Idziemy do miasta. Ucieknie nam pociąg. A wtedy cała podróż
pójdzie na marne.
 A jeśli wehikuł się pomylił? Jeśli statek przylatuje wcale nie dzisiaj?
 Maszyny się nie mylą  powiedział archeolog i pobiegł po trawie w stronę miasta.
Alicja szła z tyłu. Zerwała rumianek i powąchała go. Kwiatek był całkiem bezwonny. Nad Alicją
zaczęła krążyć pszczoła.
 Uciekaj  opędziła się od niej Alicja i nagle przyszło jej na myśl, że jeśli nic nie zdoła
załatwić, to za tydzień nie będzie tu żywego ducha  ani pszczół, ani ludzi, ani nawet drzew.
Archeolog wybiegł pierwszy na wąziutką ścieżynę.
 Nie zatrzymuj się  warknął znów i machnął ogonem.
 Wiesz co?  powiedziała Alicja.  Lepiej jak najmniej machaj ogonem  niezbyt ci to
naturalnie wychodzi.
 Przyszyłem go mocno  odparł Rrrr, ale ogonem już więcej nie machał.
Zbliżyli się do lasu. Drzewa ciągnęły się równymi rzędami, jak gdyby były specjalnie posadzone.
 Zaczekaj tu  powiedział cicho archeolog.  Rzucę okiem, czy nie ma tam nikogo.
Alicja przystanęła i zaczęła z nudów zrywać rumianki, by upleść z nich wianek. Miała jedną
pasję  strasznie lubiła pleść wianki z rumianków albo innych kwiatków, na przykład z koniczyny.
Ale koniczyna na Koleidzie nie rośnie.
 Aj!  usłyszała piskliwy okrzyk. A następnie warczenie. Rzuciła kwiatki i puściła się pędem
w stronę drzew. Coś przydarzyło się archeologowi.
Zdążyła w samą porę. Rrrr pędził ku niej co sił w nogach, a za nim, trzymając w zębach jego
puszysty ogon, biegł duży pies.
 Odejdz! Natychmiast odejdz!  krzyknęła Alicja.
Pies zatrzymał się szczerząc zęby.
Alicja pochwyciła archeologa na ręce, on zaś wyszeptał:
 Dziękuję!
 Oddaj ogon  powiedziała Alicja do psa, który stał nie opodal, nie wypuszczając z pyska
puszystego ogonka.  To nie twój ogon. Oddaj natychmiast!
Alicja zrobiła krok w stronę psa, on zaś cofnął się, jak gdyby zapraszając do zabawy. Był
kudłaty, duży, biały w rude łaty. Zza krzaków wyszedł mały człowieczek, niewiele wyższy od Alicji.
 Co tu się dzieje?  spytał, a dziewczynka zrozumiała pytanie, bo przecież od wczoraj znała
miejscowy język.
 Pański pies rzucił się na mojego kotka  odparła.
 Ach ty, psotniku!  powiedział mężczyzna.
Był ubrany w szare portki i szarą koszulę, w ręku trzymał długi bat. Pewnie był pastuchem.
 I niech odda ogon. Urwał ogon mojemu kotkowi  zażądała Alicja.
 Po co twojemu kotkowi ogon?  zdziwił się pastuch.  Nie przyrośnie przecież.
 Niech go odda  powtórzyła Alicja.
 Azor, zostaw  powiedział pastuch.
Pies rzucił ogon na ziemię. Alicja schyliła się po niego, nie wypuszczając archeologa z rąk.
 Dziękuję  powiedziała.  Kiedy odchodzi pociąg?
 Który pociąg?
 Do stolicy.
 Za godzinę  odparł pastuch.  A ty kim jesteś? Dlaczego cię nie znam? Przecież znam
wszystkich w naszym mieście
 Przyjechałam na wycieczkę  wyjaśniła Alicja.  I wracam do domu. Mieszkam w stolicy.
 I wymowę masz jakąś dziwną  dodał pastuch.  Niby wszystkie słowa rozumiem, ale gadasz
jakoś nie po naszemu.
 Mieszkam daleko stąd.
Pastuch z powątpiewaniem pokręcił głową.
 I ubrana też jesteś nie po naszemu.
Archeolog drgnął i mocniej przytulił się do Alicji.
 Jak to  nie po naszemu?
 Wyglądasz na dziecko, a wzrostu jesteś prawie takiego, jak ja.
 To się tylko tak wydaje  odparła Alicja.  Mam już szesnaście lat.
 No, no!  mruknął pastuch.
Wreszcie odwrócił się do psa, zawołał go i ciągle kręcąc głową poszedł w kierunku krzaków.
Raptem, gdy Alicja była już pewna, że niebezpieczeństwo minęło, przystanął i spytał:
 A co z twoim kotkiem? Skoro ma oberwany ogon, to powinien krwawić.
 Nic, nic, proszę się nie martwić  odpowiedziała Alicja.
 Pokaż mi go.
 Do widzenia!  krzyknęła.  Boję się spóznić na pociąg.
I szybko ruszyła ścieżką prowadzącą do miasta, nie oglądając się, choć pastuch zawołał ją
jeszcze kilka razy. Najchętniej by pobiegła, lecz obawiała się, że wówczas pies rzuci się za nią
w pogoń.
 No, co on robi?  wyszeptał archeolog.
 Nie mam pojęcia. Boję się obejrzeć.
Zcieżka rozszerzyła się, przeszła w piaszczystą drogę. Alicja ujrzała tuż obok szopę czy jakiś
magazyn i przywarła do ściany, kryjąc się przed wzrokiem pastucha. Wciąż miała wrażenie, że
zacznie ją gonić.
Minąwszy szopę zatrzymała się na chwilę, żeby złapać oddech.
 Nie przemyśleliśmy dobrze naszej wersji  oświadczył surowo archeolog.  Okazuje się, że
kulejemy z wymową. I z tą wycieczką to nieprzekonujące. Po co ktoś miałby wybierać się na
wycieczkę sam, tak wcześnie rano? Zapamiętaj: byłaś u babci, a teraz wracasz do domu... A propos,
na śmierć zapomniałem  tutejsze młode dziewczyny mają zupełnie inne fryzury. Noszą włosy
zaczesane na czoło.
 Przecież ja mam krótkie włosy.
 Nie szkodzi, zaczesz je na czoło.
 Wobec tego muszę postawić cię na ziemi.
 Broń Boże! Tu są drapieżne psy.
 Nie ma tu żadnego psa. Chcesz, to cię włożę do torby?
 Do torby? Zwietnie. Tylko wez mój nożyk i wytnij w torbie otwór. Muszę przecież coś
widzieć.
Alicja włożyła archeologa do torby, gdzie znajdowała się już butla z surowicą, wcisnęła tam
również oberwany ogon. Wycięła nożykiem otwór, żeby archeolog mógł obserwować, co się dzieje
dokoła.
 Szkoda, że nie masz nitki  powiedział Rrrr.  Jak mam teraz przyczepić ogon?
 A twierdziłeś, że tak świetnie się trzyma!
 Nigdy cię jeszcze pies za ogon nie łapał  zauważył archeolog.  Aatwo ci żartować.
 Wcale nie żartuję. Poszukaj w torbie, może znajdziesz w bocznej kieszonce igłę z nitką. Babcia
zawsze mi tam wkłada różne zbędne drobiazgi.
Alicja zasunęła torbę na zamek błyskawiczny. Potem sczesała jednak włosy na czoło
i powędrowała na stację.
Na szczęście miasteczko jeszcze spało. Okna były pozamykane, zasłony spuszczone, nikomu
nawet nie postała w głowie myśl, że za tydzień, po równie pustych jak w tej chwili ulicach będą
jezdzić wyłącznie karetki pogotowia ratunkowego.
 %7łal mi was  oświadczyła Alicja ludziom śpiącym w domach.  Ale możecie na mnie liczyć.
 Może już nas zauważyli  poruszył się w torbie archeolog, jego głos brzmiał głucho, jak gdyby
dobiegał z daleka. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • thierry.pev.pl
  •