[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Potem załadowali pokarm dostarczony przez zoo i resztki
mrożonego mięsa przywiezionego przez Talę. Samochód zaopatrzony
był w lodówkę i karmie nic nie groziło.
Kiedy Hildebrandowie już mieli odjeżdżać, Jim wychylił się
przez okno i skinął na Pete'a.
- A co się tyczy tamtej sprawy - powiedział - to jak niczego nie
znajdziesz, zadzwoń do mnie. Zawiadomię kogo trzeba, postawię ich
w stan pogotowia. Załatwimy to, nic złego się nie stanie, zobaczysz.
- O czym on mówił? - zapytała Tala, kiedy odjechali.
- Powiem ci pózniej, jak już będę pewien.
- Powiedz mi teraz. Pocałował ją w czubek nosa.
- Daj mi czas do jutra. A na razie przyrzeknij, że dzisiejszą noc
również spędzisz w mieście.
- Pete...
- Mam wrażenie, że zaczynam rozumieć wydarzenia ostatnich
dni. Muszę tylko coś jeszcze sprawdzić.
Tala zesztywniała.
- Pete, proszę, nie rób nic, co może okazać się niebezpieczne.
- Przyrzekam. A ty zostań dziś u teściowej, dobrze? Wolałbym,
żebyś została ze mną, ale Irene chyba nie byłaby zadowolona.
- Już jej powiedziałam, że się widujemy.
- To my się widujemy? Tak nazywasz to, co robimy? Nigdy bym
nie przypuszczał. - Zrobił niewinną minę i mrugnął okiem.
- Przestań, Pete. Trzeba nakarmić słonie, już się niecierpliwią.
- Co zamierzasz zrobić z Talą?
Mace uważnie spojrzał na syna i najwyrazniej czekał na jego
odpowiedz. Siedzieli właśnie w przyczepie i jedli kolację.
- Na razie niewiele mogę chyba zrobić, nie sądzisz? - odparł
Pete.
- Sądzę, że jest wręcz przeciwnie.
Pete wstał i zaczął krążyć po niewielkim pomieszczeniu niczym
lew w klatce.
- To nie jest łatwa sprawa, istnieją pewne przeszkody.
Mace spojrzał na niego znad okularów.
- Chyba nie masz na myśli tego, co się stało podczas tej
nieszczęsnej sobotniej wizyty? - zapytał.
Pete rzucił się na kanapę, oparł wysoko nogi i przymknął oczy.
- Ta wizyta to tylko część niepowodzeń. Czekają mnie jeszcze
następne. Chyba nie sądzisz, że Irene pozwoli, żeby Tala mieszkała w
takich warunkach. Uważa, i słusznie, że Tali należy się coś znacznie
lepszego. Mieszkam w dwóch klitkach i jest mi z tym dobrze, ale nie
mogę wymagać, żeby Tala się zgodziła żyć w takich warunkach. Ona
chce mieszkać z dziećmi pod jednym dachem jak prawdziwa rodzina.
Jak prawdziwa, dobrze sytuowana rodzina.
Machnął ręką w stronę, gdzie znajdowały się słonie.
- A jaka tam ze mnie rodzina.
- Jeśli szukasz wymówki - zaczął poważnie Mace - to musisz
znalezć sobie coś lepszego. Przecież chyba potrafisz.
- Jakiej wymówki? - Pete aż podskoczył. - Nie muszę szukać
żadnych wymówek. Jej dzieci mnie nie znoszą. Syn potwornie boi się
słoni, a ja, jak może zauważyłeś, pracuję ze słoniami i z tego nigdy nie
zrezygnuję. Moje dziewczęta są dla mnie tak samo ważne jak dla Tali
rodzina.
- Oczywiście, ale pamiętaj, że postawę małego chłopca można
łatwo zmienić. Potrzeba tylko trochę czasu i cierpliwości.
- Postawę teściowej jest zmienić znacznie trudniej.
- Co nie znaczy, że nie można tego zrobić. Przecież Irene zależy
tylko na szczęściu Tali i jej dzieci, podobnie jak tobie.
- Irene nigdy nie zgodzi się na to, żebym ja uczestniczył w tym
szczęściu. Zresztą, wcale nie znam się na dzieciach, nie umiem z nimi
postępować. Zwłaszcza z dziećmi tak pokrzywdzonymi przez los jak
one. Wiem coś o tym, bo sam taki byłem.
- Ale jakoś przeżyłeś.
- Owszem, i to w świetnej formie. Gratulacje, tato. Mace powoli
wstał od stołu, zebrał talerze i wstawił je do zmywarki. W ciszy, która
zapadłą odezwał się pierwszy.
- Wielu mężczyzn nigdy nie zaznało miłości kobiety. Ty należysz
do nielicznych, synu, którym przytrafiło się to dwa razy. Za
pierwszym razem zmarnowałeś okazję, a teraz... Mogę ci tylko
szczerze życzyć, żebyś skorzystał z doświadczenia i nie pozwolił,
żeby to się powtórzyło.
Nie powiedział nic więcej; sięgnął po kurtkę, włożył ją i wyszedł
z przyczepy. Pete zerwał się, gotów za nim biec. Jak ojciec śmie, jak
on może prawić mu kazania?
Powstrzymał się i wrócił na kanapę. Czy gdyby Val żyła,
potrafiłby zatrzymać ją przy sobie? Nosiła pod sercem jego dziecko.
Gdyby mu o tym powiedziała, natychmiast by ją poślubił.
Ale czy kobiecie wystarcza, że ktoś się z nią żeni, bo  tak należy
zrobić"? Val na pewno by nie wystarczyło. Wyjechałaby do Los
Angeles i przyjęła tamtą pracę. Zawsze uważał, że ją kocha. Teraz
wiedział, że nie kochał jej wystarczająco mocno. Ona wiedziała o tym
od początku, dlatego tak się wtedy pokłócili. Zarzuciła mu to, on
zaprzeczył, ale w głębi duszy musiał przyznać jej rację.
A co z Talą? Czy kocha ją wystarczająco mocno, by się z nią
ożenić, polubić jej dzieci i całą rodzinę? Czy może woli resztę życia
spędzić w samotności?
Nie, tego był pewien. Dlatego musi znalezć sposób, żeby im [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • thierry.pev.pl
  •