[ Pobierz całość w formacie PDF ]

nie powinna nawet o niej myśleć.
- CzÅ‚owiek musi mieć jakiÅ› cel - odparÅ‚a spokojnie. - PaÅ„­
skim celem jest najwyrazniej popełnienie różnych grzechów.
52
- Wcale nie - zaprzeczył. - Nie jestem nawet pewien, czy
potrafiłbym je wszystkie wymienić.
Z szerokim uśmiechem podniosła dłonie i zaczęła wyliczać
na palcach.
- Zawiść, duma, chciwość, pożądanie, gniew, obżarstwo
i lenistwo.
- SÄ… jeszcze jakieÅ› grzechy poza tymi siedmioma? - zapy­
tał z niechęcią.
- O tak! Są grzechy, które wołają o pomstę do nieba, i grzechy
niemal anielskie. Nie wystarczy mi palców, by je wyliczyć.
- Chyba nie powinienem przekomarzać siÄ™ na temat grze­
chów z córką pastora.
- Przekomarzanie siÄ™ nie należy do grzechów, Wasza Wyso­
kość. Nawet w dzień święty.
- Tak sÄ…dziÅ‚em. - OdwróciÅ‚ siÄ™ ku niej, przynajmniej na ty­
le, na ile pozwalaÅ‚a na to ciasnota wnÄ™trza. - Czy nie mogli­
byÅ›my porozmawiać o czymÅ› przyjemniejszym niż ognie pie­
kielne i potępienie?
Rozbawiona Amariah odchyliÅ‚a siÄ™, przybierajÄ…c dość wy­
zywającą pozę, która nie pasowała do surowego stroju.
- Same wady nie prowadzą jeszcze do wiecznego potępienia
- zapewniła. - Natomiast jeśli człowiek nie wykazuje skruchy
i brnie w grzechy bez opamiÄ™tania, może mieć po Å›mierci kÅ‚o­
poty. JeÅ›li jednak woli pan przerwać rozważania o stanie swo­
jej duszy, nie mam nic przeciwko zmianie tematu.
- Doskonale. - Guilford odczuł większą ulgę, niż gotów
byłby przyznać. - Więc o czym porozmawiamy? O pogodzie?
O tÅ‚umie na ulicach? O tym, gdzie dzisiaj zjemy obiad? A mo­
że o tym, który z członków klubu jest szulerem?
Tylko na sekundÄ™ na jej twarzy odmalowaÅ‚o siÄ™ zdumie­
nie - Amariah doskonale potrafiła ukrywać uczucia - ale
53
to wystarczyło, by pojął, iż to, czego wczoraj dowiedział
się, niechcący podsłuchując rozmowę dwóch służących,
było prawdą.
- Szuler w Penny House?
Uśmiechnął się. Znowu miał nad nią przewagę.
- Nie zaprzeczyła pani.
- To zbyt absurdalne, by zaprzeczać. Członkowie naszego
klubu wywodzÄ… siÄ™ z najlepszych rodzin w kraju. Jak mogÅ‚a­
bym podejrzewać, iż jeden z tych dżentelmenów jest szule­
rem?
- Dżentelmeni nienawidzÄ… przegrywać, może nawet bar­
dziej niż mężczyzni z niższych sfer. Dżentelmeni również
mogÄ… być zdesperowani. JeÅ›li jest pani naprawdÄ™ tak bezgra­
nicznie ufna, to powinienem natychmiast powiadomić o tym
komitet klubu, zanim pozwoli pani, by jakiś bandzior ukradł
pani sprzed nosa wszystkie walory.
Amariah zarumieniła się z gniewu.
- Do tego nie dojdzie, Wasza Wysokość. Ma pan moje
słowo.
Uśmiechnął się pobłażliwie.
- Chce pani uniknąć skandalu, moja droga.
- Nieprawda - rzuciła ostrym tonem. - Podjęłam działania,
żeby z tym skończyć. Powinien pan poznać mnie już na tyle,
by wiedzieć, że nie wahaÅ‚abym siÄ™ poprosić o wsparcie, gdy­
bym go potrzebowała.
- A pani powinna zwrócić się do mnie, kiedy pojawiają
się problemy. Znacznie lepiej sięgnąć po linę ratunkową, niż
spaść w przepaść.
- Fascynujące. Widzi się pan w tej roli, Wasza Wysokość?
- Och, postrzegam siÄ™ w wielu bardzo różnych rolach, pan­
no Penny.
54
- Naprawdę nie mam ochoty wymyślać skandalu tylko po
to, by panu o nim opowiedzieć.
- A jeśli nie trzeba go wymyślać? Jeśli jest prawdziwy?,
- Ale nie jest.
Westchnął i postanowił na razie ustąpić.
- Jest pani upartym stworzeniem, panno Penny.
- Znowu pan nawiązuje do tej idiotycznej historii z jędzą,
prawda? Dlaczego kiedy mężczyzna obstaje przy swoim, to
jest stanowczy, jeśli natomiast kobieta robi to samo, jest
uparta?
Wybuchnął śmiechem. Była wspaniała! Może i jędza, ale
jego podziw dla niej jeszcze wzrósł.
- UznajÄ™ pani krytykÄ™. Jest pani stanowcza, nie uparta.
- Zapewne powinnam panu za to podziękować. A może to
wcale nie był komplement?
- ByÅ‚ - zapewniÅ‚. - ZresztÄ… w peÅ‚ni zasÅ‚użony. JeÅ›li pani so­
bie życzy, mam więcej komplementów na podorędziu.
- Na pewno. - SkrzywiÅ‚a siÄ™ lekko. - ProponujÄ™ jednak cie­
kawszy temat rozmowy, Wasza Wysokość. Porozmawiajmy
o panu.
- O mnie? - Tego siÄ™ nie spodziewaÅ‚. - Gotów jestem zaak­
ceptować ten temat pod warunkiem, że nie bÄ™dziemy dysku­
tować o moich grzechach. Może zacznę od stwierdzenia, jak
bardzo cieszÄ™ siÄ™ pani towarzystwem.
- ProszÄ™ sobie darować. Wiem, że lubi pan moje towarzy­
stwo, bo w przeciwnym razie nie prosiÅ‚by mnie pan o spotka­
nie. ChciaÅ‚abym dowiedzieć siÄ™ o panu czegoÅ› nowego. Pro­
szę mi opowiedzieć o swoim dzieciństwie - jak miał na imię
pana pierwszy kucyk, na jakie drzewo najchętniej pan właził,
jaką jarzynę uważał pan za najwstrętniejszą. Krótko mówiąc:
jakim był pan chłopcem?
55
- PrawdÄ™ mówiÄ…c, nie byÅ‚em grzecznym dzieckiem - od­
parł Guilford ze śmiechem. - Byłem jedynym synem, długo
oczekiwanym dziedzicem tytułu, który urodził się po czterech
dziewczynkach, kiedy już wszyscy stracili nadziejÄ™ na mÄ™skie­
go potomka. PrzyszedÅ‚em na Å›wiat w siedem lat po najmÅ‚od­
szej siostrze i rozdzwoniły się wszystkie dzwony w okolicy, by
obwieścić światu ten niespodziewany uśmiech losu. Byłem tak
rozpieszczany i hoÅ‚ubiony, że aż dziw, iż nie zostaÅ‚em kom­
pletnie zepsuty.
Uśmiechnęła się złośliwie.
- Niektórzy mogliby z tym polemizować.
Odwzajemnił jej uśmiech. Kobiety nie wypytywały go
zwykle o dzieciństwo, a jej zainteresowanie sprawiło mu
przyjemność.
- Rzeczywiście miałem wspaniałe dzieciństwo. Większą
część roku spędzałem na wsi, w Guilford Abbey, pakując się
we wszystkie tarapaty, jakie tylko mogłem.
- To w Essex, prawda?
- W Devon - poprawiÅ‚. W jego gÅ‚osie, gdy zatonÄ…Å‚ w ra­
dosnych wspomnieniach z dzieciństwa, dzwięczała wyrazna
duma. - Mój ojciec zwykł mawiać, że Devon to raj na ziemi,
a dla chłopca trudno o lepsze miejsce do dorastania. Co roku
dostawaÅ‚em w lecie nowego kucyka odpowiedniego do mo­
jego wzrostu, miałem całe stado psów, z którymi hasałem po
polach, i łódkÄ™, którÄ… pÅ‚ywaÅ‚em po stawie. Z wujkami i mÄ™­
żami sióstr chodziłem na ryby i na polowania, z kuzynami
bawiłem się w sadzie w wojnę amerykańską, a ze służącymi
zajadaÅ‚em siÄ™ biszkoptami z dżemem przy wielkim kuchen­
nym stole.
- Nawet służba pana psuła - stwierdziła Amariah, zerkając
na Guilforda spod ronda paskudnego kapelusza.
- 56 ~
- Och, sÅ‚użba byÅ‚a najgorsza! Kucharka miaÅ‚a do mnie wy­
jątkową słabość i zawsze piekła mi specjalne małe ciasteczka
z moimi inicjałami wydrapanymi na skórce.
Amariah się uśmiechnęła.
- Niczego więcej pan nie pragnął.
- Absolutnie niczego - przyznał. - Byłem najszczęśliwszym
małym łobuziakiem pod słońcem.
- Mam nadziejÄ™, że nigdy pan o tym nie zapomni - powie­
działa i wyjrzała przez okno, bo powóz zwolnił. - Jesteśmy
na miejscu.
Książę zdumiony popatrzył przez okno, bo tak zatonął
w szczęśliwych wspomnieniach, że nie zdawał sobie sprawy,
jak szybko jechali. Spojrzał i natychmiast spochmurniał.
Trudno wyobrazić sobie większy kontrast z zielonymi
wzgórzami Devon, które przed chwilą opisywał. Już dawno
opuÅ›cili schludne, eleganckie okolice St. James Square i zna­
lezli się w tej części Londynu, której nie znał. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • thierry.pev.pl
  •