[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zagłębienia rozpełzło się kilka momentalnie zastygłych zacieków.
Nie zamierzając powtarzać dwukrotnie tej samej drogi, pośpiesznie skręciłam w najbliższy
boczny korytarz, taki sam mroczny i zapleśniały, jak poprzedni. Zresztą, o nieprzeniknionej
ciemności nie można było mówić  światło przesączało się do ukrytego zamku przez szpary
między kamieniami, od tej strony wyglądające jak proste pęknięcia w rozeschniętej zaprawie.
Naciągniętego przy podłodze sznura nie dostrzeżesz, ale i w ścianę z rozpędu nie wyrżniesz.
Jak tylko, przystosowałam się do panujących warunków, pomknęłam w te pędy, gdy wtem, w
poprzek korytarza przemknął się ogromny biały ptak, wyleciawszy bezpośrednio z ceglanego
muru i w nim też zniknąwszy.
Gwałtownie zahamowałam. W tej samej sekundzie przed moim nosem harmonijnie gwizdnęło i
uderzyło w przeciwległą ścianę około tuzina długich samo strzelnych bełtów. Kilka sztuk usadowiło
się w szparach między kamieniami, pozostałe odskoczyły, z brzękiem zasypując podłogę.
Otrząsnąwszy się z chwilowego odrętwienia, rzuciłam się dalej. Ta pułapka już rozbrojona i
chyba za nią nie czeka na mnie druga, prawdopodobnie mogłabym się na taką nadziać w
sąsiednim korytarzu. Gdyby nie ptaszek... stop, skąd się tu wziął ptak? Jeszcze jeden umarlak z
nawykami przelatywania przez ściany? Albo po prostu magiczna pułapka, albo kusza, która
przedwcześnie uległa zużyciu. Jak to trolle mówią,  i nawet w czasie odpoczynku bez suszonego
muchomora13 się nie obejdzie , tym bardziej w biegu...
Chwilowo wyrzuciwszy ptaka z głowy, kontynuowałam swoją triumfalną ucieczkę. Jaki leszy
podkusił mnie pchać się w to gniazdo os?!  Staruszek  to z pewnością Najwyższy mistrz,
czymś nie dogodził spiskowcom. Och, mój durny łeb, byłoby znacznie prościej złapać ich na
gorącym uczynku, urządziwszy zasadzkę w pokoju z rusałką!  teraz udawaj zająca, którego
poproszono by popracował jako naganiacz w obławie na wilki...
Wkrótce okazało się, że nie jedna całkowicie nie orientowałam się w tutejszych korytarzach.
Prześladowcy automatycznie podzielili się na uganiające się po piętrze grupy pięcio-
sześcioosobowe, okresowo zderzające się ze mną lub z sobą nawzajem. W obu przypadkach
spotkanie wywoływało szczere zdumienie, a dalej to jak popadło. Póki co udawało mi się
13
suszony muchomor - coś co rozwiązuje trolom języki
wykręcić moralnym uszczerbkiem i parą prostych ciosów, zwalających rycerzy z nóg i dających
mi krótkie odroczenie.
Ale wszystko co dobre, w końcu się kończy. Ze mną w tej liczbie. Gdy wyskoczyła na mnie
trójka liderów: czarownik  mistrz  umarlak, moje rezerwy optymizmu, jak i magii, nieco się
zmniejszyły. Rzucać zaklęcia na wyścigi z konkurentem przeszkadzali mi jego towarzysze, z
radosnym wyciem, rzucające się na upragniony cel, tj pożądaną łajdaczkę. Jeszcze jeden cios,
niezbyt pomyślny, ale posłający absolutnie żywego umarlaka pod nogi mistrzowi. Czarownik
nagle wysunął do przodu prawą rękę, otwierając pięść. Przyjęłam pulsar na środek miecza,
gotowa odrzucić rękojeść, jak tylko ostrze zacznie się topić, ale wytrzymało i zawibrowało,
odrzuciło gniewnie iskrzącą się kulkę z powrotem. Czarownik rzucił się w kąt, pulsar zrobił
bruzdę w kamieniu i odbiwszy się, potoczył się dalej, wzdłuż korytarza, eksplodowawszy już
gdzieś w jego końcu.
Drugi koniec był dwa kroki ode mnie, oddzielony jednymi-jedynusieńkimi drzwiami, za
którymi widniały schodzące w ciemność stopnie. Po raz pierwszy w życiu pożałowałam, że ich
tak mało  jakieś dwieście sztuk, a na zakąskę  jednolita ściana, o którą boleśnie stłukłam
kolano.
Gorączkowo pomacałam wilgotne kamienie, wymacałam jakąś dzwignię, pociągnęłam, i część
ściany bezdzwięcznie odsunęła się na bok. Chłodny wiatr z taką radością rzucił się przez otwór,
że ledwo nie zdmuchnął mnie po schodkach na dół. Uparcie pochyliwszy głowę, przekroczyłam
próg i znalazłam się w centralnej wieży Kruczych Szponów. Zcian jako takich tu nie było 
ośmiokątny taras widokowy przypominał ogromną altanę: masywny dach, osiem kolumn i
łącząca je barierka, na wysokości nie większej niż półtora arszyna. I filar ze schodami w centrum.
Obok ukrytych drzwi, znajdowały się zwykłe, prowadzące do części mieszkalnej zamka i
niestety, zamknięte z tamtej strony.
Cofnęłam się do barierki, spojrzałam na dół i spazmatycznie przełknęłam. Trzydzieści sążni,
nie mniej. Na takiej wysokości nie pomoże nawet lewitacja, w najlepszym razie  na dole
znajdzie się malowniczo rozpłaszczony trup, a nie mokra plama na bruku.
Do wiatru dołączyły się rzadkie krople, padające pod skosem. Od południa na zamek
nachodziła pierwsza w tym roku burza, która zaścieliła całe niebo kłębiącymi się obłokami i
zachłannie rozdziawiła szkarłatną paszczę horyzontu z kłami-błyskawicami.
 Skacz, wiedzmo,  serdecznie poradził czarownik za moimi plecami.  Zapewniam cię,
istnieją o wiele bardziej nieprzyjemne sposoby rozstania się z życiem!
Nie spiesząc się, włożyłam miecz do pochwy i lekko wskoczyłam na barierkę.
Pobalansowałam, ustałam i nie śpiesząc się zrobiłam  jaskółkę , obróciłam się twarzą do
prześladowców, jak raz tłoczących się w wieży, w pełnym, chociaż i w nieco uszkodzonym
składzie.
 Ale pożegnać się z nim chociaż można?
 Po co?  zmieszał się czarownik. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • thierry.pev.pl
  •