[ Pobierz całość w formacie PDF ]

przejdziemy na dietę.
 Nie jest tak zle  Marek spoważniał.,  Sprawdziliśmy nasze zapasy. Dla pięciu osób wystarczy na
osiemdziesiąt sześć dni.
 Nasz zapas jest mały  Piotr założył nogę na nogę.  Na siedem dni. Podróż Seleną nie powinna
trwać dłużej niż osiemdziesiąt pięć dni, no, liczmy dziewięćdziesiąt.
 Piotrze, a jak paliwo?  zainteresowała się Maria.
 Potrzebne jest tylko do startu, potem przy sterowaniu w strefie aktywnej poła grawitacji Ziemi i do
hamowania. Wystarczy.
 Czyli wszystkie warunki do podróży są spełnione  Marek wstał od stołu i przeciągnął się, aż
zatrzeszczały stawy.  Załoga jest, żywność jest i paliwo też...
 Tylko rakiety nie ma  zakończył zdanie Piotr.
 Jest, proszę pana, jest!  krzyknął Wiktor i natychmiast zasłonił usta ręką.  O rety! Miałem nie
mówić. Hano będzie się gniewał, że zepsułem mu niespodziankę.
 Po pierwsze  mów do mnie po imieniu. Po drugie  do Marii też. Po trzecie  umawiamy się, że
nic na ten temat nie wiemy. Kiedy Hano zakomunikuje o naprawie rakiety, udamy zdziwionych. A
cieszyć się będziemy na pewno i tej radości nie trzeba będzie udawać. Zgodnie z obietnicą jedziemy w
góry. Wszystko przygotowane  Tene klepnął maskę trojera. Nareszcie mam czas.
Maria zamaszyście pokręciła głową.
 Zostaję w kasie.
 Dlaczego?
 Mamy z Matą do pogadania. Takie tam babskie tematy. Nawet lepiej, jak was nie będzie.
 Oj kobiety, kobiety. Poplątałyście mi szyki. W takim razie drugi trojer nie jest potrzebny. Mata, daj
chłopcom trejki, a Piotr pojedzie ze mną. '
 Trejki? Co to może być?  szturchnął Marka Filip.
 Może przyczepa? W ich języku nazwy wszystkiego, co się porusza, zaczynają się od  tr .
 Dziwnie kojarzy mi się z sankami.
Mata znikła we wnętrzu domu, a po chwili ukazała się trzymając za sznurowadła trzy pary butów.
 Sądzę, że rozmiary będą odpowiednie. Przymierzajcie.
Buty, zrobione z dobrej skóry lub z czegoś, co ją do złudzenia przypominało, sięgały wysoko ponad
kostkę. Jedyną dziwną rzeczą były przy- ' czepione wzdłuż pod podeszwą dwie wąskie jak łyżwy,
metalowe szyny.
 Pojedziecie naszym śladem  powiedział Tenę.
 Nie rozumiem  Wiktor szeroko otworzył oczy.
 Koła trojera zostawiają ślad, prawda? Trejki powiozą cię po nim. Najpierw musisz kilka razy
posunąć nogami, aby zapoczątkować ruch, a potem jedziesz bez najmniejszego wysiłku. Ach, byłbym
zapomniał. Pole magnetyczne działa w zasięgu tylko pięćdziesięciu metrów. Jeśli któryś zagapi się i
zostanie dalej, to już nie pojedzie. Zrozumieliście wszystko?
Samochód ruszył powoli. Chłopcy z niepewnymi minami stali w dziwnych butach na chodniku.
 Nigdy nie umiałem jezdzić na łyżwach  westchnął Filip.  Matko jedyna, jak to się robi?
- Popatrz na mnie  Marek podbiegł kilka kroków, a potem  raz,  dwa, posunął nogami, jak na
lodowisku. Jechał. Buty ślizgały się, lekko dotykając powierzchni ulicy.
Filip i Wiktor starali się naśladować kolegę. Pierwsze kroki nie wypadły najlepiej, ale po paru
minutach przywykli do niezwykłego sposobu poruszania się. Trojer przyspieszył. Jednocześnie
przyspieszyły trejki.
 Ale zabawa !  zawołał Marek.  Kiedy opowiemy w szkole, będą nam zazdrościć.
 Trochę długa droga do tej szkoły!  krzyknął w odpowiedzi Wiktor.  Parę lat. Jak dojdziesz,
możesz być siwym staruszkiem.
Minęli granice miasta. Szybkość znowu wzrosła. Chłopcy ustawieni jeden za drugim mknęli za
magnetycznym pojazdem. Filipowi zrobiło się chłodno. Naciągnął kaptur na głowę i zawiązał troczki
pod brodą. Spostrzegł, że Marek i Wiktor zrobili to samo. Popatrzył daleko przed siebie. Na szarym
horyzoncie widniały wzniesienia podobne do dużych kretowisk. Teren dookoła też się zmieniał. Nie
był płaski, jak poprzednio. Zaczynały się pagórki, leżało coraz więcej kamieni... Pojazd właśnie zbliżał
się do dość dużego kopca. Minął go, a potem Tene chyba skręcił, bo zniknął Filipowi sprzed oczu.
Marek i Wiktor byli przed nim, więc nie bał się, że zabłądzi. Jechał zresztą równo, spokojnie, nie
zwalniając, zatem musiał być cały czas w zasięgu pola magnetycznego. Patrząc przed siebie
zastanawiał się nad zasadą działania tych przedziwnych trejek, które nie były ani wrotkami, ani
łyżwami, ani butami...
Niespodziewanie zahaczył o coś prawą nogą. Zachwiał się i nie mogąc utrzymać równowagi upadł.
Poczuł ból i pieczenie w okolicy' prawej kostki. Wstał z trudem. Utrzymując się na lewej nodze
podskakiwał jak bocian. Wskoczył na ślad koła, ale trejka ani drgnęła.
 Wypadłem z pola  pomyślał.  I ta noga ...  rozejrzał się.
Nieopodal kilkanaście dużych kamieni tworzyło coś na kształt pagórka.
 Usiądę i poczekam. Za parę minut zorientują się, że mnie zgubili.
Kamień był ciepły. Filip usiadł wygodnie. Bolącą nogę uniósł i oparł o inny, mniejszy.
Co mogę zrobić? Nic. Siedzieć i czekać. Gorąco. Chyba zacznę się rozbierać.  Uniósł ręce, żeby
rozwiązać troczki kaptura i w tej chwili wzrok jego padł na wystające zza kamienia, na którym trzymał
nogę, kosmate odnóże. Filipowi, zawsze odgrywającemu chojraka5 ścierpła skóra. Krople potu
wystąpiły na czoło.  Nic, nic  uspokajał sam siebie  to tylko potworkowaty robot. No, proszę, te z
Pirolu rozebrali i dobra. Nie pomyśleli, że mógł być jeszcze gdzie indziej.
Chłopiec siedział nieruchomo. Nawet nie starał się zobaczyć całej
reszty pająka. Wcale, ale to naprawdę wcale, nie był jej ciekaw.   O matko, o matko jedyna! 
bezgłośnie poruszał wargami  to chyba jednak nie jest robot. To prawdziwy pająk.
Zza dużego kopca wyłoniły się cztery sylwetki. Marek machnął ręką zachęcając Filipa, by ruszył w ich
kierunku. Filip powoli rozłożył ramiona dając znać, że nie może. Szli więc, nie spiesząc się, w jego
stronę.
Raptem kosmate odnóże drgnęło. Zza kamienia ukazały się szczęko- czułki i drugie odnóże... i
trzecie... Filip był przerażony. Zerwał się i zapomniawszy o bolącej nodze, skoczył przed siebie. Upadł
wydając okrzyk bólu. Ukląkł, a widząc pająka szykującego się do ataku, schylił głowę do kolan i osłonił
ją z boków rękami.
Idący na ratunek ruszyli biegiem. Grożące chłopcu niebezpieczeństwo dostrzegli dopiero wtedy, kiedy
byli w odległości dziesięciu metrów., Zatrzymali się. Piotr wyciągnął z kieszeni mały pistolet, ale Tene
złapał go za rękę.
 Nie zabijaj!
 Paradny jesteś! Nie ma innego wyjścia.
 Nie. Podejdę i spróbuję zabrać Filipa. Miej broń w pogotowiu, ale użyj jej w ostateczności.
W tym momencie stało się coś nieoczekiwanego. Pająk, uniósłszy w górę przednie odnóża wydał
przerazliwy, cienki pisk. Pisk bitego, małego psiaka. Pisk, w którym drżało błaganie o litość, o ratunek. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • thierry.pev.pl
  •