[ Pobierz całość w formacie PDF ]

rozporządza i co by mogła zrobić z ziemią, gdyby tylko chciała. A\ do tej chwili, kiedy w
Królestwie Zwiatła napotkała taki silny opór, nie zaczęła korzystać ze swoich prawdziwych
mo\liwości.
Trochę za pózno z jej punktu widzenia.
Próbowała unieszkodliwić Dolga, ale jej siły topniały niczym śniegowy bałwan w
wiosennym słońcu, w miarę jak promienie farangila wwiercały się w jej duszę, warunek jej
egzystencji. Ręce, które zarzuciła Dolgowi na ramiona, zsunęły się, a zęby, które miały się
wbić w kark, by wpuścić do jego organizmu śmiertelne bakterie, bezsilnie kłapnęły w
powietrzu.
- Mój woreczek, mój woreczek - syczała słabnąc.
Farangil zrobił swoje. Rzemyki wyginały się i wiły pod bezlitosnym czerwonym
światłem, skóra rozpadła się, ujawniła to, co znajdowało się wewnątrz. Było tam mnóstwo
jakiegoś proszku, suchych ziół i obrzydliwych ingrediencji potrzebnych do czarodziejskich
napojów i maści najgorszego rodzaju, a tak\e spisane na pergaminie i owczych jelitach
recepty i magiczne formuły.
Bulgotanie w ziemi umilkło, cuchnące opary ulotniły się, jakby ten, który je wysyłał,
nie interesował się ju\ swoją słu\ką. Bo Griselda utraciła wszelką moc i opadła na ziemię. Do
ostatniego momentu wpatrywała się z nienawiścią w Sol i próbowała wypowiadać
przekleństwa, ale wargi ju\ jej nie słuchały, a ciało zaczynało niknąć.
- Teraz ju\ nigdy nie wrócisz, moja droga - powiedziała Sol do jeszcze widocznych,
wcią\ wytrzeszczonych oczu wiedzmy. - Niepotrzebnie tak zajadle walczyłaś. Bo, widzisz,
podjęłaś walkę z dobrem.
Nie ma się co przechwalać, chciał ją skarcić Dolg, ale się nie odezwał. Wiedział
przecie\, \e Sol, mimo wszystkich swoich szaleństw, zawsze opowiadała się po stronie tych,
którzy cierpią.
Dla Griseldy natomiast nie miała litości.
26
Wszyscy, których ewakuowano do Nowej Atlantydy, wrócili do domu. Tsi był
odrobinę rozczarowany, bo nie udało mu się tam spotkać Siski. Mieszkali ka\de w innej
miejscowości.
Ram, Theresa, Armas i Berengaria zakończyli kwarantannę.
W pałacu Marca urządzono wielkie przyjęcie na cześć Sol, poniewa\ wypełniła swoje
zadanie i unieszkodliwiła liczącą sobie tysiące lat wiedzmę.
Przyjęcie trwało wiele godzin, było mnóstwo wspaniałego jedzenia i du\o dobrego
picia. Siska odsunęła od Tsi-Tsunggi butelkę wina, bo nie chciała, \eby, podchmielony,
ujawnił zbyt wiele na temat ich przyjazni. Podczas kwarantanny Theresa uznała, \e niemowlę
w domu jej i Erlinga to jednak pewna przesada. Są zresztą inni którzy te\ bardzo pragną
dziecka, a którzy potrafią je wychować zgodnie z wymaganiami czasu. Erling był zmęczony i
czuł się dość marnie po tej głupiej historii z Lenore. Lepiej, \eby przez jakiś czas byli z
Theresa sami.
Ale Taran zawsze ubolewała, \e ona i Uriel mają tylko jedno dziecko, czyli Joriego.
Taran wcią\ wykazywała bardzo wiele energii, a Uriel, wedle słów Joriego, to najlepszy
ojciec na świecie. Jori tak\e uwa\ał, \e miło byłoby mieć młodszą siostrzyczkę. On sam
opuścił ju\ wprawdzie dom, jako powa\ny Stra\nik musiał zamieszkać z innymi kolegami.
No właśnie, wa\ny? Nadal działał na swój beztroski sposób. Tak więc dziecko trafiło do tej
rodziny i Taran czuła się naprawdę szczęśliwa. Zrezygnowała z pracy, znowu była przede
wszystkim \oną oraz stała się matką malutkiej dziewczynki, wydobytej z pojemnika na śmieci
w zewnętrznym świecie. Podczas obiadu na cześć Sol Taran nie mówiła o niczym innym,
tylko o dziecku. A poniewa\ siedziała naprzeciwko Mirandy, obie panie naprawdę się nie
nudziły.
Theresa przyniosła do pałacu Marca kosztowności z Theresenhof, przewa\nie
wspaniałe zabawki z cesarskiego dworu. Podzieliła to wszystko między swoje dzieci i wnuki
oraz prawnuki, Joriego i Jaskariego. Jedna zabawka została i tę otrzymała Sol, częściowo za
pomoc przy unicestwieniu Griseldy, a częściowo za wyprowadzenie Berengarii z
Theresenhof. Goście podziwiali dary, podawano je sobie z rąk do rąk, a Theresa
przypomniała, \e uratowanie klejnotów to przecie\ tak\e zasługa Sol. Skoro w ciągu blisko
trzystu ostatnich lat nikt ich nie znalazł, to wątpliwe, czy i pózniej ujrzałyby światło dzienne.
Zresztą, jak Theresa wielokrotnie podkreślała, nikt w zewnętrznym świecie nie miał prawa
rościć sobie do nich pretensji.
- Trafiły we właściwe ręce - rzekł Marco z powagą.
Sol uszczęśliwiona przyglądała się swojej ślicznej kostce do gry. Klejnocik mienił się
złotem, drogimi kamieniami i niebieską emalią. Sol pomyślała sobie, \e jeśli kiedykolwiek
będzie miała dziecko, to ono go odziedziczy. To jednak zale\y od tego, jak Marco się
odniesie do jej prośby, by pozwolono jej być \ywym człowiekiem. Popatrzyła na księcia
Czarnych Sal. Zajmowała honorowe miejsce po jego prawej stronie, chętnie zadałaby mu to
wa\ne pytanie, ale nie starczyło jej odwagi.
Wielu uczestników przyjęcia podchodziło do niej i gratulowało zwycięstwa nad
Griseldą. Jako ostatni podszedł Ram. Talornin posadził go tak daleko od Indry jak to
mo\liwe. On jednak najwyrazniej lekcewa\ył teraz zakazy Obcych, podszedł do ukochanej i
rozmawiał z nią. Po drodze do Indry zatrzymał się obok Sol, \eby jej podziękować za
wspaniale wykonaną pracę. Po chwili Talornin, który starał się panować nad sytuacją, odesłał
go na miejsce.
- Myślałam, \e Talornin przestał uszczęśliwiać Rama związkiem z Lenore -
powiedziała Sol, kiedy Ram z westchnieniem zniecierpliwienia podporządkował się
poleceniu.
- Naturalnie, \e przestał. Definitywnie. Lenore jest ju\ historią w Królestwie Zwiatła.
Talornin jednak nie chce zrezygnować ze swoich zasad i nadal uwa\a, \e związek między
człowiekiem i Lemurem nie będzie szczęśliwy.
- A to wapniak!
- Tak. Ale Talorninowi bardzo zaimponowało to, co zrobiłaś w sprawie Griseldy.
- Naprawdę? A ja myślałam, \e on nawet nie wie o moim istnieniu.
W dosłownym znaczeniu tego słowa przecie\ nie istniejesz, pomyślał Marco ale
głośno tego nie powiedział. Na tym punkcie Sol była przewra\liwiona.
Czarownica z Ludzi Lodu smutnym wzrokiem wpatrzyła się gdzieś przed siebie.
- Ona była samotna - westchnęła cicho.
- Kto? O kim ty mówisz? O Lenore czy o Indrze?
- O Griseldzie.
- Coś ty, Sol! Czegoś bardziej egoistycznego ni\ ona nie mo\na sobie wyobrazić.
- Tym gorzej. Egoiści są straszliwie samotni.
- Ona wcale tak nie uwa\ała!
- To prawda, ale pomyśl tylko. Samotnie na ziemi, jedno stulecie za drugim.
Nienawiść. Strach.
- Nienawiść towarzyszyła jej wszędzie, ale przecie\ sama tego chciała. Uwielbiała się
mścić.
Sol potrząsnęła głową.
- Pragnienie zemsty te\ często wynika z samotności. - Wyprostowała się i głęboko
wciągnęła powietrze. - Chocia\ masz, oczywiście, rację w tym, co mówisz. A propos
samotności, Marco... czy mogłabym cię prosić o coś bardzo wa\nego? O naprawdę wielką
przysługę.
No to zaczyna się, pomyślał Marco. Sol jednak nie siebie miała na myśli.
- Spotkałam pewną bardzo samotną duszę. Czy znasz Krzykacza z wymarłych
pustkowi po tamtej stronie indiańskiego lasu?
- Kiedyś o nim słyszałem, ale nigdy tam nie byłem.
- On przybył do Królestwa Zwiatła w osiemnastym wieku razem z rodziną
Czarnoksię\nika. Przedtem, w zewnętrznym świecie, przez stulecia błąkał się po pustkowiach
i zawodził. No a potem tutaj znowu. Czy nie mógłbyś... uwolnić go od tego przekleństwa?
Czy w Królestwie Zwiatła ktoś musi a\ tak cierpieć tylko dlatego, \e kiedyś zabłądził na
pustkowiach i mo\e się utopił w bagnie?
- Nie, oczywiście, \e nikt nie powinien cierpieć bez końca. Tylko \e on cię trochę [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • thierry.pev.pl
  •