[ Pobierz całość w formacie PDF ]

królewskiego. Czy\ naprawdę jestem przy tobie?
Wyciągnął ku niej rękę, ujęła ją w swoją i rzekła:
 Jesteś koło mnie, Antoni!
 Ale mnie głowa boli w tym samym miejscu, gdzie trafiło uderzenie  dotknął ręką
głowy.  Dlaczego jestem obanda\owany?
 Jesteś troszeczkę zraniony  rzekła.
 Tak, czuję to. Potem mi to opowiesz. Teraz chcę spać. Zamknął oczy i zasnął. Sternau
wyszedł z ukrycia i szeptał z radością:
 Udało się! Je\eli tylko gorączka pomyślnie minie, to będzie zdrów. Panie Arbellez,
proszę iść do czekających i zanieść im tę wiadomość. Ja zaś będę tu czuwał z senioritą.
Hacjendero wprawił tą wiadomością wszystkich w zachwyt.
Dzień i noc następna upłynęły pomyślnie, ale ranek przyniósł niepokój, nie u chorego
jednak. Zjawił się mianowicie Bawole Czoło i dopytywał się o hacjendera. Spotkawszy się z
nim opowiedział, \e na hacjendę planowany jest napad. Arbellez przeraził się.
 Więc muszę zaraz przyprowadzić seniora Sternaua.
 Seniora Sternaua? Tego wielkiego cudzoziemca?
 Tak.
 A co on mo\e tu zrobić?
 Dać nam radę.
Indianin machnął bagatelizująco ręką.
 Kim on jest?
 Lekarzem.
 Lekarzem bladolicych! Jak on mo\e dać dobrą radę Bawolemu Czołu, wodzowi
Misteków?
 Nie tobie, a mnie radę da. Naradzicie się obaj co nam czynić. On jest człowiekiem
roztropnym. Wczoraj rozciął Piorunowemu Grotowi głowę i powrócił mu pamięć.
Indianin zadumał się.
 Mój przyjaciel, Piorunowy Grot mówi znów jak rozsądny człowiek?
 Tak. Za parę dni całkiem wyzdrowieje.
 To ten senior Sternau jest mo\e wielkim lekarzem, ale nie wojownikiem. Widziałeś jego
broń?
 Tak.
 Ale na koniu?
 Z daleka go widziałem.
 No widzisz, siedzi na koniu jak ka\dy biały człowiek. Broń jego błyszczy jak srebro. A to
nie oznacza wielkiego wojownika.
 A więc nie chcesz się z nim naradzać?
 Jestem waszym przyjacielem, uczynię to, ale korzyści to nie przyniesie. Niechaj on
przyjdzie.
Arbellez zawołał Sternaua. Po drodze opowiedział mu, co wódz o nim sądzi. Sternau
przywitał go więc z lekkim uśmiechem i spytał:
 Słyszałem, \e jesteście Bawole Czoło, największy wódz Misteków. Prawda?
 Jestem nim.
 Jakie nam wieści przynosisz?
 Widziałem jadąc do hacjendy, dwunastu białych, którzy chcą na was napaść i wszystkich
pozabijać. Obecnie widziałem trzy razy tyle białych.
 Podsłuchałeś ich?
 Tak.
 Kiedy mają nadejść?
 Jutro w nocy. Są w  rozpadlinie tygrysa , dokąd wedle miary bladych twarzy, trzeba
jechać godzinę, albo iść dwie godziny.
 Co robią?
 Jedzą, piją, śpią. Le\ą nad zródłem. Widziałem dwie stra\e, jedna przy wejściu, druga
wyjściu. Siedzieli pod drzewem i patrzyli w niebo. Mają flinty, no\e i pistolety.
 Czy zechcesz mnie tam zaprowadzić?
Na to pytanie popatrzył Misteka na lekarza ze zdziwieniem.
 Czego tam chcecie?  zapytał.
 Chcę się im przyglądnąć.
 Na co? Ju\ ja ich widziałem. Aby ich zobaczyć nale\y iść drogą przez mech. Poplamicie
sobie swój ładny, meksykański strój  rzekł to z pobła\liwym uśmiechem i dodał:  a kto tam
dojdzie, tego zastrzelą.
 Obawiacie mi się towarzyszyć?  zapytał Sternau.
Misteka spojrzał mu pogardliwie w oczu i odparł:
 Bawole Czoło nie zna obawy. On was tam zaprowadzi, ale co wam pomo\e, kiedy
trzykroć po dwanaście białych was dopadnie.
 Czekajcie!
Z tymi słowy Sternau oddalił się, by przygotować się do drogi.
 Ten doktor zginie  zauwa\ył Indianin.
 To ty go obronisz  odparł powa\nie Arbellez.
 On mówił, \e nie obawia się dwunastu nieprzyjaciół. Ma wielką gębę, ale małą rękę,
mówi du\o, czyni mało!
Z tymi słowy przystąpił do okna i patrzył na podwórze, jakby go nic więcej nie obchodziło.
Sternau wło\ył swoje ubranie myśliwskie,.
 Teraz mo\emy iść  rzekł.
Misteka popatrzył nań ze zdziwieniem. Powierzchowność Sternaua była tak wojownicza i
rozkazująca, \e Indianin przystąpił i rzekł:
 Chodzmy więc!
 Ale konie zostawimy tutaj  rzekł Sternau.
 Dlaczego?
 Mę\czyzna mo\e się prędzej ukryć bez konia, który łatwo mo\e zdradzić swego pana.
Nie chcę te\ zostawiać końskich śladów. Oko Misteki błysnęło, poznał, \e Sternau zna się na
rzeczy.
Droga prowadziła piaszczystymi łąkami, potem wzgórzami zarosłymi krzewiną, a wreszcie
przez las, za którego drzewami mo\na się było znakomicie ukryć. Szli ju\ prawie dwie
godziny. Sternau zauwa\ył, i\ Indianin stał się bardziej ostro\nym. Wywnioskował stąd, \e
 rozpadlina tygrysa ju\ blisko. Nareszcie Misteka stanął i szepnął:
 Jesteśmy niedaleko, nie rób hałasu.
Sternau nie odpowiedział ani słowa. Milcząc postępował za swoim przewodnikiem.
Nareszcie ten poło\ył się na ziemię, Sternau zrobił to samo. Tak czołgali się cicho naprzód,
dopóki nie usłyszeli ludzkich głosów..
Dobili na skraj głębokiej kotliny, której ściany spadały stromo, tak stromo, \e nie mo\na
było się na nie wspinać. Rozpadlina miała długość około ośmiuset kroków, a szerokości trzysta.
Na jej dnie wił się potok, a na jego brzegu le\ało mo\e trzydziestu dobrze uzbrojonych zbirów.
Przy wejściu i wyjściu rozpadliny stały stra\e.
Sternau obrzucił wszystko okiem, potem szepnął:
 Widzieliście trzykroć po dwunastu wojowników?
 Tak. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • thierry.pev.pl
  •