[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zaniepokojenie, gdy jej ręka zatrzymała się nad brzydką raną na głowie Araminy.
- Nie mam pojęcia, jak ta łajdaczka Thella zdołała nas ominąć - powiedział Asgenar, zgrzytając
zębami ze złości. - Złapaliśmy resztę jej bandy. Mniej kłopotów dla was i dla nas. Przykro mi,
Aramino, że mimo ostrożności znalazłaś się w niebezpieczeństwie.
- Nic mi nie jest, Lordzie Asgenar. Heth mnie uratował, a mama opatrzyła obrażenia fellisem i
odrętwiającym zielem.
- Jesteśmy ci ogromnie wdzięczni - wtrąciła Barla - za te szczodre dary.
- Szczodre! - zawołała Lessa z przyganą. - Byłabym znacznie bardziej szczodra, pani Barlo, gdyby
nie twoja ruathańska duma.
Barla okazała ogromne zaskoczenie, ale, choć pozwoliła sobie na lekki uśmiech, w oczach
Araminy wyglądała na bardziej dumną niż kiedykolwiek.
- My, ruathańczycy, mamy powody do dumy, Lady Lesso.
- Trzeba jednak uważać, żeby duma nie przyćmiła rozumu, Lady Barlo. Lytol mówi mi, że
gospodarstwo Dowella nadal stoi puste. Wymaga remontu, bo pod rządami Faxa nikomu nie
powodziło się zbyt dobrze. Chcielibyście tam wrócić? Lord Asgenar... - Asgenar skłonił się na
dzwięk swojego imienia - również jest zainteresowany cieślą.
Barla przenosiła spojrzenie z władczyni na władcę.
- Według prawa należymy do Ruathy.
- Niech tak zostanie, pani Barlo - powiedziała Lessa i z jej miny Aramina poznała, że pochwala
taką odpowiedz. - Lordzie Asgenar, jestem pewna, że mój mąż z przyjemnością zbuduje ci wóz... w
zamian za pozwolenie na czasowe mieszkanie w jaskini.
- Pod warunkiem, że przyjmie tyle marek, ile jego Cech wyznacza za pracę - oświadczył Asgenar z
szerokim uśmiechem.
- Oczywiście, Aramina uda się do Weyru Benden - rzekła Lessa, wbijając oczy w twarz Barli.
- Ale ja chcę wrócić do domu, do Ruathy! - zawołała Aramina, kurczowo czepiając się ramienia
matki, chwytając się marzenia, które pielęgnowała od dzieciństwa, marzenia o powrocie do
rodzinnego domu.
- Dziewczyna, która słyszy smoki, należy do Weyru - powiedziała Barla, mocno ściskające jej ręce.
- To nie znaczy, że nie będziesz mogła odwiedzać swoich bliskich - powiedziała Lessa lekkim
tonem. - Ja tak robię. Ale my, ruathańczycy, służymy naszym Weyrom i stawiamy się na
wezwanie, ilekroć nas potrzebują.
Proszę, 'Mina. Drżący szept Hetha wdarł się w jej splątane myśli. Proszę, pójdz do Benden ze mną
i K'vanem. Przyjmiemy cię z radością.
Będziesz mile widziana w Weyrze Benden, dodał mroczny, głęboki głos Mnetnentha.
- Jaja twardnieją w wylęgarniach - mówiła Lessa przekonującym tonem. - Benden potrzebuje
dziewczyny, która słyszy smoki.
- Bardziej niż rodzina? - zapytała Aramina przekornie.
- Znacznie bardziej, przekonasz się o tym - odparła Lessa, wyciągając do niej rękę. - Idziesz?
- Nie mam wyboru, prawda? - A jednak Aramina się uśmiechnęła.
- Nie, kiedy Lessa i smoki Benden podjęły decyzję za ciebie - odparł F'lar ze śmiechem.
Smoki na szlaku ryknęły gromko na zgodę.
Aksamitne pola
Naturalnie, wprowadziliśmy się do miast planety - którą teraz musimy nazywać Zobranoirundisi -
kiedy Federacja Zwiatów wreszcie pozwoliła na założenie tam kolonii. Inspektorat obserwował
planetę przez ponad trzydzieści lat i choć było jasne, że miasta pozostają w stanie gotowości, w
oczy rzucał się brak mieszkańców. Ponieważ przedstawiciele sekcji Zasobów Naturalnych i
Zaopatrzenia przekonywali radę do zajęcia kolejnej bogatej planety w tym sektorze galaktyki, a
Zobranoirundisi nie była zamieszkana, zostaliśmy tam skierowani z licencją na uzyskanie
samowystarczalności w pierwszym roku gwiazdowym i wyprodukowanie nadwyżek w drugim.
Staraliśmy się unikać miast, wprost stworzonych dla humanoidalnych form życia - wprowadziliśmy
się tylko do czterech osiedli - lecz pózniej się okazało, że nasze wysiłki skierowane były w złą
stronę. Przypuszczam, że gdybyśmy nie byli tak zajęci hodowlą, pragnąc wywiązać się ze
statutowych obowiązków kolonii odkrylibyśmy znacznie prędzej, że nasza decyzja była poważnym
błędem. Wokół nie brakowało wskazówek. Malowidła zdobiące prawie wszystkie ściany w
segmentach mieszkalnych dawały mgliste pojęcie o filozofii naszych gospodarzy, nieodmiennie
wyobrażonych w postawie wiernopoddańczego hołdu wobec dominującego symbolu Drzewa:
widać było wyłącznie plecy, kuliste, porośnięte puchem głowy i ręce wyciągnięte do przodu. Co
ciekawe, nigdzie na tej bogatej planecie nie znalezliśmy ani jednego Drzewa. Dunlapil, inżynier
urbanistyczny, mimo wszelkich wysiłków nie potrafił rozwiązać wszystkich zagadek miast, w
których zamieszkaliśmy. Ale mając na karkach sekcję ZNiZ, naglącą nas do produkowania,
produkowania i produkowania, nie mieliśmy czasu na zgłębianie tych niepokojących
nieprawidłowości.
Dunlapil ze zwykłą wielkomiejską pogardą do botaniki żartobliwie udowadniał Martinowi
Chavezowi, naszemu ekologowi, że Drzewo było drzewem życia, tym samym więc wytworem
mitologii.
- Rozszerz analogię - droczył się - a znajdziesz wyjaśnienie, dlaczego już tu nie ma czcicieli
Drzewa. - Tak ich nazywaliśmy, zanim poznaliśmy prawdę. - Jakiś dysydent zerwał Jabłko i
wszyscy zostali wyrzuceni z Rajskiego Ogrodu.
W istocie, planeta ta mogła być wzorem Edenu, pełna aksamitnych pól, szumiących lasów i
falistych równin. Wśród tych wspaniałości leżały śliczne nieduże miasta zbudowane z prasowanych
włóknistych bloków. Bloki malowano na estetyczne kolory w czasie produkcji, której charakter
denerwował Dunlapila tak mocno, jak Chaveza brak Drzew. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • thierry.pev.pl
  •