[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Zwiatłość ich obu owionęła krwawa;
W ogniu na białym koniu migał Sawa.
Spotkali się raz, złożyli nad głową
I znów ich konie rozniosły szalone;
Za drugim razem tnąc sztuką krzyżową
Beniowski, zgrabnie skoczywszy na stronę,
213
Dał szacht tak płytki koniowi nad głową,
%7łe mu z przyciętych uszu dwie czerwone
Trysły fontanny; jak rubin się żarzą
W biegu, nadjechał na nie Sawa twarzą.
Więc się na białym wydawał rumaku,
Mając zalane oczy krwi wytryskiem,
Jakby delfina miał w złotym czapraku
Pod siodłem, który krew wyrzucał pyskiem.
Nie dając jednak najmniejszego znaku,
%7łe był zmieszany tym ostrym dogryzkiem,
Obróciwszy się koniowi do grzbietu
Strząsł krew i z olster dobył pistoletu.
Straszny był wtenczas: we krwi, co go broczy,
Spokojną miał twarz i spokojnie mierzył
Do bohatera pieśni, między oczy 
I gdyby krzemień był spadł i uderzył
W dekę... co skrami pryskając odskoczy,
Pewnie by więcej mój bohater nie żył...
Bo sam wyznawał, że w szturmaku onym
Widział przybitą kulę czymś czerwonym.
Więc pewnie by ją był duszy oczyma,
Jak mówi Hamlet, w czaszce swej zobaczył,
Gdyby nie dziwne, a dla pisoryma
Miłe zdarzenie.  Bóg zachować raczył
Człowieka, a ja zeń zrobię olbrzyma;
Byle mi tylko czytelnik przebaczył,
%7łe empirycznie, minąwszy przyczynę,
Wdałem się w skutek rzeczy, w rąbaninę.
Lecz wpadłszy muszę kończyć. Więc pan Sawa
Lewe przymrużył oko i wycelił,
A zaś powszechnie o nim niosła sława,
%7łe nawet pannom, gdy sobie podchmielił,
Wystrzelał korki.  Była to zabawa,
Której bym wcale z innymi nie dzielił,
Gdybym był panną, gdzieś, w szlacheckich dworkach
Pod owe czasy i chodził na korkach.
Wycelił już więc prosto, w same czoło,
I palec już giął  gdy nagle... o dziwy!
Jakoby Irys, co rzuciwszy koło
Z tęczy, zlatuje na zamglone niwy:
Lekko jak anioł, jak ptaszek wesoło,
Dzieweczka z dębu dała skok straszliwy,
214
Skok na dwa łokcie od ziemi wysoki,
W poezji mówiąc, skok aż pod obłoki.
Z obłoków spadła na ów koń ze śniegu,
Na którym siedział pan Sawa złowrogi;
Nim się obejrzał, już na siodła brzegu
Stojąca za nim jak Olimpu bogi,
Prosta i naprzód podana do biegu,
Chwyciła za lejc  i na tylne nogi
Podniósłszy konia z rycerzem do góry,
Tak pomięszała go  że strzelił w chmury.
I nie czekając, aż poprawi strzału,
Lejcem i głosem zagrzawszy rumaka,
Rzuciła w galop taki pełny szału,
Ze galop konia był jako lot ptaka.
A ta dzieweczka, by duch ideału,
Stojąc nóżkami na końcu czapraka,
Resztą się ciała  strach przechodzi mrowi! 
Oddała całkiem unieść błękitowi.
I błękit ją wziął tak zrównoważoną,
Z rozciągniętymi jako ptak rączęty.
Z włosów, co były na głowie koroną,
Naprzód się złoty zrobił wąż zwinięty
W kłęby i leciał wraz za tą szaloną,
W połyskujące ją chcąc winąć skręty,
I różne kwiaty wyrzucał ze skrętów,
Które goniły ją mgłą dyjamentów.
Za włosem i za kwiatami, i za nią
Pędziły równym dwa gołębie lotem. 
Nie widzę więcej: jary się tumanią,
Dymnej kurzawy przesłonięte złotem;
W kurzawie rycerz znika z moją panią...
Jeszcze raz galop konia runął grzmotem,
Jeszcze raz jezdziec na wierzchołku góry,
Jak z ametystu, z płomienia i z chmury
Błysnął i zniknął.  Teraz kto wypowie
Uczucia wnętrzne w moim bohatyrze?
Zamiast kul srogich pana Sawy w głowie,
Ujrzał... a tu mu wcale nie ubliżę,
Bo wiem, że wiedział, co są centaurowie,
Przypomnieć musiał więc o Dejanirze
I miał na twarzy taki wyraz boski
Jak ten, co wiersze pisząc liczy zgłoski.
215
Oczy utopił w kurzu obłok złoty,
Gdzie znikał rycerz, koń, panna, jej włosy
I za włosami, jak dwa papiloty,
Białe gołąbki na dwóch końcach kosy.
I stał, i patrzał  gdy z dębowej groty
Wyszedł ku niemu karmelita bosy
I przeżegnawszy się Chrystusa znakiem,
Spytał:  Dlaczego waść się bił z Kozakiem?
O krwi gorąca! że też ja nie mogę
Utrzymać nigdy między wami zgody!
Oto pan Sawa znowu ruszył w drogę,
Bóg wie, czy wróci, a rzeski i młody.
O młodzi! młodzi! pod waszą ostrogę
Trzeba dać woły najleniwsze z trzody;
Dopóki każdy z was na koniu jezdzi,
Nigdy się w jednym miejscu nie zagniezdzi.
Skądże wam przyszło, żeście tu z jaszczura
Dobyli szabel i na konie wsiedli?
Na to pan Zbigniew:  Oto jest rzecz, która
Zwaśniła obu, gdyśmy tutaj jedli
I pili: oto złota miniatura,
O którą srogi bój obaśmy wiedli.
O taką się rzecz bijemy nie pierwsi;
Ja mu ją, księże, sam zerwałem z piersi.
A zerwawszy ją, chciałem serca dostać
Spod żeber jego tą szablą turecką .
Tak mówiąc strasznie miał marsową postać.
A ksiądz:  O takąż rzecz chodziło świecką?
Warto by obu dyscypliną chłostać!
Wstydz się, wielmożny hrabio! jesteś dziecko!
Tę miniaturę mi dała dla ciebie
Córka Starosty dziś, jak Bóg na niebie!
Ja zaś, nie mając kieszeni w habicie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • thierry.pev.pl
  •