[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 Myśliwi mieli z nim robotę, lecz ja nie.
 Ty nie, do wszystkich diabłów! Sądzę, \e dla ciebie jest za cię\ki.
 O, panie kapitanie, wprost przeciwnie i nawet łatwo dał się ustrzelić.
 Więc niosłeś go przez cały las?
 Tak.
 Niech diabli porwą tych leniuchów! Wpakowali chłopcu taki cię\ar na plecy, a sami ła\ą
Bóg wie gdzie!  złościł się Rodenstein.  Wezmę ich do galopu, \e nie będą wiedzieć, gdzie
stoją!
Robert zrobił krok do przodu i rzekł:
 Nie, panie kapitanie, nie wezmiesz ich do galopu.
 Nie? A kto mi zabroni, mój paniczyku?
 Ja.
 Ty. Tak, ty byłbyś rzeczywiście do tego zdolny. W jaki sposób chcesz mi tego zabronić?
 Ja ich zmusiłem, by mi pozwolili go nieść.
 Zmusiłeś? Byłby to dla nich zaszczyt nie lada, poddać się woli takiego malca.
 Kapitanie! Ja nie jestem \aden malec. Zresztą Kurt powiedział, \e mam wszelkie prawa
do tego, by samemu nieść lisa do domu.
 Prawo? Prawo to przystoi tylko temu, który ustrzeli zwierzynę.
 To właśnie ja go ustrzeliłem.
 Ty& ?  zapytał ogromnie zaskoczony nadleśniczy.
 Tak, tu, w sam środek głowy!
 Do stu tysięcy diabłów! Po takim łotrzyku mo\na się wszystkiego spodziewać. Poka\ no,
malcze!
Zdjął mu lisa z pleców, by dokładnie obejrzeć ślady po strzale.
 To naprawdę ty zrobiłeś?  zawołał  Dziura jest mała, rzeczywiście po kuli z twojej
strzelby. I to w sam środek głowy! Ale\ z ciebie łotr! Chodz tu złapię cię za uszy i dam ci
buziaka, który zagrzmi jak wystrzał z mozdzierza.
Z radości porwał chłopca w objęcia, który przy pierwszej sposobności zadowolony spytał:
 Jesteś ze mnie zadowolony, kapitanie?
 Tak mój chłopcze, całkowicie.
 Dobrze, więc mo\esz mi darować ów mały rewolwer, który mi przyrzekłeś. Strzelbą
umiem się ju\ posługiwać, chcę tak\e nauczyć się obchodzić z rewolwerem.
 Tak, dostaniesz go mój zuchu i to natychmiast! Otworzył szufladę biurka i wyciągnął
futerał.
 Masz, wez go sobie! Jest to bardzo dobry rewolwer, wykładany srebrem. Masz tu tak\e
zapas nabojów. Kurt niech ci poka\e, jak się go u\ywa.
Chłopiec chwycił nadleśniczego za uszy, przyciągnął jego głowę ku sobie i kilka razy
pocałował w wąsy.
 Masz ode mnie buziaka, kapitanie! Bardzo dziękuję.
 Chłopcze  zawołał kapitan wzruszony.  Wcielony diabeł z ciebie. Mo\e chcesz coś
jeszcze?
Chłopiec nie namyślając się ani minuty natychmiast odparł:
 Tak i wiem ju\ nawet co.
 Co takiego?
 Ale zrobisz to dla mnie?
 Zrobię, je\eli ma to przynieść tobie korzyść, a nikomu innemu nie zrobić krzywdy.
 Daj mi słowo honoru.
 Do pioruna, to brzmi bardzo powa\nie. Ty łotrzyku chcesz mnie do czegoś zmusić. Czy
to nie jest przypadkiem coś złego lub jakieś głupstwo?
 Nie, masz tylko komuś przebaczyć.
 Twoje dobre serce w całej okazałości& Któ\ to taki?
 Powiem dopiero wtedy, gdy mi dasz słowo honoru.
 Ty przebiegły łotrze, a czy nie zaszkodzę tym komuś?
 Nie.
 Dobrze, więc masz moje słowo honoru. Teraz zaś powiedz mi, co ci le\y na sercu.
 Słuchaj kapitanie, nie łaj Kurta za to, \e dziś przypadkiem spudłował.
Nadleśniczy zmarszczył czoło.
 On spudłował? Nie wierzę. Był zawsze jednym z najlepszych strzelców.
 A jednak to prawda. Sam, powiedział, \e to świński strzał.
 Co więc zastrzelił?
 Psa.
 Psa!  krzyknął nadleśniczy.  Uwierzę we wszystko, ale to jest niemo\liwe.
 Tak psa,  powtórzył chłopiec  jamnika.
 Psa! Pewnie zamiast lisa?
 Tak.
 Do stu piorunów! Czy to mo\liwe! Aotrze, nie pozwalaj sobie na podobne \arty.
 Ja nie \artuję panie kapitanie! A więc nie będziesz go łajał?
Nadleśniczy bardzo zagniewany przechadzał się po pokoju, u\ywał wszystkich mo\liwych
przekleństw, uspokoił się jednak po chwili i rzekł:
 Zwycię\yłeś chłopcze, wziąłeś mnie pod włos. Powinienem właściwie zbesztać tego
nicponia Kurta, lecz ty podstępnie związałeś mi ręce. Napadłeś na mnie zdradziecko i teraz
muszę dotrzymać słowa. Dobrze nie będę go łajał, lecz ty natychmiast zabieraj swego lisa.
Nigdy ju\ cię nie chcę widzieć. Nie potrzebuję dzieciaka, który mi najpierw zabiera rewolwer,
a potem chytrze uniemo\liwia działania. Wynoś się. Naprzód marsz!
Stał z najgrozniejszym wyrazem twarzy i wyciągniętą ręką wskazał na drzwi. Robert wsunął
obojętnie rewolwer do kieszeni, ponownie przewiesił lisa, wziął strzelbę do ręki i podnosząc
swe jasne oczy bez \adnego lęku na leśniczego rzekł:
 Sądzisz mo\e, \e się ciebie boję, kapitanie? Znam cię dobrze!
 Co to znaczy, \e mnie znasz?  zagrzmiał Rodenstein.  Więc musisz tak\e wiedzieć,
\e z nami koniec. Jesteś z gruntu podstępny.
 Nie, wcale taki nie jestem! Umiesz wprawdzie krzyczeć i łajać, lecz to są pró\ne słowa.
Nic sobie z tego nie robię, bo coś wiem!
 Tak, a co na przykład?
 śe ty mnie lubisz!
Rzekł to z miną tak szczerą, tak otwartą, a z oczu patrzyła mu wielka miłość i przywiązanie,
\e nadleśniczy schylił się i ponownie chwycił go w ramiona.
 Masz słuszność drabie. Teraz wynoś się, bo wyłudzisz jeszcze ode mnie rzeczy, za które
nie będę mógł odpowiadać.
Otworzył drzwi, za którymi stała właśnie Helena.
 A, Helenka  rzekł.  Proszę wejść. Jaką to wieść mi pani przynosi?
 Przede wszystkim bukiet, a tak\e małą prośbę, kapitanie.
 Słucham wiesz przecie\, \e niczego ci nie mogę odmówić. Lecz có\ to? Czy\by jakieś
szczęście cię spotkało? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • thierry.pev.pl
  •