[ Pobierz całość w formacie PDF ]

prawo zezwala.
Ręką starłam z oczu łzy. Nie wiem czemu, bo przecie\ nie byłam ani odrobinę bli\ej
odkrycia, co chcę zrobić ze swoim \yciem, ale poczułam się nieco lepiej.
- Dzięki, tato. To... to mi pomaga.
- Dobrze - powiedział tata. A potem wstał. - No có\, nie wiem, jak ty, ale ja mam
dość. Idę do łó\ka. Zostawię cię samą, jeśli się nie pogniewasz.
- W porządku. Dobranoc.
- Dobranoc. Aha, jeszcze jedno, Jessico. Ten Randall senior. Nie wiem, czy to coś
pomo\e, ale a nu\ ci się przyda.
A potem mi coś opowiedział. Coś, od czego szczęka mi opadła.
Na koniec dodał:
- Wyłącz światło, kiedy ju\ tu skończysz. Wiesz, jak twoja mama nie lubi marnowania
prądu.
I poszedł na górę do łó\ka.
14
Kiedy następnego dnia rano zeszłam na dół, znalazłam ojca - Chigger, jak zwykle,
tkwił u jego boku - przy oknie w salonie. Tata chował się za zasłoną w taki sposób, \e widać
było wyraznie, \e nie chce zostać zobaczony przez tego, kogo obserwował.
- Niech zgadnę - powiedziałam. - Nieoznaczony cztero drzwiowy sedan z
przyciemnionymi szybami?
Obrócił się w moją stronę z zaskoczoną miną.
- Skąd wiedziałaś?
- Niewiarygodne - mruknęłam, chocia\ to nie była odpowiedz na jego pytanie.
Poszłam do kuchni, gdzie mama sma\yła jajecznicę z białek jajek. Tacie nie wolno jeść \ółtek
ze względu na wysoki poziom cholesterolu.
- Dzień dobry, kochanie - przywitała mnie mama. - Dobrze spałaś?
Dopóki nie zapytała, nawet o tym nie pomyślałam. Ale ze zdziwieniem odparłam:
- Tak, rzeczywiście dobrze spałam. I nie dlatego, \e nie śniłam. Bo snów miałam
masę. Przez te sny cały ranek spędziłam, wydzwaniając z komórki.
- Nic dla ciebie nie robiłam, bo wiem, \e idziesz na śniada nie z tą przemiłą Karen Sue
Hankey.
- Nie, nie idę - oświadczyłam, otwierając lodówkę i zaglądając do środka. Dziwnie się
czułam w domu, kiedy nie było tu \adnego z moich braci. Na przykład karton z sokiem
pomarańczowym był nadal pełny. Gdyby Douglas albo Mike byli w do mu, na pewno
odstawiliby do lodówki pusty.
- Och, kochanie. Musisz z nią iść. Po wiedziałam jej, \e pójdziesz.
- No có\, nie powinnaś umawiać mnie na towarzyskie spotkania, nie uzgadniając tego
najpierw ze mną - stwierdziłam, otwierając karton i pijąc prosto z niego.
- Och, Jessica, wez sobie szklankę - powiedziała mama z niesmakiem. - Nie jesteś ju\
w wojskowej bazie.
Jakbym nie wiedziała. Jedyna zaleta ze stacjonowania w bazie wojskowej za granicą
(jeśli ono w ogóle mo\e mieć jakieś zalety): nie było tam nikogo, kto by mógł cię umawiać na
spotkania z Karen Sue Hankey bez twojego pozwolenia.
- Powiedz Karen Sue Hankey, \e mi przykro. - Odstawiłam karton z powrotem do
lodówki. - Ale mam parę spraw do załatwienia.
- Jakich spraw? - spytała mama. Tata zawołał z salonu:
- Jess, Rob właśnie podjechał pod dom.
- Takich - rzuciłam w stronę mamy. I ruszyłam do drzwi wyjściowych.
- Kotku! - Mama poszła za mną, zapominając o białkach jajek, które skwierczały na
patelni.  Myślałam, \e ju\ to sobie wyjaśniłyśmy. Ten chłopak nie jest odpowiedni dla
ciebie.
- Pa, mamo. - Szarpnęłam za zatrzask, otwierając drzwi. Rob był pod domem w swojej
czarnej furgonetce. Pomachał do nas ręką.
- Dzień dobry, pani Mastriani! - zawołał.
- Dzień dobry, Robercie! - odkrzyknęła mama nieco słabym głosem. A do mnie
powiedziała ciszej: - Jessica, wiesz równie dobrze jak ja, jeśli oszukał raz, zrobi to po raz
drugi.
- Toni - odezwał się tata z fotela, w którym siedział sobie w salo nie. - Pozwól
dzieciakom samym rozwiązywać własne problemy.
- Och, jasne. - Mama obejrzała się, piorunując wzrokiem ojca. - Mam po prostu stać z
boku i pozwalać jej robić, co chce, a potem być tu pod ręką, \eby ją pocieszać, kiedy ju\
dojdzie do jakiejś katastrofy.
- Dokładnie tak - rzekł tata i otworzył gazetę.
- Joe! - zawołała mama z irytacją.
- Cześć - powiedziałam do nich obojga i szybko zeszłam po schodkach werandy, a
potem ruszyłam trawnikiem w stronę czterodrzwiowego samochodu z przyciemnionymi
szybami.
Pomachałam Robowi, \eby mu dać znać, \e za chwilę przyjdę, i zastukałam w okno
sedana po stronie kierowcy. Kiedy ani drgnęło, odezwałam się:
- Dajcie spokój. Wszyscy wiemy, \e tam siedzicie. Szyba w oknie powoli się opuściła.
Okazało się, \e patrzę na dwóch d\entelmenów ubranych w garnitury mimo gorącego poranka
i zapowiadającego się jeszcze upalniejszego dnia.
- Cześć - przywitałam ich. - Panowie z FBI czy od pana Whiteheada?
Faceci wymienili spojrzenia. A potem kierowca odpowie dział z wyraznym akcentem
z Chicago:
- Od pana Whiteheada. Nie jest z pani zbyt zadowolony. Twierdzi, \e włamała się pani
wczoraj wieczorem do mieszkania jego syna i zabrała stamtąd jakieś rzeczy nale\ące do
niego. Pan Whitehead chciałby je odzyskać.
- No có\, tak się akurat składa, \e mój przyjaciel i ja właśnie się wybieramy do biura
pana Whiteheada. Więc mogą panowie za nami jechać. Mogą nawet panowie, jeśli macie taką
ochotę, zadzwonić do niego i dać mu znać, \e jesteśmy w drodze. Aha, i proszę mu
powiedzieć, \e Randy junior te\ ma tam być. I \e ma ze sobą wziąć Kristin.
Kierowca i jego kolega wymienili spojrzenia. Powiedziałam zachęcająco:
- Ale\ proszę. Zadzwońcie do niego. Jeśli chce odzyskać rzeczy nale\ące do syna,
będzie musiał spotkać się ze mną. Albo to, albo idę z nimi na policję.
Kierowca zawahał się, a potem sięgnął do kieszeni na piersi. Przez chwilę wydawało
mi się, \e wyciągnie broń i pomyślałam sobie, jak dziwnie byłoby zginąć w taki słoneczny
poranek, na własnej ulicy, na oczach moich rodziców i mojego byłego, a za razem
niedoszłego chłopaka.
Ale okazało się, \e tylko sięgał po komórkę.
- To do zobaczenia o dziesiątej - powiedziałam do facetów w samochodzie. A potem
odwróciłam się i poszłam w stronę furgonetki Roba...
...i dokładnie w tej chwili biały kabriolet rabbit zatrzymał się na naszym podjezdzie i
Karen Sue Hankey, siedząca za kierownicą, nacisnęła klakson.
- Cześć, Jessico! - zawołała. - Jesteś gotowa? Nie masz chyba nic przeciwko temu, \e
będziemy tylko we dwie, ale Scott gra w golfa z tatą. Pomyślałam, \e to nic nie szkodzi.
Zostanie między nami, dziewczynami. Zrobiłam rezerwację w tej miłej wyśmienitej
restauracyjce na placu przy sądach. Mają tam cudowne wafle. Chocia\ wiesz, nie powinnam
jeść rafinowanego cukru. Ale to taka niezwykła okazja. Och, strasznie mi się podoba twoja
fryzura. Strzy\esz się w Nowym Jorku? Wskakuj, bardzo proszę.
Zamiast wskakiwać, minęłam ją, a potem zajęłam miejsce dla pasa\era w furgonetce
Roba.
- Hej - przywitał mnie. A potem zerknął przez okno. - Czy to nie ta sama dziewczyna,
co wczoraj wieczorem? Ta, która za trzymała cię na ulicy?
- Jedz ju\ - poprosiłam. Rob posłuchał i ruszył w stronę centrum. Kiedy ją mijaliśmy,
usłyszałam Karen Sue, która z rozzłoszczoną miną mówiła:
- No nie, ze wszystkich najbardziej... - A potem zobaczyłam, jak mama podbiega,
\eby ją uspokoić. Pewnie zaproponowała jej jajecznicę z białek jajek.
- Jak tam Hannah? - spytałam, zapinając pasy.
- Patrzeć na mnie nie mo\e - oświadczył Rob. - Nie przepada te\ za Chickiem, który
znów jej pilnuje, póki nie przyjedzie po nią matka.
- Przejdzie jej - uznałam. - Mówiłeś jej o kasetach wideo?
- O, tak. Nie wierzy mi. Jej cudowny Randy nigdy by czegoś takiego nie zrobił. Ona
uwa\a, \e ja to sobie wymyśliłem, \eby go oczernić.
- No jasne. - Uśmiechnęłam się. - Nie martw się. Jeszcze się opamięta.
- Szkoda, \e zanim to nastąpi, będzie ju\ mieszkała znów ze swoją matką. - Parę
sekund pózniej zerknął we wsteczne lusterko. - Kto nam siedzi na ogonie? - spytał. - FBI? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • thierry.pev.pl
  •