[ Pobierz całość w formacie PDF ]

w kółko, produkując proch strzelniczy i bez przerwy starając się go udoskonalić, aż
wreszcie ktoś wysadziłby go w powietrze przy pomocy jego własnego wynalazku.
Perry był bardzo niepraktyczny. Aby cokolwiek osiągnąć, potrzebował kogoś, kto by
odpowiednio ukierunkował jego energie.
Perry potrzebował mnie, a ja potrzebowałem, jego. Jeżeli mieliśmy być pożyteczni
dla Pellucidaru i jego mieszkańców, musieliśmy być wolni i pracować razem.
Biorąc to wszystko pod uwagę zgodziłem się na propozycje Mahar. Przyrzekły mi,
że podczas mojej nieobecności Dian będzie dobrze traktowana i chroniona przed
wszystkim, co mogłoby uchybić jej godności. Tak więc wyruszyłem z setką Sagothów na
poszukiwanie doliny, na którą natknąłem się kiedyś przypadkowo, a którą teraz równie
dobrze mogłem odnalezć lub nie.
Maszerowaliśmy prosto w stronę Sari. Na odpoczynek zatrzymaliśmy się w miejscu,
w którym zostałem schwytany i ku memu ogromnemu zdziwieniu, znalazłem tam
mój karabin. Byłem za to niezmiernie wdzięczny losowi. Leżał tak, jak go położyłem,
udając się na odpoczynek, który dla mnie zakończył się niewolą a dla moich przyjaciół
Mezopów  śmiercią.
Po drodze udało mi się znacznie uzupełnić mapę  moja praca nad nią nie
wzbudziła w Sagothach nawet cienia zainteresowania. Czułem, że ludzie z Pellucidaru
nie muszą siq specjalnie obawiać tych goryli. Byli to wojownicy, nic ponadto. Być może
kiedyś w przyszłości sami będziemy ich wykorzystywać w takiej właśnie roli. Nie byli
dostatecznie inteligentni, aby stanowić zagrożenie dla rozwoju rasy ludzkiej.
W miarę zbliżania się do okolicy, w której miałem nadzieje odnalezć dolinę, byłem
coraz bardziej przekonany o powodzeniu naszej wyprawy. Rozpoznałem otaczający nas
krajobraz i byłem już pewien, że potrafię dokładnie odtworzyć położenie jaskini.
Mniej więcej w tym czasie zobaczyłem w oddali oddział półnagich wojowników
 ludzi, przecinających nam drogę. Zatrzymali się na nasz widok. Nie wątpiłem, iż
musi dojść do walki. Sagothowie nigdy nie pozwolą, aby umknęła im okazja schwytania
nowych niewolników dla ich władczyń.
Zauważyłem, że uzbrojeni byli w łuki, strzały, długie włócznie i miecze, odgadłem
więc, że musieli należeć do federacji, gdyż tylko moi żołnierze tak zostali wyekwipowani.
Zanim Perry i ja przybyliśmy na Pellucidar jego mieszkańcy mogli się wzajemnie
zabijać tylko bardzo prymitywną bronią. Sagothowie najwyrazniej również spodziewali
się bitwy. Wznosząc dzikie okrzyki zaczęli biec w kierunku przeciwnika.
47
I wtedy zdarzyło się, coś dziwnego. Dowódca ludzi wystąpił naprzód, wznosząc
obie dłonie ku górze. Sagothowie przerwali wrzaski i wolno poszli mu na spotkanie.
Nastąpiła długa wymiana zdań, która jak zauważyłem, w dużej części dotyczyła mojej
osoby. Dowódca Sagothów wskazywał w kierunku, w którym, jak mu powiedziałem,
leżała dolina. Wyraznie wyjaśniał cel naszej wyprawy. Bardzo mnie to zdziwiło.
Jaki człowiek może pozostawać w tak doskonałych stosunkach z Sagothami?
W żaden sposób nie mogłem znalezć odpowiedzi na to pytanie. Usiłowałem mu się
przyjrzeć, ale Sagothowie, idąc do ataku, zostawili mnie pod strażą z tyłu w odległości
zbyt dużej, abym mógł rozpoznać rysy twarzy któregokolwiek z ludzi.
Wreszcie zakończyli rozmowę i ludzie poszli swoją drogą, a Sagothowie wrócili do
miejsca, w którym stałem wraz ze swym strażnikiem. Ponieważ była to pora posiłku
zatrzymaliśmy się tam trochę dłużej. Sagothowie nie powiedzieli mi kim był spotkany,
a ja o to nie pytałem, chociaż muszę przyznać, iż byłem bardzo ciekawy.
W czasie tego postoju pozwolili mi się trochę zdrzemnąć. Potem wyruszyliśmy,
aby pokonać ostatnią już część naszej podróży. Bez trudności znalazłem dolinę
i poprowadziłem moich strażników prosto ku jaskini. Sagothowie zatrzymali się u jej
wylotu i sam wszedłem do środka.
Macając w półmroku rękoma po dnie jaskini, zauważyłem, że grunt jest miękki, jakby
świeżo przekopany. Moje dłonie dotarły do miejsca, w którym zakopałem dokument.
Zamiast na gładką ubitą ziemie, którą pokryłem kryjówkę, natrafiły na pustą przestrzeń
 manuskrypt zniknął!
Gorączkowo przeszukałem po kilkakroć całe wnętrze jaskini, ale nie znalazłem
nic, poza potwierdzeniem moich najgorszych przeczuć. Ktoś przyszedł tu przede mną
i skradł ukryty tu przeze mnie wielki sekret.
Jedyna rzecz, która mogła uwolnić Dian i mnie, była stracona i prawdopodobnie
nigdy nie uda mi się dowiedzieć, gdzie się znajduje. Jeżeli znalazła ją jedna z Mahar, co
 było raczej mało prawdopodobne, gadzie damy najpewniej nigdy nie ujawnią prawdy
i nie przyznają się, iż cenny dokument został przez nie odzyskany. Jeżeli przypadkowo
natrafił na niego jakiś jaskiniowiec, nie będzie miał pojęcia o jego znaczeniu oraz
prawdziwej wartości i w rezultacie manuskrypt zostanie wkrótce porzucony lub
zniszczony.
Wyszedłem z jaskini ze spuszczoną głową, zdruzgotany. Opowiedziałem dowódcy
Sagothów o swym odkryciu. Niewiele to dla niego znaczyło  jego wiedza o tym, co
zawierał dokument, po który zostaliśmy wysłani, była niewątpliwie niewiele większa od
wiedzy jaskiniowca, który najpewniej ów dokument odnalazł.
Natomiast Sagoth zrozumiał, iż nie udało mi się wywiązać z nałożonego na mnie
zadania i wykorzystał to, by uczynić drogę powrotną do Phutry jak najbardziej dla mnie
przykrą. Nie buntowałem się przeciw temu, chociaż to co miałem przy sobie mogło
ich wszystkich zniszczyć. Nie ośmieliłem się tego zrobić ze względu na konsekwencje,
48
jakie poniosłaby Dian. Miałem zamiar zażądać jej uwolnienia, argumentując to tym, iż
w najmniejszym nawet stopniu nie była ona winna kradzieży, a ponadto niepowodzenie
w odzyskaniu dokumentu nie umniejsza wcale znaczenia dobrej woli, którą okazałem,
zgadzając się go zwrócić. Mahary mogą zatrzymać mnie, jeśli taka jest ich wola, ale Dian
powinna zostać wypuszczona i bezpiecznie powrócić do swego plemienia.
Gdy wróciliśmy do Phutry, zostałem natychmiast zaprowadzony do wielkiej komnaty
audiencyjnej.
Zgromadzone tam Mahary wysłuchały raportu dowódcy Sagothów. Na ich niemal
całkowicie pozbawionych wyrazu obliczach trudno było dostrzec choćby cień jakiegoś
uczucia  zbiło mnie to nieco z tropu, gdyż wiedziałem, jak straszliwy gniew musiał
nimi miotać od chwili, gdy dowiedziały się, że wielki sekret od którego zależała
przyszłość ich całej rasy, jest stracony, być może na zawsze.
Gdy Sagoth skończył składanie sprawozdania, przewodnicząca zebrania Mahara
zakomunikowała coś tłumaczowi  coś, co niewątpliwie miało zostać przekazane mnie
i dać mi wyobrażenie o losie, jaki mnie czekał. Byłem już ostatecznie zdecydowany
 jeżeli Dian nie zostanie uwolniona, obrócę na Phutre mój mały arsenał. W pojedynkę
mógłbym nawet przebić się na wolność. Jeżeli jednak udałoby mi się dowiedzieć, gdzie
Dian jest wieziona, warto było podjąć próbę jej uwolnienia. Moje rozmyślania zostały [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • thierry.pev.pl
  •