[ Pobierz całość w formacie PDF ]

niedługo będzie wykonany. Teraz należało tylko przygotować sobie drogę i uciec ze zdobyczą za granicę.
Pierwsze niepowodzenie spotkało ich zaraz po kradzieży. Okazało się, że wykraść obrazy z muzeum by-
ło znacznie łatwiej, niż je sprzedać. Próbowali najpierw we Wrocławiu nawiązać kontakty z  rzutkimi han-
dlowcami", ale ci nie chcieli nie tylko ryzykować kupna, na to naturalnie nie mieli tyle pieniędzy, ale nawet
pośredniczyć w sprzedaży. Nawet najbardziej znani paserzy z placu Nankera na słowo  obrazy" z miejsca
kazali młodym ludziom ,,spływać". Szybko też nasi bohaterowie dowiedzieli się. że granica jest obstawiona
i nie może być mowy o wywiezieniu skradzionych dzieł sztuki na Zachód.
Nie powiódł się również rajd Jerzego Jakubczaka na Targi Poznańskie, gdzie próbował zainteresować
obrazami cudzoziemców. Posiadacze skarbu przekonali się, że o sprzedaniu go nie ma co marzyć.  Czarny
Romek"  Kubara również bez powodzenia próbuje kontaktów w Warszawie. Tam także nikt z nim nie
chce mieć do czynienia. Młodzi ludzie mają w swoich rękach majątek wartości kilkuset tysięcy dolarów i
właściwie widzą, że niewiele im przyszło z przeniesienia obrazów z muzeum do schowka na strychu ko-
ściółka w parku Szczytnickim.
Po naradzie próbują więc innej drogi. Może uda się wyciągnąć jakieś pieniądze z kasy Muzeum Zlą-
skiego. Jakubczak jako biegły w piśmie technicznym, które bardzo trudno zidentyfikować, pisze pierwszy
list do ministerstwa. Zwracają jeden obraz i zaczynają korespondencję ciągnącą się parę miesięcy. W tej
korespondencji obie strony nie ufają sobie i raczej chcą zyskać na czasie. Milicja, żeby szukać obrazów,
złodzieje, żeby znalezć jakąś możliwość przerzucenia łupu za granicę lub poznać w kraju bogatego cudzo-
ziemca, który zechce zaryzykować.
Chłopcy są na tyle sprytni, że orientują się w tej grze. Wiedzą, że jeżeli nawet dyrekcja muzeum zdecy-
duje się wykupić obrazy, to milicja dobierze się do nich. Dlatego też przeciągają pertraktacje i w dalszym
ciągu szukają wszelkich okazji spieniężenia swojego skarbu.
Szczęście się do nich znowu uśmiecha. Właśnie  Orbis" organizuje wycieczkę  Mazowszem do Kopen-
hagi". Nasza trójka postanawia, że jeden z nich pojedzie do Danii. Wybierają Romana Kubarę. Udaje mu się
dostać na listę uczestników, pomimo że miejsc było znacznie mniej niż zgłoszeń. Cel podróży jest prosty. W
Kopenhadze  Czarny Romek" nawiąże kontakty i zafiksuje transakcję. Wtedy pozostała w kraju dwójka,
korzystając z pomocy z zewnątrz, spróbuje uciec z obrazami. Cała trójka solidarnie opłaciła koszta wyciecz-
ki kolegi.
Roman Kubara ląduje w Kopenhadze. Zaraz po przybyciu do Danii  wybiera wolność". Jeżeli przedtem
miał jeszcze jakieś złudzenia, że potrafi wywiązać się z powierzonego mu zadania, to na kopenhaskim bruku
te iluzje natychmiast się rozwiewają. Orientuje się, że nie ma mowy o sprzedaży gdziekolwiek w Europie
obrazów figurujących na listach gończych Interpolu. Sama rozmowa na ten niebezpieczny temat może skoń-
czyć się aresztowaniem i odstawieniem go ciupasem do Polski jako pospolitego przestępcy. Rezygnuje więc
z prób przeprowadzenia transakcji. Szybko też przekonuje się, że w przeciwieństwie do Wrocławia, gdzie
zawsze można było od bogatej rodziny wyciągnąć parę groszy, tutaj, żeby żyć, trzeba pracować. Jedyne
zajęcie, jakie udaje mu się znalezć, to mycie samochodów w wielkim podziemnym garażu. Pucuje auta i
stara się wyjechać do Kanady. Prawdopodobnie mieszka tam do dziś.
Tak więc z trzech wspólników ubył już jeden i to najobrotniejszy. Na placu boju pozostał  Hiszpan" z
 Kanonikiem". Obydwaj prowadzą nadal korespondencję z dyrekcją muzeum, jednak  jak wiemy  bez
większych rezultatów.
Tymczasem Jerzy Jakubczak w jednej z wrocławskich knajp wywołuje po pijanemu awanturę i rzuca
się z nożem na jednego z gości. Pogotowie zabiera rannego do szpitala,  Hiszpana" zaś milicja, która nie
orientuje się jeszcze, jakiego przestępcę ma w swoich rękach. Za  uszkodzenie ciała", sąd skazuje Jakub-
czaka na parę miesięcy więzienia.
 Kanonik" pozostawszy sam na wolności nie ma odwagi prowadzić dalszej korespondencji z dyrekcją
muzeum. Toteż dyrekcja gotowa zapłacić za obrazy 600 000 złotych nie otrzymuje już odpowiedzi. Zresztą
Janusz Słup również nie cieszy się zbyt długo wolnością. W listopadzie włamuje się do restauracji  Oaza",
gdzie kradnie skrzynię z wódką. Ten łup nie przynosi  Kanonikowi" szczęścia. Milicja w ciągu paru dni
aresztuje całą szajkę włamywaczy. Za młodym człowiekiem zamykają się bramy więzienia.
Następuje swoista zmiana warty. Kiedy  Hiszpan" wychodzi na wolność, jego kumpel z kolei rozpo-
czyna odbywanie kary. Jakubczak sam także nie ośmiela się na żaden krok w sprawie spieniężenia obrazów,
Postanawia zaczekać z tym aż do wyjścia przyjaciela z  przechowalni". Los jednak zrządził inaczej. Dwaj
młodzi przestępcy już się więcej nie zobaczyli.
Wiemy o tym, że Janusz Słup nawet w więzieniu usiłował handlować obrazami Nikt się jednak tym nie
zainteresował, nawet milicja  dodał podpułkownik z pewną dozą złośliwej samokrytyki w głosie.
W tym czasie, to był maj, pogotowie zabiera  Hiszpana" z ostrym zapaleniem wyrostka robaczkowego
do szpitala, gdzie młodego człowieka natychmiast kładą na stół operacyjny. Operacja udała się, ale w parę
godzin po zabiegu czyjaś ręka podaje choremu słoik z kompotem. Każdego chorego, który przechodzi ope-
rację jamy brzusznej, ostrzega się, że po zabiegu nie wolno mu niczym gasić pragnienia. Jerzy Jakubczak
zlekceważył to ostrzeżenie. W godzinę po wypiciu kompotu nastąpiły u chorego gwałtowne ruchy jelit.
Podwiązka zabezpieczająca ranę operacyjną zsunęła się, chory dostał krwotoku wewnętrznego i lekarzom
nie udało się go uratować.
W tej sprawie prowadzono nawet dochodzenie. Nie ustalono, kto przyniósł i podał choremu kompot,
który stał się przyczyną śmierci Jakubczaka. Czy był to gest  głupiej litości" kogoś, kto nie zdawał sobie
sprawy, czym grozi choremu po operacji te pól litra płynu, czy też zbrodnia z premedytacją? Wiele osób,
zwłaszcza kobiet, mogło życzyć  .Hiszpanowi" takiego losu.
Kiedy Janusz Słup w lipcu 1957 roku opuszczał gmach więzienia centralnego we Wrocławiu, był jedy-
nym w kraju człowiekiem, który wiedział, gdzie są obrazy ; który mógł nimi dysponować. Początkowo
 Kanonik" znowu próbuje nawiązywać kontakty z cudzoziemcami. Szuka dróg dojścia do jednej z ambasad
w Warszawie. Nigdzie nie chcą z nim rozmawiać. Młody człowiek na własnej skórze przekonuje się. że
 kradzione nie tuczy". Ma w swoich rękach bezcenne skarby i nie może za nie, gdyby chciał, kupić nawet
kilograma chleba.
Po paru nieudanych próbach  Kanonik" wreszcie rezygnuje. Zrozumiał, że obrazów nigdy nie sprzeda. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • thierry.pev.pl
  •