[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zapasy wody i skał. Wiedziała, że ostatnie promienie słońca załamują
się na rozbryzgujących się kropelkach. Aoskot fal zlewa się z wyciem
wiatru, a morskie ptaki wykrzykują swoją pierwotną pieśń; tak samo
było osiem lat temu.
Tak samo było całe wieki temu. Kit automatycznie zaparkowała
samochód przy drodze do chaty. Siedziała z rękami założonymi na
piersi, z całej siły wbita w fotel, dygocząc. Jedyne, o czym
zapomniała, to przenikliwe zimno panujące nad samym morzem.
- Mamo?
Zerknęła na Mike'a, który patrzył na nią zakłopotany.
- Możemy już wysiadać?
- Jasne. Strasznie... zmarzłam. Jesteś pewien, że nie będzie ci
zimno w tej kurtce?
- Absolutnie, jest mi nawet gorąco.
91
Anula
ous
l
a
and
c
s
Kit pokiwała głową i wysiedli. Mike zatrzasnął drzwiczki, lecz
Kit nie była w stanie oderwać się od swoich. Stała wsparta o
samochód, ze wzrokiem utkwionym w chatę - i urwisko za nią.
Po raz pierwszy przyjechała w to miejsce w nocy. Wiatr wył jak
potępieniec, niebo było czarne. Księżyc w pełni bladym światłem
kładł tajemnicze cienie. To miejsce zdawało się żyć własnym życiem,
czasami zapomniane, zadumane i samotne, czasami dzikie i grozne,
czekające na przybycie niczego nieświadomej ofiary...
Zdawało się mieć oczy... Tutaj wrażenie, że jest obserwowana,
nie opuszczało jej ani na minutę. Drzewa i skały zdawały się
oddychać, żyć...
Kit uszczypnęła się. Doszło do tego, że nadaję kupie kamieni
cechy ludzkie, żachnęła się. Nigdy nie bała się urwiska. Po śmierci
Michaela często po nim spacerowała. Zatrzasnęła drzwiczki
samochodu i z rękami w kieszeniach ruszyła w stronę chaty.
- Idziesz?- zawołała do Mike'a.
Przytaknął i biegiem ruszył za matką. Objęła go ramieniem i
razem poszli dalej.
- Musisz mi obiecać, że nie będziesz się zbliżał do krawędzi -
ostrzegła ciepłym, matczynym tonem.
Westchnął ciężko, dając do zrozumienia, że być dzieckiem, nie
znaczy być głupcem. Założył kaptur.
- Straszny tu wiatr - skomentował.
- Owszem - zgodziła się. Chmurzyło się. Zerknęła w niebo,
niemal całkowicie pokrywała go warstwa kłębiastych czap.
92
Anula
ous
l
a
and
c
s
Zrozumiała, że ściemni się znacznie szybciej, niż się spodziewała.
Ciężkie chmury bez wątpienia zwiastowały burzę.
- Możemy wejść do chaty? - zainteresował się Mike.
- Nie, nie możemy. Zresztą na pewno jest zamknięta.
- Aha - skwitował.
Kit nie wiedziała, czy jej odpowiedz rozczarowała go, czy też
nie.
Minęli chatkę i skierowali kroki ku urwisku. Wszystko było jak
osiem lat temu. Dokładnie tak samo: na zielonym zboczu wzgórza,
które opadało ku morzu, dostrzegła sylwetkę mężczyzny.
Kit zatrzymała się, jej serce waliło jak młotem. Po chwili
ruszyła, uświadamiając sobie, że miała nadzieję iż go tu zastanie. W
głębi duszy musiała przyznać, że byłaby rozczarowana, gdyby się nie
spotkali.
- To ten pan z cmentarza - wybełkotał Mike w podnieceniu.
- Wiem - szepnęła.
Justin, świadom, że są już blisko, odwrócił się ku nim. Stał z
rękami w kieszeniach, na lekko rozstawionych nogach. Ten człowiek
nie od dziś znał urwiska i wiatr i bez wahania rzucał im wyzwanie.
Wiatr rozwiewał jego czarne włosy, lecz on sam stał niewzruszony
niczym skała, ze wzrokiem utkwionym w przybyszów. Końce
wełnianego szala, którym owinął szyję, raz po raz zrywały się w
podmuchach do lotu, by po chwili spocząć na fioletowym swetrze.
Dumne, pewne siebie spojrzenie miażdżyło Kit. Dopiero gdy
zbliżyli się na odległość kilku kroków, zerknął na Mike'a.
93
Anula
ous
l
a
and
c
s
- Witam, panie Michaelu Patricku McHennessy. Przyszedł pan
zobaczyć nasze klify?
Mike ochoczo przytaknął.
Justin z powrotem podniósł oczy na Kit. Zdawało jej się, że
widzi w jego spojrzeniu cień rozbawienia.
- Mogę się z wami przejść? - zapytał, spuszczając wzrok ku
Mike'owi. Kit jednak wiedziała, że pytanie było do niej skierowane.
- Jasne!- ucieszył się chłopiec.
Justin oparł dłoń na ramieniu Mike'a i ruszyli w stronę morza.
Kit szła parę kroków za nimi. Słyszała, jak Justin opowiada chłopcu,
że na skałach zazwyczaj mieszkają gnomy i wróżki.
- A pan zawsze tu mieszkał? - Mike'a interesowało wszystko.
- Prawie.
Kilka minut pózniej stanęli na krawędzi urwiska. Patrzyli, jak
poniżej szaleje morze, jak fale z łoskotem uderzają o skały,
pozostawiając w rozpadlinach wodę, która migotała w słabych
promieniach słońca.
Kit z zadowoleniem zauważyła, że Justin nie pozwolił Mike'owi
podejść bliżej niż na odległość kilku kroków od krawędzi. W miejscu,
w którym stali, skały schodziły do wody łagodnym stokiem, mimo to
ostrzegł Michaela, że tutejsze urwisko zyskało sobie miano Czarciego
Zęba.
- Wiem - odparł Mike poważnie - ono zabiło mojego ojca.
94
Anula
ous
l
a
and
c
s
Justin nic nie odpowiedział. Kit niechętnie oddaliła się od nich, z
wzrokiem wbitym w ziemię, ale czuła, że Justin nie spuszcza z niej
oczu. Nie musiała go widzieć, żeby mieć pewność, iż ją obserwuje.
Justin schylił się i wziął garść kamieni. Cisnął jeden z nich do
wody: zginął w pienistej topieli wiele metrów niżej. Dał Mike'owi
pozostałe kamyki. Chłopiec rozpromienił się, a Justin ruszył w
kierunku jego matki. Gdy na nią patrzył, Kit zastanawiała się, czy w
jego oczach nie dostrzega przypadkiem czułości. Zdawała sobie
sprawę z tego, że Justin chce odnalezć to, czego szukał przez lata. Ku
własnemu zdziwieniu wcale jej to nie przeszkadzało; czuła, że ma
szansę poznać go na nowo, na przekór czasowi, który ich zmienił i
zabił ich przyjazń.
- Pół dnia tu na ciebie czekałem - powiedział. Wzruszyła
ramionami, siląc się na obojętność.
- Jeśli tak bardzo chciałeś się ze mną zobaczyć, mogłeś
zadzwonić.
- Dzwoniłem, ale cię nie było.
- Pojechałam do Cork. - Kit zawahała się przez moment. - Ja [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • thierry.pev.pl
  •