[ Pobierz całość w formacie PDF ]

układają pieśni na potrzeby naszego smutku i wesela. Ci ostatni, choć nawet oni nigdy
nie usłyszeli żadnej nuty z Krainy Elfów poprzez granicę zmierzchu, która unicestwia
każdy taki dzwięk, poczuli w umysłach taniec tych czarodziejskich nut, zapisali je i
zagrali na ziemskich instrumentach. Dopiero wtedy  i nigdy przedtem 
usłyszeliśmy muzykę z Krainy Elfów. Przez jakiś czas król Elfów trzymał wszystkie
istoty, które podlegały jego władzy, i wszystkie ich pragnienia, zdumienia, lęki i
marzenia w mocy swej magii, tak że unosiły się na falach tej cudownej muzyki. Muzyka
ta nie powstała z ziemskich dzwięków, lecz raczej z subtelnej materii, w której pływają
planety wraz z wieloma innymi cudami, które zna tylko magia. Potem zaś, gdy cała
Kraina Elfów chłonęła tę muzykę, jak nasza Ziemia chłonie ciepły deszczyk, znowu
odwrócił się do swojej córki i spojrzał na nią pytająco. A pytał bez słów:
 Jakaż kraina jest taka piękna jak nasza?
Ona zaś odwróciła się do niego, by odpowiedzieć:
 Tutaj jest moja ojczyzna na zawsze.
Rozchyliła wargi, by odpowiedzieć na nieme pytanie ojca, i miłość świeciła w jej
błękitnych oczach. Wyciągnęła do niego piękne ręce, kiedy to oboje usłyszeli granie
rogu jakiegoś zmęczonego myśliwego, który dął weń przy granicy Ziemi.
XXVI
RÓG ALWERYKA
Alweryk kierował się na północ samotnej krainy, po której wędrował przez tak
wiele lat, gdzie wzdymane wiatrem poły jego szarego, wąskiego namiotu dodawały
poczucia beznadziei chłodnym wieczorom. A mieszkańcy samotnych gospodarstw, gdy
zapalili światła w swoich chatach, a kopy siana zaczynały ciemnieć na tle
jasnozielonego nieba, słyszeli czasami uderzenia młotków Niva i Zenda dochodzące
wyraznie z jałowej równiny, na którą nikt inny się nie zapędzał. Zaś ich dzieci,
wyglądając z okien, by zobaczyć, czy jakaś gwiazda już wzeszła, widywały czasami
dziwaczny kształt szarego namiotu, trzepoczącego strzępami płachty ponad ostatnim z
żywopłotów, gdzie chwilę wcześniej szarzał tylko zmierzch. Następnego ranka dzieci
snuły domysły i zastanawiały się głośno, radowały lub bały, słuchając historii, które
starsi im opowiadali, a potem ukradkiem zapuszczały się na skraj świata ludzi,
nieśmiało zaglądały przez niewyrazne, zielone otwory w ostatnich żywopłotach (chociaż
nie wolno im było patrzeć na wschód). Jednym słowem na farmach panowała atmosfera
plotek i oczekiwania. Wszystko to połączyło się w jedną całość przez ten cud, który
przybył ze wschodu i w ten sposób przeszedł do legendy, która wciąż była żywa przez
wiele lat po tym poranku; choć Alweryk i jego namiot znikali.
I tak dzień po dniu, rok po roku, grupa ta wędrowała coraz dalej i dalej, samotny,
opuszczony przez żonę mężczyzna, rozmarzony poeta oraz szaleniec i stary szary
namiot z długim, skrzywionym masztem. Przez te lata poznali wszystkie gwiazdy,
wszystkie cztery wiatry nie były już dla nich obce, tak samo jak deszcz, mgła i grad, ale
ciepły wiatr, tak mile widziany w nocy, spotykali tylko na chwilę, by zaraz go
pożegnać. Albowiem wraz z pierwszym chłodem brzasku Alweryk budził się z
niespokojnych snów, Niv wstawał z krzykiem i niebawem razem ruszali dalej na
szaleńczą krucjatę, zanim pierwsze oznaki, że ludzie się obudzili, pojawiły się w
nieruchomych, ciemnych oknach. I każdego ranka Niv przepowiadał, że na pewno
odnajdą Krainę Elfów; i tak mijały dni i lata.
Thyl już dawno ich zostawił; Thyl, który prorokował ich zwycięstwo w
porywających pieśniach. Pieśni te inspirowały i dodawały otuchy Alwerykowi w
najzimniejsze noce i prowadziły go przez najbardziej wyboiste, skalne drogi. Thyl,
który pewnego wieczoru nagle zaśpiewał pieśń o włosach pewnej młodej dziewczyny,
Thyl, który powinien im przewodzić w tych długich poszukiwaniach. A potem pewnego
dnia o szarej godzinie, przy śpiewie kosa, w ukwiecony majowy wieczór, Thyl zawrócił
do ludzkich siedzib, poślubił ukochaną dziewczynę i już nie błąkał się z grupą
wędrowców.
Konie padły; Niv i Zend nieśli teraz wszystko, co mieli, na maszcie namiotu.
Upłynęło wiele lat. Aż jednego jesiennego poranka Alweryk opuścił obóz, by udać się
do wieśniaczych chat. Niv i Zend spojrzeli po sobie. Dlaczego Alweryk miałby pójść, by
zapytać o drogę kogoś innego? Przecież, jakby na to nie spojrzeć, ich szalone umysły
wyczuły cel jego wędrówki znacznie szybciej niż intuicja zdrowego człowieka. Czyż nie
miał proroctw Niva, by go prowadziły, i obietnic Zenda, który zaprzysiągł mu pewnej
nocy księżyc w pełni?
Alweryk przybył wtedy do ludzkich siedzib i z wieśniaków, których wypytywał,
tylko nieliczni chcieli mówić o tym, co leżało na wschodzie. Jeśli zaś wspomniał o
ziemiach, po których wędrował latami, praktycznie nie zwracali na to uwagi, jak gdyby
opowiadał im o tym, że rozbił swój namiot na kolorowych warstwach powietrza, które
świeciły, płynęły i ciemniały wraz z niebem po zachodzie słońca. Nieliczni, którzy mu
odpowiedzieli, stwierdzili tylko jedno: że jedynie czarownicy o tym właśnie wiedzieli.
A dowiedziawszy się tego, Alweryk wrócił z naszych ogrodzonych żywopłotami pól
do swojego starego, szarego namiotu w krainie, o której nikt nie myślał. Niv i Zand
siedzieli tam w milczeniu, patrząc nań z ukosa, gdyż zrozumieli, iż nie ufał szaleństwu i
słowom wypowiedzianym przez księżyc. Następnego dnia, kiedy o świcie opuścili
obóz, Niv prowadził, lecz już bez krzyków.
Minęło niewiele więcej tygodni tej niezwykłej podróży, kiedy jednego ranka
Alweryk spotkał na skraju pól, doglądanych przez ludzi, pewnego mężczyznę
napełniającego wiadro przy studni. Wysoki, cienki, stożkowy kapelusz i otaczająca go
tajemnicza atmosfera wskazywały, że na pewno był to czarownik.
 Mistrzu sztuk, których ludzie się boją, chciałbym ci zadać pewne pytanie
dotyczące przyszłości  powiedział do niego Alweryk.
Czarownik odwrócił się, by spojrzeć na mówiącego z powątpiewaniem, gdyż
podarte ubranie Alweryka nie zdawało się obiecywać takiej zapłaty, jaką dają ci, którzy
mają prawo pytać o przyszłość. Na wszelki wypadek czarownik powiedział, ile kosztują
odpowiedzi za takie pytania. A zawartość sakiewki Alweryka usunęła wątpliwości
czarownika. Dlatego wskazał na szczyt wieży wyzierającej ponad kępą mirtów i
poprosił Alweryka, aby przyszedł do jego drzwi wtedy, gdy zaświeci gwiazda
wieczorna. Dodał, że o tej pomyślnej godzinie przepowie mu przyszłość.
I znowu Niv i Zend doskonale zrozumieli, że ich przywódca kierował się snami i
tajemnicami, które nie wywodziły się ani z szaleństwa, ani z księżyca. Zostawił ich
siedzących w milczeniu, lecz z umysłami pełnymi dzikich wizji.
W blednącym powietrzu, które czekało na gwiazdę wieczorną, Alweryk przeszedł
przez pola ludzi i stanął przed ciemnymi, dębowymi drzwiami wieży czarownika;
rosnące wokół mirty muskały ją przy każdym podmuchu wiatru. Młody uczeń
czarownika otworzył drzwi przybyszowi i po starych, drewnianych stopniach, które
szczury znały lepiej niż ludzie, zaprowadził go do położonej na samej górze komnaty
swego mistrza.
Czarownik miał na sobie opończę z czarnego jedwabiu, którą uważał za należącą do
przyszłości; bez niej nie zajrzałby do mających nadejść lat. A kiedy młody uczeń
odszedł, jego mistrz zbliżył się do jakiejś księgi leżącej na wysokim biurku i odwrócił się
do Alweryka, by zapytać, czego szuka w przyszłości. Na co książę Erlu zapytał go, jak
ma dotrzeć do Krainy Elfów. Wtedy czarownik otworzył księgę o pociemniałych od
starości okładkach i zaczął przewracać strony. Przez długi czas strony księgi były puste,
lecz dalej pokazało się wiele zapisanych, chociaż Alweryk nigdy nie widział takiego [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • thierry.pev.pl
  •