[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zagłębienie jego ciała, i stanął na jego ramionach, skąd przeszedł na drabinkę.
Kiedy prezydent z niego zlazł, Schofield zaczął się podciągać.
Pas w dole śmigał z ogromną prędkością, wiatr smagał ich bezlitośnie.
Gdy dotarli do luku, pas jakby się zapadł. Oddalał się bardzo szybko, malał
w oczach.
Schofield przełknął ślinę.
Byli w powietrzu.
Helikopter Cezara Russella wylądował miękko na pasie startowym jakieś
dwadzieścia metrów od przewróconego karalucha Matki.
Cezar wysiadł i patrzył na odlatujący samolot.
Kurt Logan podszedł do przewróconego pojazdu. Został z niego poobijany,
poskręcany wrak. Wszędzie leżały kawały poodrywanego metalu.
Kabina kierowcy była całkowicie spłaszczona, jej przednia szyba została
wepchnięta do środka. Wyglądała jak zdeptana puszka po napojach.
Po chwili Logan zobaczył ciało. Leżało twarzą do dołu - poskręcane i połamane.
Widać było jedynie korpus i kończyny, brakowało głowy. Musiała zostać odcięta przez
przedni zderzak, który wbił ją potem w piasek. Lewa noga była oderwana przy
kolanie. Siła uderzenia karalucha o ziemię musiała być naprawdę potężna.
Logan wrócił do Russella. Cezar nie odwracał wzroku od srebrnego samolotu.
- Echo mają chłopaka - powiedział Logan. - A marines prezydenta.
- No cóż... - mruknął Cezar. - Trudno. Musimy wobec tego przejść do planu
awaryjnego. A to oznacza, że wracamy do Strefy Siedem.
Prezydent padł z głuchym tąpnięciem w krótkim korytarzyku tuż za otwartym
lukiem boeinga. Ledwie dyszał.
Kilka sekund po nim wylądował tam Schofield. Udało mu się stanąć i zatrzasnąć
luk, który zamknął się z głośnym, basowym tąpnięciem.
Gdy obaj mężczyzni leżeli na podłodze - nie mieli siły nawet zdjąć gogli -
schodkami zszedł z górnego pokładu jeden z pilotów, komandos 7. Szwadronu
z oddziału Echo.
Miał na sobie obszerny pomarańczowy kombinezon, w którym Schofield
natychmiast rozpoznał strój ciśnieniowy.
Są one obowiązkowe podczas lotów na dużych wysokościach albo podczas lotów
na niskich orbitach. Choć zewnętrzna powłoka jest luzna, w środku dość ciasno
obejmują całe ciało, zwłaszcza nogi i ręce. Opaski na kończynach uciskają je, regulują
przepływ krwi i przede wszystkim zapobiegają jej odpływowi z głowy.
Kombinezon ma wokół szyi metalowy krąg, do którego mocuje się hełm, a w pasie
karabińczyk do podwieszenia przewodów jednostki podtrzymywania życia.
- O, udało się wam - stwierdził pilot, biorąc ich najwyrazniej za swoich kolegów. -
Przepraszam, ale nie mogliśmy dłużej czekać. Kobra kazał ruszać. Chodzcie, zostałem
tylko ja i Coleman. Wszystko w wahadłowcu jest goto...
TRZASK!
Schofield z całej siły uderzył pilota w nos, nokautując go jednym ciosem.
- Przeprosiny nie zostały przyjęte - powiedział i odwrócił się do prezydenta. -
Proszę zaczekać tutaj.
- Tak jest - odparł Szef.
Boeing mknął w górę. Zwiat w jego wnętrzu był obrócony o niemal czterdzieści
pięć stopni.
Schofield pobiegł na górny pokład. Trzymał P-90 przed sobą - szukał drugiego
pilota, Colemana.
Zobaczył go, kiedy tamten wychodził z kokpitu. Kolejny błyskawiczny silny cios -
tym razem kolbą P-90 - i Coleman również stracił przytomność.
Schofield wpadł do pustego kokpitu i rozejrzał się szybko.
Miał nadzieję, że uda mu się przejąć kontrolę nad samolotem i sprowadzić go na
ziemię.
Nic z tego.
Napis na ekranie przed fotelem pilota informował, że maszynę obsługuje autopilot
i kieruje ją na wysokość 20 500 metrów - prawdopodobnie boeing właśnie tam miał
dostarczyć wahadłowiec.
Na dole ekranu znajdowały się następujące słowa:
AUTOPILOT URUCHOMIONY ABY UNIERUCHOMI AUTOPILOTA LUB
ZMIENI KURS NALE%7łY WPISA KOD AUTORYZACJI
Kod autoryzacji?
A niech to...
Nie mógł wyłączyć autopilota, co oznaczało, że samolotu nie da się sprowadzić na
ziemię.
Co im pozostawało?
Schofield popatrzył na chmury na zewnątrz i na nieprzytomnego Colemana
u swoich stóp.
Przyszedł mu do głowy pewien pomysł.
Wrócił do prezydenta z Colemanem na plecach.
- Niech pan włoży jego kombinezon - powiedział, wskazując ruchem głowy
drugiego nieprzytomnego pilota. Sam zaczął rozbierać Colemana.
Po kilku minutach Schofield i prezydent mieli na sobie pomarańczowe
kombinezony - a w kieszeniach sig-sauery.
- Teraz dokąd? - spytał prezydent. Schofield popatrzył na niego.
- Tam, gdzie jeszcze nikt z nas nie był.
Wahadłowiec X-38 był połączony z boeingiem rurą o średnicy prawie metra. Co
prawda zamocowano go do kadłuba samolotu kilkoma tytanowymi rozporkami, ale
można się było do niego dostać tylko przez tę rurę.
Jeden jej koniec stykał się z tylną częścią dachu boeinga, a drugi dochodził do
brzucha wahadłowca. Od strony samolotu wejście do przewodu łączącego znajdowało
się pośrodku jego kadłuba, na dolnym pokładzie.
Schofield i prezydent pobiegli w tamtym kierunku.
Złota warstewka na wizjerach ich hełmów, mająca chronić oczy przed
intensywnym promieniowaniem ultrafioletowym na dużych wysokościach, całkowicie
ukrywała ich twarze.
Dotarli do  pępowiny - idącej pionowo w górę rury, znikającej w suficie. Po jej
ściance biegła wąziutka stalowa drabinka.
Schofield zadarł głowę - na końcu przewodu łączącego, jakieś trzydzieści metrów
wyżej, widać było oświetlone wnętrze wahadłowca.
Odwrócił się do prezydenta i wskazał kciukiem w górę.
Wspinali się powoli, obciążeni skafandrami i przypominającymi spore plecaki
jednostkami podtrzymania życia.
Po mniej więcej minucie Schofield wysunął się z okrągłego luku w podłodze
wahadłowca i znieruchomiał.
Tylny przedział towarowy wahadłowca wyglądał jak wnętrze pojazdu z filmów
science fiction.
Przestrzeń była niewielka, ale zaprojektowano ją tak, aby można było w niej
przewozić wszystko - ludzi, broń czy nawet małego satelitę. W śnieżnobiałych
ścianach znajdowały się gniazda do podłączenia aparatów oddechowych, klawiatury
komputerowe i uchwyty do mocowania sprzętu, teraz jednak przerobiono to miejsce
na kabinę pasażerską, wstawiając dwanaście masywnych foteli. Wszystkie stały tak, że
siedzący w nich ludzie patrzyli do przodu, i były ustawione po dwa. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • thierry.pev.pl
  •