[ Pobierz całość w formacie PDF ]

opadł na kozetkę i powąchał d\in w szklance. - A niby dlaczego w naszych czasach
nie buntować dzieci przeciwko rodzicom, je\eli białych szczuje się na czarnych,
\ółtych na białych, a głupich szczują na mądrych... Co pana właściwie dziwi?
- Pawor twierdzi - powtórzył Wiktor - \e pańscy pacjenci włóczą się po
mieście i uczą dzieci ró\nych dziwnych rzeczy. Ja te\ zauwa\yłem coś podobnego,
chocia\ na razie jeszcze niczego nie twierdzę. Tak więc, niczemu się nie dziwię, tylko
pytam pana - czy to prawda, czy nie?
- O ile wiem - powiedział Golem odpijając ze szklanki - mokrzaki od wieków
mieli prawo chodzić po mieście. Nie wiem, co pan ma na myśli mówiąc o uczeniu
dziwnych rzeczy, ale niech mi będzie wolno zapytać pana jako tubylca - czy zna pan
zabawkę, która nazywa się  zła fryga"?
- No, oczywiście - odrzekł Wiktor.
- Miał pan taką zabawkę?
- r Ja oczywiście nie miałem... ale koledzy, o ile pamiętam, chyba tak... -
Wiktor zamilkł. - Tak, rzeczywiście - powiedział. - Chłopcy mówili, \e tego bączka
podarował im mokrzak. O to panu chodzi?
- Tak, właśnie o to. I  pogodnik" - i  drewnianą rękę"...
- Pardon - wtrącił Pawor. - Czy ja, przybysz ze stolicy, mógłbym się
dowiedzieć, o czym rozmawiają tubylcy?
- Nie mógłby pan - odparł Golem. - To nie le\y w pańskiej kompetencji.
- Skąd pan wie, co le\y, a cc) nie le\y w moich kompetencjach? - zapytał
Pawor ura\onym tonem.
- Wiem - powiedział Golem. - Zgaduję, bo tak mi się podoba,... i niech pan
przestanie łgać, przecie\ próbował pan kupić u Teddyego  pogodnik", więc świetnie
pan wie, co to takiego.
- Niech pan idzie do diabła - kapryśnie oznajmił Pawor. - Nie chodzi mi o
 pogodnik"...
- Chwileczkę, Pawor - niecierpliwie przerwał mu Wiktor. - Golem, nie
odpowiedział pan na moje pytanie.
- Czy\by? A mnie się wydawało, \e odpowiedziałem... Widzi pan, Wiktorze,
mokrzaki to cię\ko i beznadziejnie chorzy ludzie. To straszna rzecz - choroba
genetyczna. Ale pomimo wszystko zachowują dobroć i mądrość, więc nie trzeba ich
krzywdzić.
- Kto ich krzywdzi?
- Czy\by pan ich nie krzywdził?
- Na razie nie. Na razie nawet wręcz przeciwnie.
- No to w takim razie wszystko w porządku - stwierdził Golem i wstał. - W
takim razie jedziemy. Wiktor wytrzeszczył oczy.
- Dokąd jedziemy?
- Do sanatorium. Jadę do sanatorium, pan jak widzę te\ się wybiera do
sanatorium, a Pawor niech się kładzie do łó\ka. Dość zara\ania grypą. l
Wiktor spojrzał na zegarek.
- Czy nie jest za wcześnie?
- Jak pan chce. Tylko niech pan pamięta, \e od dzisiejszego dnia autobus nie
chodzi. Jest nierentowny.
- A mo\e najpierw zjemy obiad?
- Jak pan chce - powtórzył Golem. - Ja nigdy nie jadani obiadów. I panu nie
radzę. Wiktor pomacał się po brzuchu.
- Tak - powiedział. Potem popatrzył na Pawora. - Chyba pojadę.
- Nic mi do tego - odparł Pawor. Był obra\ony. - Niech pan przynajmniej
ksią\ki przywiezie.
- Na pewno - obiecał Wiktor i zaczął się ubierać.
Kiedy wsiedli do samochodu, pod wilgotny brezent, do wilgotnej, śmierdzącej
tytoniem, benzyną i lekarstwami kabiny, Golem zapytał:
- Czy rozumie pan aluzje?
- Czasami - odpowiedział Wiktor. - Kiedy wiem, \e to aluzja. A bo co?
- A więc zwracam panu uwagę: aluzja. Niech pan mniej gada.
- Hm - wymamrotał Wiktor. - I jak mam to rozumieć?
- Jako aluzję. Niech pan przestanie trzaskać dziobem.
- Z przyjemnością - powiedział Wiktor i popadł w zamyślenie.
Przejechali miasto, minęli fabrykę konserw, przecięli pusty miejski park,
zapuszczony, mizerny, na wpół zgniły z wilgoci, przemknęli obok stadionu, na
którym umorusani, w błotnych cętkach jak \yrafy,  Bracia w sapiencji" uparcie kopali
mokrymi, napęczniałymi butami napęczniałą piłkę i wytoczyli się na szosę
prowadzącą do sanatorium. Dookoła, za kurtyną deszczu le\ał mokry, płaski jak stół
step, niegdyś suchy, wypalony i kłujący a teraz z wolna przemieniający się w grząskie
mokradła.
- Pana aluzja - rzekł Wiktor - przypomniała mi pewną rozmowę, moją
rozmowę z jego ekscelencją panem referentem pana prezydenta do spraw państwowej
ideologii. Jego ekscelencja wezwał mnie do swego skromnego - trzydzieści metrów
na dwadzieścia - gabinetu i zainteresował się:  Wiktor, czy chce pan nadal mieć swój
kawałek chleba z masłem?" Ja, naturalnie odpowiedziałem twierdząco.  No to niech
pan przestanie brzdąkać!" - ryknął jego ekscelencja i odprawił mnie skinieniem dłoni.
Golem uśmiechnął się. ,
- A właściwie na czym pan brzdąkał?
- Jego ekscelencja miał na myśli moje ćwiczenia na banjo w młodzie\owych
klubach. Golem spojrzał na niego zezem.
- A właściwie skąd pan ma pewność, \e nie jestem szpiclem?
- A ja wcale nie mam takiej pewności - zaprzeczył Wiktor. - Po prostu mi to
zwisa. Poza tym teraz nie mówi się  szpicel".  Szpicel" to archaizm. Teraz wszyscy
kulturalni ludzie mówią  kabel".
- Nie wyczuwam ró\nicy - zauwa\ył Golem.
- Praktycznie, ja równie\ - powiedział Wiktor. - A więc przestajemy trzaskać
dziobem. Czy pana pacjent wyzdrowiał?
- Moi pacjenci nigdy nie wracają do zdrowia.
- Pan ma wspaniałą opinię! Ale ja pytam o tego nieszczęśnika, który wpadł w
potrzask. Jak jego noga?
Golem milczał chwilę, a potem zapytał:
- Którego z nich ma pan na myśli?
- Nie rozumiem - odparł Wiktor. - Naturalnie, \e tego, który wpadł w
potrzask.
- Było ich czterech - stwierdził Golem wpatrzony w drogę zalaną deszczem. -
Jeden wpadł w potrzask, drugiego niósł pan na plecach, trzeciego zabrałem
samochodem, a z powodu czwartego niedawno rozpętał pan skandaliczną bójkę w
restauracji.
Wiktor milczał, oszołomiony. Golem milczał równie\. Zwietnie prowadził
samochód, obje\d\ając niezliczone wyboje na starym asfalcie.
- No, no, niech się pan tak nie męczy - oznajmił wreszcie Golem. -
śartowałem. On był jeden. I jego noga zagoiła się tej samej nocy.
- To tak\e \art? - zapytał Wiktor. - Ha - ha - ha. Teraz rozumiem, dlaczego
pańscy chorzy nigdy nie wracają do zdrowia.
- Moi chorzy - powiedział Golem - nigdy nie wracają do zdrowia z dwóch
powodów. Po pierwsze, ja, jak zresztą ka\dy przyzwoity lekarz, nie umiem leczyć
genetycznych chorób. A po drugie, oni nie chcą wyzdrowieć.
- Zabawne - wymamrotał Wiktor - Tyle ju\ się nasłuchałem o tych pańskich
mokrzakach, \e teraz, jak Boga kocham, jestem w stanie uwierzyć we wszystko - i w [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • thierry.pev.pl
  •