[ Pobierz całość w formacie PDF ]

nie, Julia nie mogła zobaczyć z jego postaci więcej niż ramię
lub czubek głowy. Przez cały czas mocno trzymała Marona za
obrożę. Gdyby przewidziała, że zbierze się tłum, zostawiłaby
psa w domu, zamkniętego bezpiecznie w jej pokoju. Klaudia
wdrapała się na cokół posągu, żeby lepiej widzieć, i stała na
palcach, obejmujÄ…c posÄ…g Wenus w talii.
- Co wÅ‚aÅ›ciwie Cezar rozdaje? - spytaÅ‚a Julia, usiÅ‚u­
jÄ…c dostrzec cokolwiek poza jaskrawoczerwonÄ… parasol­
ką matrony stojącej przed nimi. Ilekroć wydawało jej się,
że już, już będzie miała dobry widok, parasolka zmieniała
położenie.
- Posrebrzone uzbrojenie. Gladiatorzy bÄ™dÄ… w nich wspa­
niale wyglądać na arenie.
- Czy tak jest zawsze? - Julia staraÅ‚a siÄ™ prowadzić rozmo­
wę z przyjaciółką mimo panującego wokół zgiełku.
Maron przywarł do jej nóg, przestraszony harmiderem
i tłumem. Julia pochyliła się i podrapała go za uchem.
- Och, nie. Pierwszy raz o tym słyszę. Zwykle gladiator
walczy w stroju, który zapewnia mu szkoÅ‚a. - Klaudia zrÄ™cz­
nie balansowała na jednej nodze. - Zdaje się, że teraz hełm
67
i miecz dostanie ten twój gladiator. Mają je już prawie wszyscy
gladiatorzy pierwszej klasy. Chcesz popatrzeć?
- Jestem z Maronem - odrzekła z powątpiewaniem Julia,
ale serce zabiÅ‚o jej mocniej na myÅ›l, że bÄ™dzie mogÅ‚a zoba­
czyć Walensa. Wolałaby jednak, żeby Klaudia nie nazywała
go  jej gladiatorem".
- Chodz tu szybko. Maron zostanie tam, gdzie mu każesz.
To grzeczny i mÄ…dry pies.
- Potrafi nabroić.
Klaudia zeszła z cokołu, wzięła smycz od Julii i delikatnie
popchnęła ją ku posągowi.
- Popilnuję psa. Zobacz, stoję tuż obok niego.
Wobec zdecydowanej miny Klaudii i coraz silniej odczu­
wanego pragnienia, aby zobaczyć Walensa, Julia ustÄ…piÅ‚a. Na­
kazała psu zostać, a sama szybko wspięła się na cokół. Złapała
Wenus za wyciÄ…gniÄ™te ramiÄ™ i popatrzyÅ‚a ponad gÅ‚owami tÅ‚u­
mu. Teraz widziała wszystko znakomicie.
Odczuła dreszcz emocji, gdy na podium wstąpił Walens.
Podmuch wiatru zmierzwił mu włosy. Przyjmując uzbrojenie
z rÄ…k Cezara, sprawiaÅ‚ takie wrażenie, jakby byÅ‚ panem cere­
monii. Cezar wydawał się przy nim mały.
Oto gladiator u szczytu swoich możliwości, ucieleśnienie
siÅ‚y i dzikoÅ›ci, czÅ‚owiek potrafiÄ…cy owinąć sobie dookoÅ‚a pal­
ca wielotysięczny tłum.
W chwili wrÄ™czania Walensowi ekwipunku widzowie uci­
chli. Tylko gdzieś w oddali zaszeleścił zwój papirusu. Walens
z godnoÅ›ciÄ… odebraÅ‚ lÅ›niÄ…cy miecz i heÅ‚m, po czym zgroma­
dzeni zaczęli wiwatować, wykrzykując jego imię.
- Zdaje siÄ™, że ma duże poparcie wÅ›ród zebranych - powie­
działa Julia, nasłuchując przedłużającej się wrzawy, trwającej
68
jeszcze długo po tym, jak Walens zajął swoje miejsce w szyku
gladiatorów.
- Owszem, a to jest bardzo ważne na arenie, uÅ‚atwia wal­
kę - potwierdziła Klaudia. - Ma szansę na rudius, którego
odmówiono mu w Pompejach. Aż trudno było uwierzyć, że
patron igrzysk zorganizowanych w kolebce gladiatorskiej tra­
dycji może być takim skąpcem, by ignorować życzenia tłumu,
ale Krispan był do tego zdolny. Teraz nawet nie ma potrzeby
pytać wróżów. Na pewno przegra w najbliższych wyborach.
Gdy entuzjazm nieco przygasł, zapowiedziano następnego
gladiatora, AkwiliÄ™. RozlegÅ‚y siÄ™ grzecznoÅ›ciowe oklaski. Za­
nim ucichÅ‚y, daÅ‚y siÄ™ sÅ‚yszeć Å›miechy i okrzyki niezadowole­
nia. Julia wspięła się na palce, usiłując dojrzeć Walensa.
- Julio, szybko, powiedz mi, co widzisz. Zdaje się, że na
scenie jest jakieÅ› zamieszanie, a ta kobieta ciÄ…gle macha
parasolkÄ….
Zmiechy się nasiliły.
- CoÅ› siÄ™ staÅ‚o. Walens musiaÅ‚ wrócić na podium i coÅ› pod­
nieść - powiedziaÅ‚a Julia, wykorzystujÄ…c wolnÄ… rÄ™kÄ™ do zro­
bienia daszku nad oczami. - Nie widzÄ™ co, jestem za daleko.
- Musisz być moimi oczami. Opisz wszystko dokładnie. Ta
czerwona parasolka bardzo mi przeszkadza.
- Wiwaty nie są tak głośne jak dla Walensa, ale nie wydaje
mi się, żeby coś było nie w porządku. Akwilia dostał trójząb
i teraz schodzi z podium.
- Jeśli się trochę przesuniesz, to i ja będę widzieć. - Klaudia
wspięła siÄ™ na miejsce obok Julii i-zaczęła balansować na ro­
gu cokołu. - Masz rację, nic się nie dzieje, ale teraz wychodzi
Tygrys, jeden z moich ulubieÅ„ców. Ma wspaniaÅ‚e nogi, a naj­
bardziej podobajÄ… mi siÄ™ jego kolana.
69
- Klaudio, jesteÅ› niepoprawna - powiedziaÅ‚a Julia, ale zo­
stała na miejscu, z którego mogła widzieć przynajmniej część
pleców i ramię Walensa.
- Główne atrakcje chyba siÄ™ skoÅ„czyÅ‚y - oznajmiÅ‚a Klau­
dia stojąca w dość akrobatycznej pozie. - Może uprzedzimy
te dzikie hordy, które zaraz zaczną się cisnąć do wyjścia?
Wątpię, czy mamy szansę podejść do gladiatorów w takim
ścisku.
Julia zerknęła na podium. Gladiatorzy defilowali, prezen­
tujÄ…c otrzymanÄ… broÅ„, a Cezar machaÅ‚ rÄ™kÄ… do tÅ‚umu z bar­
dzo łaskawą miną. I mężczyzni, i kobiety przepychali się już
ku gladiatorom. Jej szanse na znalezienie siÄ™ przy Walensie
były bliskie zeru.
- Masz racjÄ™ - powiedziaÅ‚a i, obrzuciwszy ostatnim spoj­
rzeniem stojÄ…cego przed Cezarem Walensa, zeskoczyÅ‚a z co­
kołu. - Lepiej będzie, jak się wycofamy.
-Nie sądziłam, że przyjdzie aż tak wielu ludzi. Cezar
z pewnością zyska dużą popularność dzięki tym igrzyskom
- stwierdziła Klaudia. - Podczas następnych wyborów będzie
niepokonany. Ciekawe, o jakie stanowisko bÄ™dzie siÄ™ ubie­
gał. Pomyśl tylko, ile musiała kosztować go ta ceremonia. Kto,
twoim zdaniem, go finansuje? Krassus?
- Nie zastanawiałam się nad tym, ale pewnie masz rację.
Maron... idziemy.
Julia spróbowaÅ‚a chwycić psa za obrożę, ale jej rÄ™ka zawi­
sła w powietrzu. Rozejrzała się dookoła. Nigdzie nie było ani
śladu siwiejącego pyska łub machającego ogona. Julia strzeliła
palcami i cicho gwizdnęła. Maron jednak się nie pojawił.
- Klaudio, Maron zginÄ…Å‚. - Julia usiÅ‚owaÅ‚a nie wpadać w pa­
nikę. Musiało istnieć jakieś proste wytłumaczenie zniknięcia
70
psa. W duchu zaczęła siÄ™ przeklinać za to, że ulegÅ‚a chÄ™ci obej­
rzenia Walensa.
- ZginÄ…Å‚? Jak to możliwe? Przecież jest tu i siedzi jak przy­
kÅ‚adny, grzeczny piesek... - Klaudia wskazaÅ‚a na puste miej­
sce. - To znaczy przed chwilą siedział. Odwróciłam od niego
wzrok tylko na moment.
Julia ponownie spróbowała przywołać psa gwizdnięciem,
tym razem głośniejszym. Nadal bez skutku. Ludzie pomału
opuszczali dziedziniec.
- Musimy poczekać, aż tłum się przerzedzi. Postaraj się nie
martwić. Czy kiedyś się zdarzyło, żeby Maron nie przybiegł?
On jest do ciebie bardzo przywiÄ…zany.
- Sądzisz, że go znajdziemy, Klaudio? Nie wiem, co pocznę,
jeśli stracę Marona...
- Nie ulegaj panice. Prawdopodobnie zgłodniał i ruszył za
jakimÅ› smakowitym zapachem w stronÄ™ kuchni. Tak jak po­ [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • thierry.pev.pl
  •