[ Pobierz całość w formacie PDF ]

rany, ale to nie tak. Ból staje się inny, to wszystko. Przez całe
miesiące wydawało mi się, że wszędzie, że zaraz ją spotkam.
Przychodziłem wieczorem do domu i nasłuchiwałem w ciszy jej
głosu, czekałem na uśmiech i wiedziałem, że już nigdy... Zastanawiam
się, dlaczego nie umiem być taki jak inni mężczyzni. Dlaczego nie
potrafię zamknąć tamtego rozdziału? Czemu jestem taki słaby?
- Wierna miłość nie jest słabością - sprzeciwiła się Joanne. -
Rosemary była szczególną osobą. Zasłużyła na szczególne uczucie.
Milczał. Długo coś w sobie ważył, aż wreszcie się zdecydował.
- Chcę ci powiedzieć coś okropnego, coś, do czego nie
przyznałbym się przed nikim innym. Czasem winię ją za to, że dała mi
tyle szczęścia, a potem odeszła, skazując mnie na takie życie. Prawie
ją za to nienawidzę. Czy możesz sobie coś takiego wyobrazić?
- Tak. To naturalne.
- Naturalne? Nienawidzić za to, że się kochało?
- Im większa miłość, tym boleśniejsza strata. Czujesz się tak,
jakby cię zawiodła. Tak?
65
RS
- Tak. Kiedy umierała, błagałem, żeby mnie nie opuszczała, ale
to zrobiła. Wiem, nie ma w tym jej winy, ale... jakby to wyrazić... -
Zacisnął pięści, szukając słów. - Obwiniam ją i obwiniam siebie za to,
że mam takie myśli. Wszystko mi się miesza, nie wiem, jak żyć.
Dopiero co wypracowałem sobie jakiś sposób na przeżycie. I nagle
zjawiłaś się ty.
- Nie wiedziałam, że będzie ci przez to jeszcze trudniej.
- Trudniej czy łatwiej, nie wiem. Gubię się w tym wszystkim. -
Poszukał wzrokiem jej twarzy. - Skąd się tu wzięłaś? - zapytał cicho.
- Mówiłam już, że...
- Nie o to chodzi. Chodzi o to, że... - Zaczerpnął powietrza. -
Czy ty sobie wyobrażasz, co ja przeżyłem, widząc ciebie z jej twarzą?
Jakbym zobaczył ducha. Nawet teraz nie mam pewności, czy
istniejesz naprawdę.
- Naprawdę - powiedziała, wreszcie rozumiejąc. - Dotknij mnie,
poczuj.
Wyciągnęła rękę, ale cofnął się i nie odwracając od niej
płonących oczu, potrząsnął głową. Zcisnęła mu dłoń rękami.
- Czujesz? Popatrz na moją dłoń. Jej nigdy nie była taka. Ona
miała długie, delikatne palce, palce artysty, jak mawiają ludzie. Ale
ręce artystów są silne. Spójrz na moje; są duże, mocne. To ja, Joanne.
Franco, spójrz na mnie. Odsuń od siebie widma.
Opuścił wzrok na jej dłonie mocno ściskające mu rękę. Poczuła
ciepło jego ciała i zapach - ziemi i ziół, identyczny jak przed laty, i tak
samo jak wtedy zapragnęła go aż do bólu.
66
RS
- Joanne... - szepnął i powtórzył głośniej: - Tak, ty jesteś Joanne.
Powiedział to tonem człowieka budzącego się z cudownego snu.
Gdyby walczyła o własne uczucia, pewnie by ją to zraziło. Ale skupiła
się wyłącznie na tym, co odczuwał on. Gotowa była na każde
poświęcenie, jeśli miałoby mu dać chwilę szczęścia. Objęła go,
przytulając do siebie tak jak Nica. I podobnie jak jego syn, poszukał w
niej ukojenia.
- To już ponad rok, jak nie żyje - powiedział zduszonym głosem.
- Budzę się i myślę, jak przetrzymam kolejny dzień. Tylko Nico
trzyma mnie przy zdrowych zmysłach.
Milcząc, gładziła go po włosach. Nie była w stanie mówić. To
było wszystko, co potrafiła mu ofiarować.
- Błagałem, żeby wróciła, i kiedy zobaczyłem cię tam, na polu,
pomyślałem... - Aż zadrżał. - Wstydzę ci się powiedzieć, co.
- Pomyślałeś, że to ona. A to byłam tylko ja. Tak mi żal, Franco.
- Niech ci nie będzie żal. Dałaś mi tę chwilę i to było więcej, niż
mogłem oczekiwać od życia. - Przebiegł ręką po włosach. - Co się ze
mną dzieje? - powiedział zrozpaczony.
- Dlaczego nie umiem jej zapomnieć?
- A chcesz? - zapytała miękko.
- Nie. Jeśli nawet pamięć będzie mnie zadręczać do końca moich
dni, to przynajmniej we wspomnieniach ją odnajdę. A jeżeli zapomnę,
to po co żyć?
Przerażona popatrzyła mu w twarz. Szukała słów, które mogłyby
mu pomóc w tej udręce. Na próżno.
67
RS
- No, powiedz to, powiedz wreszcie - wybuchnął nagle.
- Myślisz, że oszalałem.
- Nie,ja...
- Wszyscy tak myślą. Myślą, że cierpię, jak zwykle cierpi
człowiek w żałobie po stracie najukochańszej osoby. Ale nikt nie
wie... nie rozumie... - Otrząsnął się i spróbował wziąć się w garść. -
Przepraszam. Nie wolno mi cię tym wszystkim obciążać.
- Daj spokój. Jestem tutaj, chcę ci pomóc.
Pokręcił głową, jakby chciał powiedzieć, że nie ma dla niego
ratunku. Ogarnęło ją takie współczucie, że nie wiedziała już, co robić,
i tylko tuliła go do siebie mocno, mocno. Nie o takim przytuleniu
marzyła przez lata, ale i w tym była słodycz. Gładziła go po włosach,
mrucząc cicho słowa ukojenia i miłości. Czas przestał istnieć. W tej
chwili należała do niego - tak jak zawsze.
- Przytul się do mnie - szepnęła. - Franco... Franco...
Znieruchomiał i odsunął się odrobinę. Zobaczyła jego twarz i
zmieszanie w oczach. Podniósł ostrożnie rękę, jakby spodziewał się
odepchnięcia, i delikatnie, opuszkami palców, powiódł po jej
policzku, pełnych wargach i podbródku. Zadrżała pod tym
dotknięciem, za którym tak tęskniła i którego już się nigdy nie
spodziewała. W jego spojrzeniu ujrzała coś, co sprawiło, że niemal
przestała oddychać. Serce zabiło jej jak szalone. Owładnęło nią
dawne, gorzkie a zarazem pełne słodyczy uczucie. Miała wrażenie, że
to zaledwie wczoraj stała naprzeciw niego pod kwitnącym geranium,
wyczekując pocałunku.
68
RS [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • thierry.pev.pl
  •