[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- W co? - chlipnęła.
- %7łe jest pani urażona, kiedy mężczyzna, który panią nic nie obchodzi,
śmie nie uważać pani za pociągającą. Czy jest coś oprócz próżności w do
brze wychowanych damach? Zgoda, choć to nie ma wcale znaczenia, na
prawdę uważam panią za pociągającą. Ale to nie zmienia faktu, że wygląda
pani jak siedem nieszczęść.
Jej twarz skurczyła się.
- Bo czuję się jak nieszczęście! -1 ukryła twarz w dłoniach.
- Kate!
- Nie! - Pokręciła lekko głową i wierzchem dłoni strzepnęła łzy z policz:-
ków. - Obiecałam sobie zachowywać się jak dama. Spokojnie ścierpię wszyst
ko, cokolwiek mnie spotka w tej podróży. Czy ktokolwiek. I dotrzymam tego.
7;
Ale... - obrzuciła go chmurnym spojrzeniem. - %7łądam pewnych wyjaśnień.
Kim był tamten człowiek?
Kit wolałby uniknąć tej rozmowy.
- Musi mi pan powiedzieć. On.,. pozwolił sobie na poufałość.
- Nie sądzi pani chyba, że nie zdaję sobie z tego sprawy? - wycedził przez
zaciśnięte zęby. - %7łe nie ponosi mnie wściekłość? Zapewniam panią, że tak.
I zapewniam też, że drogo zapłaci za tę zniewagę.
- Pana oburzenie mnie nie ułagodzi. Chcę prawdy. Należy mi się.
Badała go wzrokiem, wyczekując odpowiedzi. Jej rysy były naznaczone
strachem, ale starała się mu nie poddawać.
- MacNeill!
Uciekł wzrokiem na powrót ku drodze. Zacisnął dłonie na lejcach, a zno
szone skórzane rękawice napięły mu się na knykciach.
- Było nas czterech - zaczął.
- Trzech, którzy odwiedzili nas w Yorku, i jeden, który zginął w więzie
niu? - podpowiedziała.
- Tak.
- Jak się poznaliście?
- Byliśmy sierotami, pozbieranymi jak kłaczki ze szkockich ostów po
miastach i wsiach i przywiezionymi do St. Bride's, ostatniego z katolickich
klasztorów.
- Kto was zebrał?
MacNeill wzruszył ramionami.
- Opat. Zakonnicy,
- A jak was znalezli? Skąd wiedzieli, gdzie was szukać? Dlaczego właś
nie was?
- Boże, ależ pani dociekliwa! - Kiedy pojął, że nie uda mu się jej zbyć,
westchnął. - Jakiś list, pogłoska, plotka przyniesiona przez starego pogania
cza bydła, słowo szepnięte przez tajemnego stronnika starczyły, by wyrusza
li na poszukiwanie.
- W jakim celu?
- Nie jestem pewien. Mogę się tylko domyślać. -Zmarszczył brwi. - Kiedy
byliśmy chłopcami, przekonywali nas, że jesteśmy przeznaczeni na rycerzy
starego tajnego stowarzyszenia. Uwierzyliśmy im. Złożyliśmy nawet przy
sięgę wierności. - Uśmiechnął się gorzko. - Pózniej, choć zdaliśmy sobie
sprawę, że nie dostaniemy srebrnych rumaków, nadal dotrzymywaliśmy tej
przysięgi. A przyrzeczenie wierności, które złożyliśmy, nie dotyczyło zako
nu św. Brygidy, lecz nas wzajemnie.
74
- To była ta sama przysięga, którą pan mi złożył - zaczęła mówić powoli
z rosnącą pewnością.
- Tak.
- Ale co to ma wspólnego ze zrujnowanym zamkiem i człowiekiem, któ
ry siÄ™ tam ukrywa?
- Ktoś złamał przysięgę. I moim zdaniem może to być człowiek, którego
pani widziała.
- Nie rozumiem.
Zmarszczył czoło z zaambarasowania i irytacji.
- Nie sposobiono nas na rycerzy, lecz na... żołnierzy, jak sądzę. Nasze
działania były kierowane i sankcjonowane przez Kościół.
- Jak działania templariuszy?
Nie tak formalnie. Byliśmy narzędziami do użycia w czasach wielkiego
zamętu i zagrożenia. Takiego, jak we Francji roku dziewięćdziesiątego trze
ciego. Tamtego września w samym Paryżu zmasakrowano czterystu księży
i ponad tysiÄ…c katolickiej szlachty.
Niektórzy księża uciekli do Anglii, jeden z nich, brat Toussaint, trafił do
St. Bride's. Zanim przyjął święcenia, był żołnierzem. Uczył nas tego, co sam
umiał. Któregoś dnia do opactwa przybył pewien człowiek. Francuz. Nie
znam jego prawdziwego nazwiska - sam nazywał siebie Duchesne. Widać
było, że znał brata Toussainta w Paryżu. Teraz podejrzewam, że był to ktoś
królewskiej krwi francuskiej. W tamtym czasie rojaliści i Kościół mieli zbież
ne interesy, polegające na przywróceniu monarchii i jednocześnie Kościoła
katolickiego we Francji. Człowiek ten miał pewien plan. Chciał, byśmy po
jechali do Francji, udając podróżników, którzy przemierzają świat w poszu
kiwaniu nieznanych gatunków roślin i zwierząt, ale przede wszystkim róż.
Jako poszukiwacze róż mieliśmy przybyć na dwór Józefiny Bonaparte, by
jej zaprezentować nasze odkrycia.
- Róże? - Pytanie Kate musiało zabrzmieć niedowierzająco, bo po jego
twarzy przemknął cień złośliwego rozbawienia.
- %7łona Bonapartego miała w swoim domu w Malmaison największy ogród
różany na świecie. Ma obsesję na ich punkcie, a Napoleon, jako oddany mał
żonek, zaspokaja jej zachcianki. Jej ogrody przeszły do legendy, ona zaś
rozsyłała ludzi po całym świecie, by znajdowali dla niej nowe odmiany. Dy
plomaci, pochlebcy, ambasadorowie wielu państw i księstw stale przybywa
ją do jej domu z podarunkami. Może sobie pani wyobrazić, jaki podamy
grunt dla pracy wywiadowczej stanowi takie miejsce. Z pewnością królew
scy doradcy nie zmarnowali takiej możliwości, ani też Stolica Apostolska.
75
Kate czekała. Jego zaś wciągnęła ta opowieść, już nie tylko chciał jej
o wszystkim opowiedzieć, ale też spojrzeć z perspektywy na własną prze
szłość.
- W jej otoczeniu był człowiek, który chciał przekazać informację o współ
pracownikach Napoleona, jego planie dnia, nawet korespondencji. Mieli
śmy się z nim spotkać. Ale nim zdążyliśmy, w istocie nawet nim poznaliśmy
jego nazwisko, schwytano nas, oskarżono o szpiegostwo i uwięziono.
- I sądzi pan, że to jeden z pana towarzyszy albo tamten francuski ksiądz
wyjawił wasze zamiary?
- Tak.
- Dlaczego?
- Ponieważ w dniu, gdy wyprowadzili Douglasa na gilotynę, strażnik po
wiedział nam, że wie wszystko: o naszych spotkaniach, księżach, z którymi
się spotykaliśmy, znał nazwisko kapitana francuskiego okrętu, który nas prze
wiózł na kontynent, a nawet właściciela tawerny, który nam udzielił schro
nienia. I że wszyscy ci ludzie nie żyją. Zdradzeni. Znajdował szczególne
upodobanie w podkreślaniu, że nie tylko zostaliśmy zdradzeni, ale że zrobił
to ktoś z naszego kręgu.
- Jak może mieć pan pewność, że mówił prawdę? - spytała Kate. - Może
próbował was dręczyć. Podstępem wyłudzić od was więcej informacji.
MacNeill pokręcił głową.
- Nie było więcej informacji. Wiedział wszystko. Włącznie ze słowami
przysięgi, którą znało tylko pięciu ludzi: Douglas, Ram, Dand, ja i brat Tous-
saint, do którego mieliśmy całkowite zaufanie.
- To nie ma sensu. Wszyscy byliście w tym więzieniu. Wszyscy cierpieli
ście.
- Gzy na pewno? - Kit popatrzył jej w oczy. - Brano nas na spytki od
dzielnie. To powszechna praktyka, oddzielać człowieka od towarzyszy,
zwłaszcza kiedy ma się nadzieję wydobyć z niego jakieś informacje. Tak,
cierpieliśmy wszyscy. Ale czy wszyscy w tym samym stopniu?
- Ale jaka była korzyść zdrajcy? - spytała Kate, kręcąc głową. - Nikt nie
został uwolniony. Nikt na tym nie zyskał.
- Ceną za jego zdradę miało być jego życie w zamian za nasze. On jeden
miał przeżyć, nie rozumie pani? Jedyny żywy, no i bogaty, jak przypusz
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
-
Archiwum
- Strona pocz±tkowa
- 0636. McKinney Meagan W ogniu uczuć
- 0675. WhiteFeather Sheri W niewoli uczuć
- Connie Mason A Taste of Sin
- Alan Chin The Lonely War (pdf)
- John Dalmas Fanglith 02 Return to Fanglith
- GR574. (Duo) McCauley Barbara Zapomniana noc
- Cuadernos de PsicologÄ‚Âa del Deporte N° 76.NoTeDetengas.elRivalinterior
- Asimov, Isaac Trantorian Empire 02 The Stars Like Dust
- Barb & J C Hendee Noble Dead 07 In Shade and Shadow (v5.0)
- Jak grzeszyć‡ pić™knie
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- 18plusnowosci.xlx.pl