[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wiem, że nic z niej nie rozumie. Jednak raz na jakiś czas widzę w nim iskrę, błysk
rozpoznania w oczach. Czasami trwa to minutę, czasami dziesięć, ale przez ten krótki
moment znów jest sobą. Pamięta mnie. Dobrze wiedzieć, że nawet w najgorszych
dniach on wciąż gdzieś tam jest.
Dziś przygląda mi się, gdy wchodzę i wyciągam krzesło.
 Dzień dobry, Sędzio. Jak zdrówko?
 Dobrze, dziękuję. A twoje?  mówi uprzejmie, lecz z wahaniem. W sposób, w który
człowiek zwraca się do kogoś obcego. Teraz jestem dla niego nieznajomym.
 W porządku.  Rozwijam gazetę.  W czwartek Sąd Najwyższy zajmował się
ustawą o opiece zdrowotnej. Rozmawialiśmy o niej w zeszłym tygodniu.
Rozgląda się, przyciska drżący palec do pomarszczonego policzka.
 Nie pamiętam. Jaka ustawa?
Otwieram pierwszą stronę.
 Przeczytam raz jeszcze, to dobry artykuł.
Przysuwa się, uważnie słuchając moich słów.
Po prasówce oglądamy mecz koszykówki. Sędzia wychowywał się na południu
Bostonu, więc jest zagorzałym fanem Celtics. A przynajmniej kiedyś był. W trakcie
meczu opowiadam, jak minął mi tydzień: o Miltonie Bradley u i porażce na randce
z Camille. Opowiadam także o Rorym McQuaidzie.
 Stał na końcu ulicy i patrząc mi w oczy pokazał środkowy palec.  Zmieję się,
ponieważ teraz wydaje się to o wiele zabawniejsze.  Mały gnojek.
Sędzia również się uśmiecha.
 Znałem kiedyś takiego chłopca.
Mój uśmiech nieco słabnie.
 Tak?
Cała jego twarz się rozjaśnia.
 O tak! Był wspaniały. Bystry i uparty, naprawdę ciężki orzech do zgryzienia. Miał
szare oczy koloru burzowego nieba. Mimo że wpakował się w kłopoty, stał przede mną
z wyzywająco podniesioną głową, żebym odesłał go do poprawczaka. Jakby chciał
napluć w twarz samemu diabłu. Jednak wiedziałem, że w głębi duszy był przerażony.
I byłem. Po raz pierwszy w życiu poznałem smak prawdziwego strachu.
 Był wyjątkowym, nieoszlifowanym diamentem. Zatem skazałem go na swój własny
nadzór. Przez trzy lata byłem jego panem.
Tak, trzy długie lata.
 Musiałem nauczyć go kontrolować temperament. A miał go sporo. Zacząłem od
trawnika. Za każdym razem, gdy spocony wracał i mówił, że skończył, szedłem to
sprawdzić.  Macha palcem.  I zawsze znajdowałem miejsce, które ominął. Kazałem
mu&  Stary drań zaczyna rechotać.  Kazałem mu wracać z& z&
 Nożycami ogrodowymi  podpowiadam.
 Tak! Z nożycami ogrodowymi.  Zmieje się głośno.  Nienawidził mnie przez
pierwsze miesiące. Zapewne wymyślił z dziesięć różnych sposobów, żeby mnie
zamordować.
Tak naprawdę to ze dwadzieścia.
 Po pracach ogrodowych przyszła kolej na porządki, pózniej na naprawy. Było to dla
niego dobre, ukierunkowywało całą jego energię. Nawet jeśli ciężko pracował,
powtarzałem: rób dobrze&
Albo sobie daruj.
 & albo sobie daruj. W końcu zacząłem go uczyć swojej pracy. Jak przeprowadzać
poszukiwania, jak czytać ustawy. Kiedy jego kara dobiegła końca, zaproponowałem
mu pracę. Płatny staż.  Sędzia stuka palcem w podbródek i kręci głową.  Miał
doskonałą pamięć i intuicję. Wielki instynkt.  Wzdycha.
Swoją pomarszczoną dłonią chwyta mnie za rękę.
 Myślisz& myślisz, że mógłbyś go dla mnie znalezć?
Nie mogę oddychać, czuję ucisk w gardle.
 Chciałbym mieć pewność, że nic mu nie jest. Sprawdzić, czy czegoś nie potrzebuje.
 Zielonymi oczyma patrzy mi w twarz.
Odchrząkuję głośno.
 Ehm& Ja& No& Znalazłem go. Sprawdziłem. Ma się świetnie, nie musi się pan
martwić. Jest na dobrej drodze, żeby zostać partnerem w kancelarii. Prosił, aby
przekazać, jak bardzo jest wdzięczny za wszystko, co pan dla niego zrobił. Za
wszystko, czego pan go nauczył.  Mrugam, ponieważ pieką mnie oczy.  Ma
nadzieję& Chciałby, żeby był pan z niego dumny.
Sędzia posyła mi spokojny uśmiech.
 Tak, jestem dumny. Zawsze był dobrym chłopcem.
Zapada między nami cisza. Wracamy do oglądania meczu. W pewnej chwili rozlega
się pukanie i wchodzi Marietta, jedna z wolontariuszek. Niesie tacę z obiadem dla
Sędziego.
 Dobry wieczór. Jak tam dzisiaj u was?
Marietta pochodzi z Jamajki, ma duże oczy, ciemną skórę, długie czarne włosy
splecione w masę opadających na plecy warkoczyków. Jej ojciec był pensjonariuszem
tego domu. Zmarł kilka lat temu, od tamtego czasu kobieta pracuje tu w ramach
wolontariatu.
 Cześć, Marietto.
Ustawia tacę na stoliku na kółkach, a następnie przesuwa go.
 Jak minął tydzień Sędziego?  pytam cicho, gdy staruszek wciąż skupia uwagę na
telewizorze.
 Całkiem dobrze  odpowiada.  W środę i w czwartek był mocno wzburzony, nie
mógł spać. Lekarz zmienił mu lekarstwa. Od tamtego czasu jest dobrze.
Kiwam głową i łapię go za ramię.
 Sędzio.  Obraca się, a ja wskazuję mu jedzenie.  Pora na kolację.
Sędzia spogląda na talerz i się krzywi.
 Nie jestem głodny.
Kręcę głową.
 Niech pan nie kręci nosem, musi pan jeść.  Mieszam gulasz w misce.  Wiem, że
to nie jest danie z wykwintnej restauracji, ale ładnie pachnie.  Przesuwam miskę
w jego stronę.  Zmiało.
Drżącą ręką bierze łyżkę, wkłada do ust kęs mięsa i marchewkę. Przeżuwając,
patrzy na tacę, gdzie stoi czekoladowy pudding z bitą śmietaną.
 Wolę tamto.  Wskazuje.
 Pudding dostanie pan po obiedzie  mówię natychmiast.
Kiedy wkłada do ust kolejny kęs z drżącej w palcach łyżki, trochę sosu skapuje mu
na podbródek. Delikatnie ocieram mu twarz serwetką, zanim jedzenie pobrudzi
ubranie.
 Naprawdę dobrze, że przychodzisz tu z nim posiedzieć, Jake  mówi z uśmiechem
Marietta.  To bardzo ważne.
Wzruszam ramionami.
 To nic takiego. Po prostu próbuję się odwdzięczyć za lata dobroci, choć wiem, że
nigdy nie będę w stanie.
Sędzia uśmiecha się do mnie, więc odpowiadam tym samym.
 Poza tym  mówię do Marietty  on już nikogo nie ma.
Kobieta ściska moją rękę.
 Oczywiście, że ma. Ciebie.
Zroda mija spokojnie. Siedzę w fotelu za biurkiem i spoglądam przez okno na
słoneczną ulicę w dole. Jakiś sfrustrowany dzieciak wyprowadza trzy psy, które
nieustannie plączą smycze, walcząc o prowadzenie. Przejeżdża piętrowy autobus
wycieczkowy, zostawiając za sobą ciemną chmurę spalin. Biegnący ojciec pcha
pomarańczowy wózek sportowy. Niemal wpada w szczekające psy, jednak w ostatniej
chwili skręca wózkiem na trawnik.
Może to dziecko w wózku, może długowłosy pies, a może fakt, że nie zaliczyłem
żadnej panienki od trzech tygodni, jednak cała scena przywodzi mi na myśl Chelsea
McQuaid.
Ponownie.
Ten sam obraz, który widzę za każdym razem, gdy walę konia, co ostatnio często mi
się zdarza.
Te porażające niebieskie oczy, uśmiechnięte różowe usteczka, długa, jasna szyja,
błagająca wręcz o polizanie, małe ciałko, które z pewnością jest giętkie i jędrne,
idealne cycuszki. Napominam się w myślach, ponieważ nie wziąłem od niej numeru
telefonu. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • thierry.pev.pl
  •