[ Pobierz całość w formacie PDF ]

radosnym włamywaniem się do skarbca Natury i podbieraniem jej małych sekrecików Wie
pan&  podniosłem się, oparłem o blat i zawisłem nad Heyroudem.  Pewien uczony
wykonał buty siedmiomilowe.
Bardzo się z tego ucieszył  nadzieja dla ludzkości, tanie podróże itepe. Włożył je na nogi i
ruszył. Zrobił krok i rozerwało go  zle wyskalował swoje buty: jeden zrobił siedem mil,
drugi  tylko sześć.
Odsunąłem się i przesunąłem w stronę drzwi.
 A morał?  zapytałem zdębiałego Heyrouda.  Uwaga na wynalazki!  Otworzyłem drzwi.
 Muszę się zwijać. Do widzenia. A jeśli dobrze zrozumiałem, o jakie zegarki panu chodzi, to
parę podeślę  powiedziałem, chcąc złagodzić jakoś swoje niezbyt uprzejme potraktowanie
narwańca.
Odetchnął z wyraznym żalem, pewnie byłem pierwszą osobą, której chciał zwierzyć się i od
razu trafił na podchmielonego tępaka. Nie przyszło mi do głowy nic pocieszającego, więc
tylko pomachałem ręką i posuwistym krokiem, starając się naśladować Vermillę,
wyszedłem na korytarz.
W swojej kajucie wsadziłem głowę pod kran i  chociaż spowodowało to mały potop w
całej łazience  powstrzymałem proces narastania nieumotywowanej złości i chęci
dokuczania. Dopiero potem znalazłem w kompie kod Ann Midmant. Najpierw była tylko
zdziwiona propozycją rozmowy, po kilku sekundach coś do niej dotarło i wtedy zrobiła się
mało przyjemna. Zgodziła się jednak przyjść, zanosiło się na sympatyczną rozmowę.
 To jak, Ann  usłyszałem w głośniku i zaraz otworzyły się drzwi.
Dziewczyna poruszała się zgrabnie, jak wszyscy tutaj, choć odrobinę śmiesznie dla
Ziemianina. Skinęła głową i bez słowa usiadła na krzesełku, kierując ku mnie nachmurzoną
buzię.
 Najpierw chciałabym się dowiedzieć czy pan przesłuchuje wszystkich, czy tylko mnie
spotkał&
 Przepraszam, że przerywam  nie dałem jej dokończyć zdania, które słyszałem już w
swoim życiu setki, jeśli nie tysiące razy.  Mogę zaproponować kropelkę koniaku?
 Tak  powiedziała szybko, jakby kończyła poprzednie zdanie.
Znalazłem w kuchence szklanki i nalałem do nich średnie porcyjki z drugiej
butelki. Poczęstowałem Ann papierosem, ale odmówiła.
 Proszę mi opowiedzieć, co dziwnego pani widziała?
Rzuciła mi spojrzenie spod oka i dwukrotnie uniosła swoją szklankę do ust. Potrzymała ją
chwilę w stulonych dłoniach, a potem zdecydowanie odstawiła na stolik.
 Dobrze  agresywnie wystawiła do przodu podbródek  Nie było mnie w bazie. W chwili
uderzenia meteoroidu wracałam łazikiem z odkrywki. Przez radio dowiedziałam się, że
mamy ucieczkę powietrza. Oczywiście przyspieszyłam, ile się dało, mój powrót. Byłam w
pełnym skafandrze i mogłam się przydać do łatania z zewnątrz kopuły.  W miarę mówienia
uspokajała się.  Byłam już blisko, zostało mi sto kilkadziesiąt metrów, gdy zobaczyłam
coś&  Potrząsnęła krótko obciętymi włosami i szybko napiła się.  Za jednym z hangarów
roboczych stoją poustawiane pałąki prowizorycznych namiotów, tworzą taki tunel z żeber. I
tam właśnie coś mi mignęło. Zanim dotarło do mnie co widzę, hangar zasłonił już ten obraz,
a ja spieszyłam się do naszej bazy. Pół godziny pózniej udałam, że zgubiłam coś podczas
powrotu i podjechałam pod ten hangar. Rzecz jasna niczego tam nie było, pałąki stały jak
zwykle, nic pod nimi się nie chowało, na betonie nie zachowały się żadne ślady.  Podniosła
na mnie wzrok i zaczepnym spojrzeniem poprzedziła pointę swojej opowieści:  Widziałam
tam samochód!
Poczułem ból gardła, przez które wyrywały się na wolność tysiące dowcipnych pytań, na
przykład:  A nie zauważyła pani, czy miał włączony silnik? albo:  Jaką liberię miał szofer? i
masa równie dobrych. Zamiast tego złapałem za koniec ucha i pociągnąłem w dół.
 Nie dziwię się, że nie chciała pani z tym do mnie przyjść  powiedziałem spokojnie.  To
dość dziwny widok na Księżycu, prawda?
Zaczerwieniła się i zamrugała, palce lewej dłoni wczepiły się w krótką spódniczkę, zmięły
materiał i przy okazji odsłoniły fragment gładkiego, kuszącego, jędrnego uda.
 Z drugiej strony, jeśli przyjmiemy&  dokończyłem poprzednią wypowiedz -& że ktoś
przewidział uderzenie okrucha w kopułę stacji, zdołał oszukać komp i ludzi, uratować
Heyrouda& Przecież to jest równie dziwne, prawda?
Rumieńce rozpłynęły się, pozostawiając po sobie tylko błysk w oczach, dłoń wróciła na
oparcie, ale udo wciąż kusiło swoją bardzo, bardzo starannie wykonaną krzywizną. Ann
odetchnęła głęboko. Napiła się koniaku i powiedziała:
 A więc wierzy mi pan?
 %7łebyśmy się dobrze rozumieli: wierzę, że pani widziała tam samochód, ale to nie znaczy,
że wierzę w istnienie tego samochodu. Przy okazji, jaki to był wóz?
 Koloru nie zauważyłam, pod tymi pałąkami jest dość ciemno, ale chyba samochód również
był ciemny. A sądząc z maski musiał to być któryś z rodziny ballów. Te obłości, krągłości&
 Wyrysowała palcem w powietrzu kilka kółek.
Niespodziewanie dla samego siebie zainteresowałem się wyraznie zaznaczonymi pod
cienką tkaniną sutkami, przy ruchu Ann wykreślającymi skomplikowane zygzaki. Chyba
zauważyła, w co się wpatruję, bo umilkła i kilkanaście długich sekund w pokoju wisiała cisza
z gatunku tych niezręcznych.
 Najpierw poddałam się całej serii testów  powiedziała dziewczyna.  Dopiero potem
opowiedziałam Donowi o tym, co widziałam. Jestem normalna.
 Nikt w to nie wątpi  oświadczyłem najzupełniej szczerze.
 Gdyby to nie chodziło o Yolana, to nigdy bym się nie przyznała  rzuciła wciąż jeszcze
niepewna moich intencji i interpretacji.
 Oczywiście& Wszyscy tu żyjecie Heyroudem, prawda?
 A co w tym złego?  zapytała agresywnie.  To geniusz&
 Nie będę się sprzeczał  powiedziałem ugodowo, ale natychmiast któreś z moich
złośliwszych ja otworzyło usta:  Tylko to jest niebezpieczne, takie nadmierne pokładanie
nadziei w jednym człowieku.  Uniosłem szklaneczkę i spłukałem usta łykiem koniaku.  %7łył
sobie kiedyś pewien wybitny poliglota, multifilolog, uznany geniusz językowy. Setki [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • thierry.pev.pl
  •