[ Pobierz całość w formacie PDF ]

m y o t r z y m a ć p o t e j s t r o n i e ś m i e r c i. A więc to tylko pokusa.
Gdyby nie ta okropna lalka, ta Perky Pat. . .
— Chew-Z — przypomniał jej Barney.
— Właśnie o tym myślę. Gdyby było tak, jak mówi święty Paweł, że człowiek
śmiertelny uzyskuje w ten sposób postać nieśmiertelną. . . Nie zdołałabym się po-
wstrzymać, Barney; musiałabym żuć Chew-Z. Nie potrafiłabym czekać do końca
życia. . . co może oznaczać pięćdziesiąt lat na Marsie, pół wieku!
Zadrżała.
— Czemu miałabym czekać, gdybym mogła to mieć t e r a z?
— Ostatnia osoba, z którą rozmawiałem na Ziemi — rzekł Barney — i która
zażyła Chew-Z, powiedziała, że to było najstraszniejsze przeżycie w jej życiu.
To ją zaskoczyło.
— Jak to?
— Znalazł się we włościach kogoś lub czegoś, co uznał za wcielenie zła, co
go przeraziło. Miał szczęście — i sam to przyznawał — że wydostał się stamtąd.
115
— Barney — powiedziała — dlaczego znalazłeś się na Marsie? Nie mów, że
zostałeś powołany; ktoś tak sprytny jak ty mógł pójść do psychiatry i. . .
— Jestem na Marsie — powiedział — ponieważ popełniłem błąd.
Używając twojej terminologii, pomyślał, nazywałoby się grzechem. W mojej
terminologii też, zdecydował po namyśle.
— Zrobiłeś komuś krzywdę, prawda? — zapytała Anne.
Wzruszył ramionami.
— I teraz jesteś tu na resztę życia — powiedziała. — Barney, czy mógłbyś mi
się postarać o Chew-Z?
— Bez problemu — odparł. Był pewien, że niedługo napotka któregoś z han-
dlarzy Eldritcha. Położywszy dłoń na jej ramieniu rzekł: — Sama możesz go zdo-
być równie łatwo.
Przycisnęła się do niego, a on objął ją ramieniem; nie opierała się — nawet
odetchnęła z ulgą.
— Barney, chcę ci coś pokazać. Ulotkę, którą dał mi jeden z ludzi w moim
baraku; powiedział, że niedawno zrzucili im całą paczkę tego. To ci od Chew-Z.
Sięgnęła w zanadrze niezgrabnego kombinezonu i szukała chwilę; wreszcie
w świetle latarki ujrzał zwinięty papier.
— Przeczytaj. Zrozumiesz, dlaczego tyle mówię o Chew-Z. . . i dlaczego to
dla mnie taki problem.
Podniósłszy papier do światła przeczytał pierwszą linijkę; grube, czarne litery
głosiły:
BÓG OBIECUJE ŻYCIE WIECZNE. MY JE DAJEMY.
— Widzisz? — powiedziała Anne.
— Widzę. — Nawet nie trudził się czytaniem reszty; złożył kartkę z powrotem
i oddał jej. Było mu ciężko na sercu. — Niezły slogan.
— To prawda.
— To niecałkiem kłamstwo — rzekł Barney — lecz też namiastka wielkiej
prawdy.
Zastanawiał się, co gorsze? Trudno powiedzieć. Najlepiej byłoby, gdyby Pal-
mer Eldritch padł trupem z powodu bluźnierstwa krzykliwie ogłoszonego w ulot-
ce, jednak najwidoczniej nie zanosiło się na to. Zło ucieleśnione w jakimś przyby-
szu z układu Proximy, oferującym nam to, o co modliliśmy się przez dwa tysiące
lat, myślał. A właściwie dlaczego czujemy, że to zło? Trudno powiedzieć, ale tak
jest. Ponieważ może to oznaczać połączenie na zawsze z Eldritchem, jakiego do-
świadczył Leo; od tej pory Eldritch wciąż będzie z nami, przenikając nasze życie.
A On, który chronił nas w przeszłości, po prostu będzie patrzył na to biernie.
Za każdym razem kiedy się przeniesiemy, myślał, spotkamy nie Boga, lecz
Palmera Eldritcha. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • thierry.pev.pl
  •