[ Pobierz całość w formacie PDF ]

była znana i na pewno nie będzie.
Obok doniesień o gwałtach rzeczywistych zdarzały się, rzecz jasna, również fałszywe
oskarżenia, szcze
gólnie w środowisku wiejskim. Z takimi fałszywymi oskarżeniami miałem do czynienia
wiele razy, przy czym po zbadaniu okoliczności sprawy często nie miałem sumienia oskarżać
rzekomych pokrzywdzonych ani o fałszywe zeznanie, ani o złożenie nieprawdziwego
doniesienia. Było mi ich żal.
Specyfika typowych warunków mieszkania na wsi skłania, praktycznie rzecz biorąc,
młodych ludzi płci obojga do zbliżeń w warunkach, jeżeli można się tak wyrazić, polowych,
a lepiej nawet będzie powiedzieć  leśnych. Być może dziś coś się już w tych sprawach
zmienia. Niefortunny zbieg okoliczności sprowadza czasem w miejsce schadzki kochanków
spóznionego przechodnia, robotnika wracającego z nocnej zmiany, gajowego czy choćby
sąsiada. Młodzi starają się być wówczas niewidoczni, ale w przypadku zaskoczenia nie jest to
łatwe. Taki przypadkowy świadek bądz z zawiści, bądz z innych równie ludzkich uczuć,
bynajmniej nie daje rękojmi dyskrecji. Dziewczyna ma wówczas wszelkie dane, aby
przewidywać, że już następnego dnia o jej zbliżeniu z chłopcem lub co gorsza z dojrzałym
mężczyzną, będą wiedzieli jej rodzice, a na pewno też i sąsiedzi.
Ponieważ w obyczajowości wiejskiej miłość poza- małżeńska jest wyjątkowo zle
widziana, dziewczyna zdaje sobie sprawę zarówno z oczekujących ją domowych kłopotów,
jak i z uszczerbku na czci. Wydaje się jej wówczas, że na wszystko jest tylko jedna skuteczna
rada. Trzeba, drąc na sobie ubranie, zjawić się w rodzicielskim domu, płacząc i krzycząc,
oskarżać swego partnera o gwałt. Pózniej już niejako lawinowo działają w imieniu swej córki
oburzeni rodzice. Oni ustalają, czy świadek nocnej schadzki okazał się dyskretny, a jeżeli nie,
przygotowują doniesienie o gwałt.
Muszę powiedzieć, że nigdy nie miałem większych
trudności w ustaleniu prawdziwego przebiegu wspomnianego typu nocnych wydarzeń.
Rozpoczynałem zwykle śledztwo od drobiazgowego przesłuchania świadka, który
przypadkowo znalazł się na miejscu zajścia. Pytałem go zwykle, czy słyszał jakieś krzyki,
wzywanie pomocy bądz odgłosy wskazujące na walkę. Otóż, w omawianej grupie spraw
niemal regułą była odpowiedz, że wszystko odbywało się w całkowitej ciszy i gdyby nie traf,
to świadek przeszedłby o metr od rzekomego przestępstwa w zupełnej nieświadomości tego,
co się obok niego dzieje. Podobne zeznanie, w połączeniu z mało przekonywującymi
wyjaśnieniami pokrzywdzonej oraz konkretną postawą nie przyznającego się do winy
podejrzanego, skłaniało mnie do bardziej szczegółowej rozmowy z ofiarą gwałtu. Rozmowa
taka, oczywiście bez udziału rodziców, którzy niechętnie pozostawiali córkę samą,
doprowadzała z reguły do przyznania się, że sprawa została sfingowana, bynajmniej jednak
nie ze złośliwości czy złej woli, a po prostu w obronie czci i wszystkich z tym związanych
konsekwencji. W owych latach na wsi dziewictwo bardzo było w cenie. Myślę tu oczywiście
o dziewictwie  umownym", ponieważ wystarczyło, aby nikt nie rozpowiadał, że dziewczynie
coś się przed ślubem przydarzyło.
Przypominam sobie wyjątek z  Don Kichota" Cer- vantesa (tom II, rozdział XLV)
cytowany przez Leona Peipera:  Kobieta przywodzi przed Sancho Pansę człowieka, który
pozbawił ją czci. Pansa daje jej jako wynagrodzenie sakiewkę winowajcy pełną pieniędzy. Po
chwili zaś upoważnia mężczyznę, aby tę sakiewkę odebrał. Oboje walczą, a gdy ona chwali
się, że gwałciciel nie zdołał odebrać pieniędzy, Panso odpowiada:  Gdybyś choć w połowie
tak uczciwie
broniła swej czci jak tej sakwy, to zaprawdę nie mógłby ci jej odebrać".
Pamiętam pewną sprawę z lat pięćdziesiątych, w której poza wątkiem społeczno-
obyczajowym występował nadto problem prawny, który poruszyłem swego czasu w
publicystyce fachowej na łamach jednej z gazet prawniczych.
Pracowałem wówczas w Prokuraturze Powiatowej dla dzielnic Warszawy: Praga-
Południe; podlegała mi m.in. dzielnica Grochów. Któregoś dnia zjawiła się w moim
gabinecie kobieta w średnim wieku, zdecydowanie mogąca się jeszcze podobać, ładna,
zgrabna i bardzo sympatyczna. Przyszła wraz z mężem lekarzem, znacznie od niej starszym i
robiącym wrażenie bardzo zdenerwowanego.
Poprzedniego dnia lekarz bawił służbowo w odległym mieście, jego żona zaś pozostała w
domu. Po południu zamierzała sprzątnąć mieszkanie, umyć głowę i wcześnie położyć się
spać. Cały ten plan przebiegłby zapewne bez zakłóceń, gdyby nie imieniny sąsiadki  z góry".
Około godziny 20 sąsiadka zjawiła się u doktorowej F. z zaproszeniem, któremu nie sposób
było odmówić.
Na imieninach było przyjemnie. Tańczono stare przeboje, a ponieważ jeden z panów nie
miał pary, Irena F. tańczyła tylko z nim  jak pózniej ustaliłem w śledztwie, bez
dwuznacznych zbliżeń. Partnerem Ireny F. był pewien młody inżynier, którego narzeczona
nie mogła zjawić się na przyjęciu, przebywając akurat u rodziców na Wybrzeżu. Około pół-
nocy, gdy goście zaczęli się-rozchodzić, doktorowa pożegnała sąsiadkę i poszła do siebie, a
więc piętro niżej. Nie zdążyła się jednak przysposobić do snu,, gdy rozległo się pukanie.
Irena F. myśląc, że to sąsiadka, która odnosi jej pożyczone na przyjęcie naczynie, otworzyła
drzwi. Jakież było jej zdziwienie,
gdy ujrzała na progu mieszkania swego partnera od tańca, który energicznie pchnął drzwi i
wszedł do środka. Przybyły od razu oświadczył, że zapragnął mianowicie partnerkę swą
pocałować i nic więcej, a w każdym razie tak ją solennie zapewniał. Doktorowa chcąc okazać
delikatność broniła się argumentem spóznionej pory, co należało zrozumieć jako stanowisko
negatywne merytorycznie, doświadczenie bowiem uozy, że przy dobrych chęciach każda
pora jest dobra. Inżynier okazał się gruboskórny i próbował nawet załatwić sprawę, z którą
przyszedł, wbrew woli gospodyni. Właśnie wówczas wywiązała się pomiędzy mężczyzną a
kobietą szarpanina i coś w rodzaju potyczki. Ponieważ Irena F. zdążyła uzbroić się w leżącą
na stole warząchew, inżynier otrzymał cios w okolicę ucha, na tyle dotkliwy i brzemienny w
skutki, że stracił słuch i musiał przejść stosowną kurację laryngologiczną.
Gdy wydarzenia w mieszkaniu lekarza doszły do apogeum, w drzwiach pojawiła się sąsiadka
z pożyczoną zastawą, ratując doktorową z opresji. Pózniej zeznała, że gdy weszła do
mieszkania państwa F. zastała drzwi otwarte, ujrzała inżyniera w jednym bucie trzymającego
się ręką za ucho i doktorową z fryzurą w nieładzie i bardzo zdenerwowaną. W sprawie tej [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • thierry.pev.pl
  •