[ Pobierz całość w formacie PDF ]
w gruncie rzeczy, było go bardzo niewiele. O tej porze sąsiedzi inspektora dawno już spali.
- Zastanawia mnie, dlaczego Nowak nie chciał przyjść do komendy - powiedział
Kręglewski. - Czy bał się, że wyjdą na jaw jakieś jego sprawki, nie bardzo czyste?
- Badaliśmy jego dochody - rzekł Szczęsny, przerzucając notatki. - Nowak
niewątpliwie żył, jak to się mówi, ponad stan. To znaczy, wydawał co najmniej trzy razy
więcej, niż zarabiał jako inspektor i zastępca. Studiowałem przez dwa dni wszystkie papiery,
jakie u niego znalezliśmy, notatki, kalendarze, zapiski itede. Jak dotąd, tylko jedna z tych
rzeczy nasuwa mi pewne przypuszczenia, ale jeszcze jej nie rozgryzłem. Zresztą... - urwał, bo
zadzwonił telefon. Daniłowicz podniósł słuchawkę.
- Słucham... Tak, to ja... Co?... Gdzie?... - ożywił się nagle i rzucił w stronę
siedzących: - Jest Wolski! - po czym powiedział do telefonu: - Naturalnie, sierżancie.
Przyprowadzcie go do mojego pokoju... Tak? Aha. Przygotujcie więc mocnej kawy i parę
kanapek... Co?... Rozumiem. Zawiadomcie lekarza.Odłożył słuchawkę i wstał.
- Znaleziono Wolskiego. Był w Nidzicy, na Mazurach. Rozpoznał go jeden z naszych
ludzi, pomimo brody i okularów. Zaraz go przyprowadzą.
Metelski i Kręglewski wstali również, nie wiedząc, czy mają zostać podczas
przesłuchania. Metelski ukradkiem spojrzał na zegarek. Miał jeszcze sporo pracy w związku z
zupełnie inną sprawą. Szepnął coś Kręglewskiemu i wyszedł.
- Nareszcie historia się wyjaśni - rzekł major z ulgą, zamykając teczkę z aktami i
chowając ją do szuflady. Rozejrzał się dokoła i napotkał wzrok Szczęsnego. Czarne oczy
kapitana jarzyły się jakimś ogniem wewnętrznym. Jego śniada, szczupła twarz była pełna
napięcia. Major westchnął. Zrozumiał nagle, że jego zastępca wcale tak nie uważa.
Włożył ręce do kieszeni i odwrócił się do drzwi, za którymi usłyszał kroki. Zapukano
ostro. - Wejść! - rzucił. Na progu ukazał się wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna w jasnym,
ale brudnym i zmiętym płaszczu, zarośnięty, z pochyloną głową. Za nim stał podoficer
milicji. Zasalutował sprężyście.
- Obywatelu majorze, melduje się chorąży Skierski z Komendy Wojewódzkiej w
Olsztynie. Przywiezliśmy poszukiwanego, obywatela inżyniera Wolskiego Zbigniewa z
Warszawy. Odnaleziono go na terenie Nidzicy, w prywatnym mieszkaniu jednego z
tamtejszych lekarzy. - Wyciągnął rękę podając Daniłowiczowi urzędową kopertę, w której był
opis sprawy, dokumenty Wolskiego i protokół przesłuchania. Major otworzył list, pobieżnie
rzucił okiem na dokumenty, spojrzał na protokół i zmarszczył brwi. Chorąży poczuł się
nieswojo, chociaż nie on przesłuchiwał podejrzanego.
- No dobrze - mruknął major, odkładając na bok kopertę. - Nie trzeba było... ale
mniejsza z tym. Dziękuję, chorąży. Jesteście wolni, delegację podstemplują wam w
sekretariacie, jeżeli chcecie jeszcze dzisiaj wracać. Macie samochód?- Tak jest, obywatelu
majorze. Mam rozkaz wracać jak najprędzej. Do widzenia.
Zasalutował i wyszedł.
- Niech pan siądzie - powiedział major do stojącego wciąż nieruchomo mężczyzny.
Wskazał mu krzesło, sam zajął miejsce za biurkiem i w zamyśleniu przyglądał się
Wolskiemu, który usiadł bez słowa. Do gabinetu wszedł milicjant, niosąc ostrożnie filiżankę
kawy i talerzyk z kanapkami. Major ruchem głowy pokazał, że ma to postawić na biurku.
- Proszę wypić kawę i zjeść coś - powiedział do Wolskiego. Położył obok filiżanki
paczkę giewontów i zapałki, wstał, spojrzał w okno i wyszedł.
Siedzący przy biurku mężczyzna uniósł głowę, wciągnął w nozdrza zapach kawy i
jakimś drewnianym, automatycznym ruchem wyciągnął rękę. W miarę jak pił, twarz jego
ożywiała się. Była jednak wciąż bardzo blada, a pod oczami widniały duże, ciemne sińce.
Zjadł jedną kanapkę, odsunął talerz i sięgnął po papierosa. Wtedy zobaczył czyjąś dłoń
podającą mu ogień. Drgnął i odsunął się. Nie dostrzegł dotąd Szczęsnego, który obserwował
go bardzo uważnie.
- Niech pan zapali - powiedział Biały Kapitan, wciąż trzymając w palcach zapaloną
zapałkę. Tamten machinalnie przyjął ogień i zaciągnął się. Nie powiedział nic. Spojrzenie,
którym obrzucił kapitana, było puste i nieruchome.
Daniłowicz wrócił do gabinetu i usiadł za biurkiem.
- Wiedziałem, że mnie w końcu znajdą - odezwał się nagle Wolski. Głos miał
zachrypnięty. Odchrząknął i zakaszlał.
- To pan zabił Okołowicza? - spytał major, bawiąc się sznurem od telefonu.
- Ja.
Przez chwilę panowała cisza. Na twarzy Daniłowicza widać było wyrazne odprężenie.
Szczęsny chodził po gabinecie miarowym krokiem, nie patrząc teraz na inżyniera.- No cóż... -
powiedział wreszcie szef wydziału - jeżeli tak sprawa wygląda, to - wyjął z szuflady teczkę z
aktami i wyciągnął pióro.
Nagle Wolski zgarbił się nad biurkiem, oparł głowę o szklany blat i wybuchnął
płaczem. Widok ten był nawet dla przyzwyczajonych do różnych tragedii i wybuchów obu
oficerów tak przykry, że nie bardzo wiedzieli, co w tej chwili zrobić. Trudno było pocieszać
zabójcę... Daniłowicz sięgnął po słuchawkę i powiedział do niej parę słów, po czym zaczął
bębnić palcami po biurku, patrząc gdzieś w bok. Szczęsny nie przerwał swego marszu po
pokoju, tylko kroki jego stały się szybsze, jakby umysł zaczął intensywniej pracować.
Po chwili do gabinetu wszedł lekarz z milicjantem. Przyjrzał się Wolskiemu, pokiwał
głową i nie bawiąc się w żadne pytania, wprawnym ruchem odsunął mu lewy rękaw
marynarki i koszuli, po czym błyskawicznie wykonał zastrzyk uspokajający. Położył na
biurku, obok niedopitej kawy, dwie pastylki bromuralu i wyszedł.
- Nie będziemy pana teraz przesłuchiwać - powiedział Daniłowicz. - Zresztą, skoro
pan i tak się przyznał...
- Zabiłem - szepnął inżynier. Był już spokojny, obojętny.
- No dobra. Prześpi się pan, a jutro porozmawiamy. Kapralu, proszę odprowadzić do
aresztu.
Wolski wstał. Powłócząc nogami, skierował się posłusznie w stronę drzwi. Milicjant
podtrzymywał go za ramię, aby nie upadł. Szczęsny poszedł za nimi. Gdy dochodzili do
schodów, z któregoś pokoju wychodził właśnie, już w płaszczu i czapce, sierżant Witecki.
Spojrzał na aresztowanego, drgnął. Podszedł bliżej. Wolski bezwiednie zatrzymał się.
- Obywatelu majorze! - powiedział sierżant nieswoim głosem. Usta mu zadrgały.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
-
Archiwum
- Strona pocz±tkowa
- Barker Clive Ksiega Krwi III
- 05_Ew
- Mirski Andrzej MineśÂo 100 lat
- Herbert Zbigniew BarbarzyśÂca w ogrodzie
- Gordon Dickson Time Storm
- Saski Mirek Piesni o ludziach ziemi t 2 kamienie slonca i serca
- Harry Turtledove Alternate Generals 2 Advance and Retreat
- Gordon Dickson Dragon 01 The Dragon and the George (v1.3)
- Bauer Ewa KruchośÂć jutra(1)
- 0873. Mann Catherine Ród Garrisonów 05 ÂŚwiąteczny prezent
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- artnat.opx.pl