[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Ronnie leżał na podłodze jak zmięty gałgan, z wolna
podporządkowując sobie nowo zdobyte terytorium. Dobrze było znów mieć
ciało, nawet sterylne i prostokątne. Wykorzystując ogrom swej woli, o którego
istnieniu nie miał dotąd pojęcia, Ronnie w pełni zawładnął całunem.
Początkowo płótno opierało się ożywieniu. Zawsze było bierne,
zgodnie ze swą naturą. Nie nadawało się do tego, żeby mieć duszę. Ale
Ronnie nie zamierzał ustąpić.
Narzucił mu swą wolę. Wbrew wszelkim regułom rozciągnął płótno i
nadał mu pozór życia.
Całun podniósł się.
Patolog znalazł już swą czarną książeczkę i właśnie chował ją do
kieszeni, kiedy tuż przed nim rozpostarła się biała zasłona, przeciągająca się
jak człowiek zbudzony z długiego snu.
Ronnie próbował coś powiedzieć, ale wydobył z siebie jedynie szelest
płótna na wietrze, zbyt lekki, zbyt bezcielesny, by przebić się przez jęki
przerażonych ludzi. A byli przerażeni. Mimo apelu patologa nikt nie
pospieszył z pomocą. Lenny i jego kompan cofali się ku wahadłowym
drzwiom, a z ich rozdziawionych ust wydobywały się bełkotliwe błagania,
kierowane do wszystkich bóstw, które zechciałyby ich wysłuchać.
Patolog oparł się o stół do sekcji, nie myśląc teraz o modłach.
- Precz z moich oczu! - powiedział. Ronnie objął go. Mocno.
- Pomocy! - zawołał patolog niemal bezgłośnie. Ale nie było dlań
pomocy. Uciekała w głąb korytarza, wciąż bełkocąc, pierzchła przed cudem,
jaki miał miejsce w prosektorium. Patolog został sam, owinięty
wykrochmalonym uściskiem, wyrzucał z siebie wszystkie słowa przeprosin,
jakie udało mu się odnalezć pod powłoką dumy.
- Przepraszam cię, kimkolwiek jesteś. Czymkolwiek jesteś.
Przepraszam.
Ale Ronnie'ego ogarnął gniew. Nie było miejsca na litowanie się nad
skruszonym grzesznikiem, nie było miejsca na darowanie win, na
rozgrzeszenie. Ten rybiooki bękart, ten syn skalpela pociął i wypatroszył jego
ciało jak połeć wołowiny. Myśl o tym, jak ów padalec traktował sprawy życia,
śmierci i Bernadette, doprowadzała Ronnie'ego do szału. Sukinsyn musi
umrzeć. Tutaj, pośród swoich ofiar. Koniec z tym bezdusznym konowałem.
Rogi całunu, sterowane wolą Glassa, przekształcały się w niezgrabne
ramiona. Nadanie nowemu ciału dawnego kształtu zdawało się być
najbardziej naturalnym rozwiązaniem. Najpierw stworzył ogólny zarys dłoni,
potem stawy, w końcu szczątkowy kciuk. Praojciec Adam powstający z płótna.
Ręce, jeszcze nie w pełni dopracowane, już zaciskały się na szyi
patologa. W płóciennych palcach nie było czucia, trudno więc było ocenić, jak
mocno należy je zacisnąć. Ronnie użył wszystkich swoich sił. Twarz ofiary
poczerniała, a z ust wystrzelił język o barwie śliwki, twardy i ostry niczym grot
włóczni. Ronnie, nie panując nad sobą, skręcił mężczyznie kark. Rozległ się
nagły trzask i głowa patologa odchyliła się pod nienaturalnym kątem. Umilkły
próżne błagania.
Ronnie rzucił go na wycyklinowaną podłogę i popatrzył na stworzone
przez siebie dłonie, popatrzył oczyma, które wciąż jeszcze wyglądały jak dwie
dziurki w poplamionym prześcieradle.
W swym ciele czuł się pewnie i - na Boga! - był teraz siłaczem, bez
wysiłku skręcił temu draniowi kark. Zajmując to dziwne, bezkrwiste ciało,
uwolnił się od ograniczeń narzucanych przez ludzki organizm. Nagle zaczął
żyć życiem powietrza czując, jak go ono przepełnia i zmusza do falowania. Z
pewnością potrafił także latać jak prześcieradło na wietrze, a także zrobić
węzeł na kształt pięści i zmusić świat do uległości. Perspektywom nie było
końca...
A jednak... czuł, że osiągnął to tylko na pewien czas. Prędzej czy
pózniej całun powróci do dawnego kształtu, kawałkowi płótna zostanie
przywrócona jego prawdziwa, bierna natura. To ciało nie było mu dane na
zawsze, a jedynie pożyczone, miało posłużyć jego zemście. Przecież
najważniejsze to znalezć Maguire'a i pozbyć się go. Potem, jeżeli czas
pozwoli, zobaczyć dzieci. Niemądrze byłoby jednak odwiedzić je w postaci
fruwającego prześcieradła. Należało popracować nad iluzją człowieczeństwa,
sprawdzić, co da się w tej mierze osiągnąć.
Wiedział, ile można zdziałać, odpowiednio fałdując płótno. Czasem
doszukiwał się zarysów twarzy w zmiętych poduszkach lub w kurtkach
wiszących w przedpokoju. Jeszcze bardziej fascynujący był Całun Turyński,
cudowny wizerunek ukrzyżowanego Jezusa Chrystusa. Bernadette otrzymała
kiedyś pocztówkę z jego zdjęciem, na którym widać było wyraznie każdą ranę
po gwozdziu czy włóczni. Czyż nie mógł sam doprowadzić siłą woli do takiego
cudu? Przecież i on powstał z martwych.
Zbliżył się do umywalki i zakręcił kurek, po czym spojrzał w lustro,
chcąc zobaczyć kształt, jaki całunowi nada jego wola. W miarę jak formował
płótno, materiał drgał i wyciągał się. Początkowo pojawił się toporny zarys
głowy, trochę jak u bałwana. Dwa wgłębienia zamiast oczu, guzowaty nos.
Ronnie skoncentrował się, nakazując płótnu rozciągnięcie się do granic
możliwości. Poskutkowało! Naprawdę poskutkowało. Nici opierały się, ale [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • thierry.pev.pl
  •