[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Zbliżył się do niej i palcem uniósł do góry jej podbródek. Sara
spojrzała mu w oczy i zrozumiała, że tlący się w niej żar, nad którym
dotąd panowała, teraz, przy Micku, wybuchnął płomieniem. Stała
nieruchoma jak posąg.
Lekko musnął wargami jej usta. Serce Sary zabiło szybciej. A
kiedy przesuwał palce po jej szyi, a potem dotykał piersi, wstrzymała
oddech. O, Boże, gdzie jej opanowanie. Nie powinna być tak blisko
niego i oddawać mu pocałunków. Ale nie potrafiła się powstrzymać.
Kiedy ją objął, przywarła do niego całym ciałem i zagłębiła palce w
jego wilgotne włosy. Nigdy w życiu nie odczuwała takiego
podniecenia.
A on rozwarł jej wargi językiem i oddał się gorącej pieszczocie.
Pocałunek i bliskość jego silnego ciała obudziły w niej pożądanie.
Nagle poczuła, że Mick delikatnie uwalnia się jej ramion, choć
jego oczy mówiły, że przeżywał to samo, co ona.
- Tak - powiedział ochrypłym głosem. - To był pocałunek.
ROZDZIAA 6
Nie można było temu zaprzeczyć. Sara oszołomiona stała w
bezruchu i spoglądała w kierunku sypialni Micka. Pragnęła go tak
bardzo, jak nigdy nikogo. Tymczasem Mick zabrał się za odcedzanie
makaronu.
- Gotowe - oznajmił.
Czy uważa, że ona teraz będzie w stanie coś przełknąć?
- Siadaj - powiedział.
Sara w milczeniu usiadła przy stole.
- Mick, ja nie jestem...
- Cicho. - To było polecenie. Podszedł do magnetofonu i włączył
taśmę.
- Opera? - spytała Sara.
- Czy nie mówiłem, żebyś była cicho. Teraz będziemy jeść.
- A potem?
Nie odpowiedział na to pytanie. Ustawił na stole kryształowy
wazon z pąsową różą, otworzył butelkę bordeaux i nalał wino do
kieliszków. Postawił talerze ze spaghetti oblanym gęstym sosem i
przyjrzał się z zadowoleniem swemu dziełu.
- Nie będzie świec, bo lubię widzieć, co jem.
- Przepięknie nakryty stół.
- To szkoła mojej mamy. - Mick wsunął się na swoje krzesło. -
Nie pozwalała nam połykać jedzenia i uciekać. Musieliśmy zasiąść do
kolacji. Albo wyjść z domu głodni.
Przed chwilą całował ją tak, jakby świat miał się skończyć, a teraz
zajada spaghetti.
- Zawsze robię za dużo sosu. Zapominam, że na kolacji nie
będzie pięćdziesięciu osób.
Zwietnie. Jeśli on potrafi być taki obojętny, to i ona też. Z
pewnym wysiłkiem opanowała się, wyprostowała na krześle i
zawinęła na widelcu pasmo makaronu.
- Bardzo dobry sos. Och, rzeczywiście znakomity.
- Dzięki. Przepis mojej mamy.
- Czy masz dużą rodzinę?
- Tak, dwóch młodszych braci i trzy siostry.
- Jest was sześcioro? - policzyła szybko.
- Tak, ale mój ojciec miał siedmioro rodzeństwa. A mama była
najmłodsza spośród dziesięciorga. Wszyscy moi bracia i siostry
założyli rodziny. Większość mieszka w okolicach Chicago.
- W Denver nie masz żadnych krewnych?
- Już nie.
Sara pomyślała, że prowadząc tę uprzejmą konwersację, może
jednak się dowie, dlaczego Mick tak niechętnie odnosi się do oferty
pożyczki. Jak na ironię, ten wieczór mógł ostatecznie okazać się
spotkaniem w interesach.
- Lil mówiła mi, że twój ojciec był przedsiębiorcą budowlanym.
A teraz już nie jest, bo coś się wydarzyło przed dziesięcioma laty. Co
to było?
- Kiedyś był nawet bardzo dobrze prosperującym przedsiębiorcą.
Ale wpadł w pułapkę zastawioną przez pewnego padalca, który wiele
obiecywał i nie dotrzymał słowa. Ojciec stracił przez niego wszystko.
- Jak to się stało? - Sara pamiętała, że w początkowym okresie jej
studiów uniwersyteckich była niezwykle pomyślna koniunktura na
rynku budowy mieszkań.
- Przed dziesięcioma laty Denver znajdowało się w fazie
rozwoju. Przedsiębiorstwa budowlane nie nadążały ze stawianiem
domów. Mój ojciec miał niewielkie przedsiębiorstwo. Budował domy
głównie na zamówienia inwestorów. Kiedy boom się kończył, pewien
człowiek dysponujący kredytem wbił do głowy staremu, poczciwemu
papie Pennottiemu pomysł, że może zrobić majątek, jeżeli wybuduje
na podgórzu na swój koszt luksusowy kompleks mieszkaniowo -
usługowy z przeznaczeniem poszczególnych obiektów na sprzedaż.
Ojciec zaciągnął kredyt na tę inwestycję. Pod zastaw kredytu oddał
wszystko, co posiadał.
Sara zrozumiała w tym momencie, jak naiwnie i okrutnie
brzmiały jej zapewnienia, że ustanowienie prawa zastawu na ziemi
Micka nie stanowi żadnego niebezpieczeństwa.
- Na papierze wszystko wyglądało dobrze - ciągnął Mick -
zwłaszcza że ten facet obiecał pokryć wstępne koszty budowy. Nawet
kiedy się z tego wycofał, wydawało się, że ojciec sobie poradzi. Ale
nadeszły terminy płatności rachunków. Budowa kompleksu w całości
nie została zakończona.
Mick mówił monotonnym głosem, jak gdyby powtarzał tę historię
już ze sto razy.
- W ratowanie ojca zaangażowała się cała rodzina. Moi bracia i
siostry, ciotki i wujkowie. Brali pożyczki z banków i fundacji.
Wyciągali oszczędności. Spłacali kredyt drobnymi sumami, po parę
tysięcy dolarów, ale to wszystko było za mało. Ojciec podjął się
niefortunnej inwestycji w trudnym czasie dla budownictwa. Pech.
Mick milczał przez chwilę.
- Mój tata nie był naciągaczem. Zwrócił wszystkim długi, w tym
ogromne sumy bankom. Ale stracił wszystko, z wyjątkiem tych
dwudziestu paru hektarów ziemi tutaj, których nikt nie chciał kupić.
- A czy ostatecznie zakończył budowę rozpoczętych obiektów?
- Taak. Osiedle nazywa się Winterside.
- Ależ to jest przepiękne miejsce - powiedziała Sara. - Znam je.
Cudowny krajobraz. A architektura przypomina śródziemnomorską. Z
pewnością większość mieszkań została sprzedana. Więc dlaczego twój
ojciec zbankrutował?
- Cena sprzedaży była o połowę niższa od przyjętej w założeniu.
Ale ojciec musiał się na nią zgodzić. Nie był już w stanie dłużej płacić
odsetek i kar umownych. Dobił go kredyt.
Sara zrozumiała teraz, dlaczego Mick tak uporczywie odmawia
zaciągnięcia pożyczki.
- A co teraz robi twój ojciec?
- Jest na emeryturze i mieszka w Phoenix.
- Ale ty zostałeś w Denver.
- Taak. - Mick nie miał ochoty powracać myślą do starych
dziejów ani o nich opowiadać. Oczywiście żałował, że nie mógł
skończyć studiów. Ale narzekanie na los nie miało sensu. Bardzo
wcześnie życie udzieliło mu lekcji takiej ekonomii, jakiej nie uczono
na żadnym uniwersytecie.
- A co się działo z tobą po wycofaniu się przez twego ojca z
zawodowego życia?
- Dlaczego pytasz?
- Jestem ciekawa. Jak to się stało, że w końcu otworzyłeś sklep?
- Po wyjezdzie rodziny do Phoenix zostałem w Denver, żeby
uporządkować różne sprawy. Trzeba było sprzedać resztkę dobytku.
Chciałem uzyskać możliwie najwyższe ceny, więc musiałem
dowiedzieć się czegoś o zasadach komisowej sprzedaży. Tak więc
założyłem sklep. Pchli targ był naturalnym, następnym krokiem.
- Myślę, że coś przede mną ukrywasz.
- Co takiego?
- Nie powiedziałeś mi, jaki wpływ wywarły na ciebie te
wydarzenia. - Uśmiechnęła się zachęcająco. - To przecież ty
wysnuwałeś wnioski z faktu, że zauważyłam malowane róże na
filiżance. Chciałabym dowiedzieć się czegoś więcej o tobie.
- A może sama wydasz o mnie jakąś opinię.
- Ja? - Wytarła usta serwetką. - Dobrze. Myślę, że zaangażowałeś
się w handel używanymi przedmiotami, ponieważ ten rynek
funkcjonuje poza głównym nurtem życia gospodarczego. Jesteś
odstępcą. - I przypominając sobie pierwsze wrażenie, jakie na niej
zrobił, dodała: - Jak pirat.
- Ale ja nikogo nie okradam. I mam dobrą reputację. A dla [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • thierry.pev.pl
  •