[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Powoli zwiększaj nacisk na tę stopę - pouczał.
Powiedział  powoli". Rose bardzo wolno i bardzo niechętnie próbowała sta-
nąć o własnych siłach. Duncan ciągle jeszcze przytrzymywał ją w pasie.
Zastanawiała się, dlaczego nie ma odwagi go pocałować i mieć to już za so-
bą? Dlaczego ciągle nie była na to pora? Kiedy więc nadejdzie odpowiedni mo-
ment?
Nigdy dotąd nie doświadczała takich wrażeń zmysłowych, a już z pewnością
nie z  horrendalnym" Horacym. Jego pożegnalne pocałunki po każdej randce znosi-
ła cierpliwie w nadziei, że następne będą bardziej podniecające. Ale nie były. Z
Duncanem natomiast chciała jak najszybciej przystąpić do pocałunków...
Gdy stanęła wreszcie całym ciężarem na własnych nogach, ręce Duncana
opadły. Och, do licha!
- W porządku? - spytał.
- Tak... - Ledwie mogła wydobyć głos; nie ufała sobie na tyle, by spojrzeć mu
w oczy.
- Spróbuj przejść parę kroków.
W momencie gdy postąpiła krok do przodu, Duncan znów wziął ją pod ramię.
Z wrażenia głęboko wciągnęła w płuca powietrze.
- Wiedziałem! - zawyrokował. - Nie czujesz się dobrze, ale chwała ci za to, że
starałaś się udawać.
S
R
- Duncan, naprawdę...
- Nie udawaj! - Otoczył ramieniem jej plecy i pomógł dojść do ławki. - Na
dzisiaj koniec z tenisem - oświadczył.
- Nie będziemy grać? - powiedziała z udawanym żalem.
- Absolutnie nie.
Nie będą grać w tenisa! Hurra!
Rose na dobre zaczęła kuleć. Przeznaczenie raz jeszcze przyszło jej z pomocą.
Duncan spakował sprzęt, zarzucił obie sportowe torby na ramię i wyciągnął
dłoń do Rose. Usiłowała sobie przypomnieć, na którą nogę utyka.
- Zamierzam porozmawiać z dyrektorem hotelu na temat stanu tutejszych kor-
tów - pomstował.
Rose milczała. Co prawda, nic jej się nie stało, ale ktoś inny mógł mieć mniej
szczęścia.
- Ostatnio padało - zauważyła łaskawie. - Może nie wiedzą, że na korcie po-
wstała szczelina.
- Mają szczęście, że trafiło na ciebie. - Duncan ścisnął jej ramię. - Ktoś inny
już wzywałby adwokata.
- Wypadki chodzą po ludziach - stwierdziła filozoficznie.
- Gdyby tylko inni tak myśleli! - odparł tonem aprobaty.
W hotelowym holu recepcjonista poderwał się na ich widok zza kontuaru.
Jedno spojrzenie na twarz Duncana wystarczyło, by przeczuł nieprzyjemności.
- Czy mogę państwu w czymś pomóc? - spytał uprzejmie.
- Panna Franklin potknęła się o szczelinę na korcie - warknął Duncan tonem,
który nie pozostawiał wątpliwości, kogo uważa za odpowiedzialnego za ten wypa-
dek. - Czy w hotelu jest lekarz?
- Och, Duncan, proszę... - Rose była przerażona perspektywą konfrontacji z
lekarzem, a zarazem pełna podziwu dla stanowczości i operatywności Duncana.
Zachowywał się jak człowiek przywykły do wydawania rozkazów.
S
R
Patrzył teraz na nią surowo, po męsku.
- Rose, pozwól, bym sam się tym zajął.
Po chwili, ku wielkiej uldze Rose, okazało się, że hotelowy lekarz ma dziś
wolny dzień. Duncan skwitował ten fakt kilkoma cierpkimi uwagami. Nadal po-
mstując pod nosem, przyklęknął przed Rose - uznała tę pozycję za symboliczną - i
ostrożnie odwinął na jej stopie zieloną skarpetkę.
- Już robi ci się siniak! - Ze zgrzytem wciągnął powietrze. - Gdzie jest lód?! -
krzyknął na portiera, który już kilka chwil temu zniknął na zapleczu. - Siedz tu. -
Posadził ją na miękkim fotelu. - Sprawdzę, gdzie on się podział. Rozsznuruj but! -
rozkazał.
Gdy Duncan zniknął za drzwiami, Rose po raz pierwszy z uwagą przyjrzała
się swojej stopie. Nie bolała, ale może jednak coś stało się w środku? Zdjęła but, a
potem skarpetkę. Stopa była sinozielona.
Skarpetka! Skarpetka zafarbowała i zabarwiła stopę oraz wnętrze buta... To
odkrycie w dziwny sposób podniosło ją na duchu. Włożyła z powrotem skarpetkę i
but. Skarpetki nie były firmowe, ale pasowały do zielonej obwódki na szortach i
koszulce. Dlatego je kupiła. Powinna je uprać przed włożeniem...
- Już mam! - Duncan zademonstrował torbę z kawałkami lodu. - Wziąłem od
barmanki. Portier szuka apteczki pierwszej pomocy. - Owinął torbę ręcznikiem i
delikatnie przyłożył ją do stopy Rose. - Boli? - spytał znów.
- Nic nie czuję - odparła zgodnie z prawdą.
- Na ból przyjdzie czas pózniej. - Duncan zmarszczył brwi. - Znam się na
tym. - Wstał, przysunął sobie fotel i usiadł.
- Często miewałeś urazy podczas uprawiania sportów? - Starała się odwrócić
jego uwagę od znajdującej się w nienaruszonym stanie, acz zielonej stopy.
Duncan wyciągnął nogę i z wyrazną dumą pokazał białe blizny po szwach.
- Ten wypadek był najgrozniejszy - objaśnił. - W college'u zerwałem ścięgno i
musiałem poddać się operacji. - Uśmiechnął się zawadiacko. - Być może po-
S
R
wstrzymało mnie to od popełnienia głupstwa, na przykład zostania zawodowcem.
- Byłeś rozczarowany?
- Niedługo. - Przesunął wzrok na kogoś, kto pojawił się z tyłu za Rose. - Oto
mamy bandaże!
Portier podał kilka opatrunków.
- Ten wystarczy - powiedział Duncan, rozdzierając opakowanie. - Co prawda,
nie jestem lekarzem - zwrócił się do Rose, kładąc jej nogę na swoim kolanie - ale
bandażowałem już w życiu kilka kostek.
- Myślę, że robisz wokół mnie zbyt wiele zamieszania - powiedziała, gdy por-
tier zniknął na zapleczu.
- Zobaczysz, że jutro nawierzchnia kortu zostanie naprawiona - odparł,
sprawnymi ruchami owijając bandaż wokół kostki. - Spróbuj teraz.
Rose wstała.
- Czuję się świetnie.
Jakżeby mogło być inaczej! Miotały nią sprzeczne uczucia - poczucie winy, a
zarazem ulga, że nie musi grać w tenisa.
- Na szczęście nie widać opuchlizny - skomentował, biorąc lód i wstając. - Co [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • thierry.pev.pl
  •