[ Pobierz całość w formacie PDF ]

niać się na tronie co roku. Potem znowu powstawał zamiar taki: jeden wezmie ziemię i pano-
wanie, drugi zaś wszystkie kosztowności i w ogóle cały majątek ruchomy. Nie było w tym nic
szczególnie dziwnego, że wciąż zrywali porozumienia i spierali się coraz ostrzej. Ludzie jed-
nakże uważali, że owa niezgoda, przeradzająca się już w nienawiść, jest skutkiem ojcowego
przekleństwa. Powiadano:
7
Homer, Odyseja, XI 571-580, przekład J. Parandowskiego.
46
- Obaj młodzi są twardzi, bezlitośni, wciąż urągają swemu ojcu, a on rzuca na nich klątwy.
Jedyną pociechą ociemniałego króla są córki, Ismena i Antygona. O nich tylko myśli, o nie
tylko się troszczy. Ale jakaż przed nimi przyszłość? Któż zechce pojąć za żonę dziewczynę,
która urodziła się z tak potwornego związku?
Spór między braćmi - jakikolwiek był jego powód i przebieg - zakończył się wreszcie
tym, że Polinejkes siedział w megaronie Adrastosa jako wygnaniec. Król Argos nie miał żad-
nych skrupułów wydając zań swoją córkę. Bo najważniejsza była dla Adrastosa nadzieja, że
jego potomstwo zasiądzie kiedyś na tebańskim tronie, usprawiedliwienie zaś stanowiła wy-
rocznia Apollona: ma dać swoje córki lwu i dzikowi. Skoro bóg okazał się tak jasnowidzący i
prawdomówny w wypadku Edypa, ufać mu trzeba w każdej sprawie!
47
Księga trzecia
POSAOWANIE DO MYKEN
Na polu bitwy pod Troją Agamemnon, król Myken, mówi do Diomedesa:
- Biada, synu dzielnego Tydeusa, co konie poskramiał! Czemuż tak drżysz ze strachu?
Czemuż to wypatrujesz, gdzie pole jest wolne? Nie zwykł był Tydeus cofać się lękliwie. Wy-
stępował do przodu daleko przed swych miłych druhów i tak walczył z wrogiem! Powiadali
to ci, co go widzieli w bitwie. Ja sam bowiem nigdym go nie spotkał i nigdym nie oglądał.
Owszem, raz przyjechał do Myken, nie jako wróg, lecz w gościnę; był razem z boskim Poli-
nejkiem. Zbierali wtedy ludzi, bo sposobili się do wyprawy przeciw świętym murom tebań-
skim. Bardzo więc prosili, żeby ich wspomóc sławnymi wojami. Przystali na to Mykeńczycy,
lecz odwiódł ich Zeus, bo złe znaki zesłał.
(Iliada, IV, 370 -
381)
48
Jadąc ku zamkom w górach
Równina była szeroka, ale z trzech stron zamknięta półkolem wysokich gór. Tylko na po-
łudniu otwierała się ku morzu; tam właśnie, niezbyt daleko od wybrzeża, leżała na wyniosłym
pagórku, głęboko wdzierającym się w równinę, siedziba Adrastosa.
Pewnego ranka Tydeus i Polinejk wyjechali na swych rydwanach z tego gościnnego i już
rodzinnego domu; było to bowiem w dłuższy już czas po przyjęciu przez Adrastosa obu ksią-
żąt i po zawarciu małżeństw. Woznice pognali konie wprost ku północy, ku przejściu, które
daleko na horyzoncie otwierało się pomiędzy dwiema górami w kształcie ogromnych piramid;
musieli więc przeciąć całą równinę wzdłuż. Kiedy wypoczęte rumaki równym cwałem pę-
dziły dobrze utrzymaną drogą, książęta - jak czynili już od dawna i wciąż na nowo - podzi-
wiali bogactwo tej krainy. Zachwycony był zwłaszcza Tydeus, którego ojczyzną były góry
dzikie i skaliste. Tu cieszyły oko rozległe łany pszeniczne, gaje oliwne, piękne winnice, bujne
łąki. Z gór porosłych cyprysami spływały potoki; prawda, latem wysychały one prawie do
dna i więcej w nich było kamieni niż wody, ale od niepamiętnych czasów pracowici miesz-
kańcy równiny radzili sobie kopiąc głębokie studnie i wyłapując deszczowe opady w kamien-
nych cysternach; tak nawadniali swe pola w dniach obezwładniającego skwaru. Doprawdy -
myślał Tydeus - słusznie uważa się Argos za najbogatszą część Peloponezu, i słusznie pano-
wie tej równiny są nad wszystkich książąt całego półwyspu.
Droga nie była zbyt długa. Wciąż jeszcze trwał ranek i powietrze wciąż jeszcze było rześ-
kie, choć słońce pięło się po niebie coraz wyżej, a książęta już podjeżdżali do dwóch wielkich
gór, strzegących równiny od północy. Tydeus i Polinejk, im bliżsi byli celu swej podróży, tym
stawali się milkliwsi, choć - mimo tamtej kłótni u Adrastowej bramy - wspólność losów złą-
czyła ich tak ściśle, że uczyniła przyjaciółmi. Woleli jednak nie rozwodzić się teraz nad tym,
co i tak okryte było tajemnicą. Jeszcze wieczorem tego dnia, wracając z powrotem do Larisy,
będą wiedzieć, jak stoją sprawy!
Zamek był tak położony, że z dołu właściwie nie można go było dojrzeć. Dopiero kiedy
rydwany wjechały na pierwszy pagórek, nagle, po prawej ręce, wyrosły mury potężne i groz-
ne; za nimi wznosił się masyw skalistej góry. Wszystko było tu ponure i ostre. W dole pozo-
stała roześmiana ziemia uprawna, łany i winnice, tu był tylko przestwór prażącego słońcem
nieba i szare kamienie. Panowie zamku mieli u swych stóp i całą równinę Argos, i przejście,
które wiodło z niej w głąb lądu. Zasłonięci przed oczyma ludzi idących dołem, sami swobod-
nie obejmowali wzrokiem krainę od Tirynsu nad morzem po sfalowane pasma gór na wscho-
dzie i północy.
Długi garb, na którym wznosił się zamek, opadał od południa stromo i przepaściście ku
głębokiemu wąwozowi; z innych jednak stron stoki były nieco łagodniejsze. Mury biegły
wzdłuż załamań wzgórza, kształtem przypominając wydłużony trójkąt, bardzo jednak niere-
gularny. Jego wierzchołek zwrócony był ku wschodowi, podstawa zaś ku zachodowi, i wła-
śnie od tej strony zbliżali się ku zamkowi książęta; tędy bowiem, gdzie wzgórze tarasowato
schodziło ku małej przełęczy, wiodła główna droga. Jadący pod górę mieli przed sobą szare
półkole murów, za którymi widać było wysokie i ścieśnione zabudowania, stojące jakby jedne
nad drugimi; mury bowiem opasywały mały pagórek.
Przy drodze ku zamkowi stało wiele domów; wszystkie były z kamienia, niektóre zaś pre-
zentowały się całkiem okazale. Przed jednym z nich suszyło się setki dzbanów i glinianych
naczyń różnego kształtu, z innego dolatywał delikatny zapach wonnego olejku, a jeszcze ską-
dinąd dochodził stukot młotów kowalskich. Wszędzie pracowano dla władcy zamku. Ludzie
słysząc tętent końskich kopyt i zgrzyt rydwanowych osi odrywali się na chwilę od zajęć. Jedni
patrzyli na przejeżdżających z płaskich dachów swych domów, inni zza kamiennych murków;
49
mężczyzni byli albo całkiem nadzy, albo też w krótkich tylko przepaskach. Tak bowiem pra-
cowano w Helladzie - i wówczas, i nawet jeszcze w czasach klasycznych. Kobiety natomiast
były odziane w długie suknie.
Nikt nie zatrzymywał Tydeusa i Polinejka, nikt nie zagadnął ich o nic i nie pozdrowił
przyjaznie. Wiedzieli bowiem wszyscy, że czujne oczy z zamkowej strażnicy już od dawna
śledzą każdy ruch obcych - od pierwszej chwili, kiedy gdzieś daleko na równinie podniosły
się tumany kurzu za rydwanami.
Konie z trudem pięły się do góry, droga wiła się wśród bezładnej zabudowy i pustych
przestrzeni, gdzie między rumowiskiem głazów z rzadka porastały kępy szarej, wyschłej tra-
wy. Polinejk ruchem ręki wskazał Tydeusowi wielkie kopce ziemne, które tu i ówdzie wyra-
stały ze stoków; do każdego z nich wiodła osobna dróżka, wycięta w pagórku i starannie
utrzymana. Powiedział:
- Teraz takie budują groby panom zamku. Wykopują wewnątrz pagórka okrągłe, duże po-
mieszczenie, a nad nim dają sklepienie z głazów niby hełm ostro zakończony. Wszystko to [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • thierry.pev.pl
  •