[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Skoczył szybko z konia i pociągnął go na ziemię. Meksykanie minęli go, w tej chwili wstał
wsiadł na konia i pędził za nimi. Nie spodziewali się tego, ka\dy uwa\ał go za swego, drugiego
towarzysza.
 Dalej, na lewo!  zawołał.
Kolba Sternaua niespodziewanie spadła na głowę prześladowcy i roztrzaskała ją.
W tym samym momencie chwycił śmiały Niemiec za cugle meksykańskiego konia i
zatrzymał go w biegu, potem zabrał zdobycz i galopował za drugim rabusiem. Kiedy się
zrównali, ten zawołał:
 Na mnie wołasz, bym trzymał się lewej strony, a tymczasem sam nie trzymasz kierunku.
Więcej na prawo!
 Zaraz  odpowiedział Sternau i ju\ był przy nim.
Rabuś nie zwa\ał na to, co się działo koło niego. Uderzenie kolbą roztrzaskało mu głowę.
Sternau zatrzymał się znowu koło konia i zabrał jezdzcowi wszystko co mu było potrzebne.
Teraz nasłuchiwał.
Słyszał jak pozostali Meksykanie galopują z prawej strony, zatrzymał się i oglądał zdobytą
broń. Była nabita. Miał więc cztery strzały. Było to dosyć, by dwóch nadje\d\ających runęło na
ziemię. Z tymi była sprawa łatwiejsza.
 Hola!  zawołał.  Do mnie, mam go!
 Gdzie?  zawołał jakiś głos.
 Tutaj. On ju\ nie \yje.
Pędzili jeden za drugim. Sternau podniósł dubeltówkę, zatrzymali się tu\ koło niego.
 Mam was draby!  zawołał na ich spotkanie.
Huknęły dwa strzały. Kule były celne, jezdzcy zachwiali się i spadli z koni. Zwierzęta
stanęły.
Sternau nasłuchiwał dalej, jednak wszędzie panowała niczym nie zmącona cisza. Było ich
więc czterech. Zsiadł z konia i przeszukał zastrzelonych. Od nich równie\ zabrał wszystko, co
mieli przy sobie. Miał ju\ pięć strzelb, kilka no\y i pistoletów, dwa lassa i wystarczającą ilość
amunicji. Oprócz tego w odciętym pasie Verdoji znalazł du\o złota i banknotów. Był więc
zaopatrzony we wszystko, brakowało mu tylko \ywności. O to się jednak, tak bardzo nie
troszczył.
Umieścił swój łup na siodłach zdobytych koni, powiązał je i wziąwszy za cugle wjechał w
nieznaną pustynię.
Przede wszystkim troszczył się o to, by uniknąć pogoni. Wiedział, \e o świcie znajdą cztery
trupy. Spodziewał się, \e będą za nim pędzić i dlatego musiał ich zmylić.
Pomyślał, \e mieszkańcy hacjendy równie\ będą ścigać rabusiów. Dlatego pragnął, o ile
mo\ności jak najdłu\ej przybywać na jednym miejscu. Postanowił jezdzić w koło.
Przejechawszy parę godzin na zachód, zawrócił na południe, a po upływie dwóch godzin
zawrócił na wschód i tak o świcie stanął przy wzgórzu na południe od obozowiska.
Tutaj odpoczął, napoił konie, sam zaś zapalił cygaro. Potem zawrócił znów na północ.
Musiał to jednak robić z ogromną przezornością, gdy\ Meksykanie powinni rozpocząć
poszukiwania. Minęły mo\e cztery godziny, gdy zabił ścigających, ale zamiast nich, na miejscu
znalazł kupę kamieni. Ju\ więc odkryto jego dzieło.
Kiedy Sternau zbadał ziemię, zrozumiał, \e cały oddział rozpoczął za nim pościg. Zaśmiał
się, gdy\ znajdował się za nimi, podczas kiedy oni sądzili, \e jest przed i w tym kierunku go
ścigali. Natychmiast puścił się za nimi, jednego z koni puściwszy wolno i to
najprzydatniejszego. Zdjął zeń wszystko: cugle, siodło i popędził w stronę gór.
Miał tylko jednego konia, z którym łatwiej mu było jechać.
Sternau dotarł do miejsca, w którym zawrócił na południe. Poznał po śladach, \e tutaj się
zatrzymano i naradzano, jednak potem ruszono za nim. Kiedy po dwóch godzinach przybył na
miejsce, na którym zawrócił na wschód, ślady kopyt wskazywały, \e tutaj równie\ odbywała
się narada, w wyniku której Meksykanie wjechali na pustynię Mapimi, zaniechawszy
prześladowania.
Pojechał ich śladem. Nie byli przyzwyczajeni do takiej jazdy. Indianie i myśliwi jadą zawsze
gęsiego, by po śladach nikt nie mógł poznać ich liczby. Ci zaś jechali całą szerokością. Sternau
naliczył piętnaście pojedynczych śladów konnych. Byli więc wszyscy, oprócz czterech
zabitych: Verdoja, Pardero, czterech pojmanych i dziewięciu najemników. Miał nadzieję
podkraść się wieczorem pod ich obóz i znowu kilku z nich zabić. Z tymi wesołymi myślami
pogalopował do przodu.
Kiedy wczoraj wieczorem tych czterech Meksykanów popędziło za uciekającym
Sternauem, inni nadsłuchiwali wśród ciszy nocy. Nawet Verdoja zapomniał o bólach. Wszyscy
byli przekonani, \e Sternaua schwytają.
Przez dłu\szy czas panowała cisza, potem jednak padły w oddali dwa strzały. Huk ich był
słaby, ledwo dosłyszalny.
 Mają go!  zawołał Pardero.
 Tak, ale nie \ywego!  gniewał się Verdoja.  Zastrzelili go łajdaki. Nie mogę więc się
zemścić na nim? Kto będzie leczył moje oko?
 Mo\e jest tylko ranny  zauwa\ył jeden z Meksykanów.  Ten diabeł ma zdaje się
mocne \ycie.
 W takim razie przyniosą go tutaj. Za pół godziny z pewnością wrócą. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • thierry.pev.pl
  •