[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Syd, wciąż skrobiąc po papierze. - Uważam, że powinniśmy
zażądać, żeby matka zawiadamiała cię o swoim zamiarze
opuszczenia stanu.
- Dory wychowała się w Tallahassee i cała jej rodzina też
tam mieszka. Gdyby nie to, już dawno przeniosłaby się do
Gainesville.
- Czy chcesz zapisać w tej umowie zasady płacenia
alimentów? - zapytał Syd, ignorując protest Scotta. - To jest
dobry pomysł - kontynuował nie czekając na odpowiedz swego
klienta. - Zadeklarowana przez ciebie chęć ponoszenia kosztów
wychowania dziecka zapewni ci życzliwy stosunek sądu do
twojej prośby o systematyczne widywanie dziecka.
Scott zdrętwiał. Sąd, alimenty, prawo do odwiedzin. To
wszystko było podobne raczej do kontraktu rozwodowego.
- Czy zastanawiałeś się już nad wysokością sumy? -zapytał
Syd.
- A ile się zwykle płaci?
- Różnie. W zależności od sytuacji finansowej obojga
rodziców. Podaj mi maksymalną stawkę, na jaką cię stać. W
umowie umieścimy połowę tej sumy i w ten sposób zostawimy
sobie możliwość negocjacji - będziemy mogli trochę
podwyższyć, ciągle jeszcze mając zapas.
- Chcę to ustalić uczciwie. Dory nie zażąda...
Adwokat zaśmiał się nieprzyjemnie. Najwyrazniej uznał, że
ma do czynienia z idiotą. Scott mocno zacisnął dłonie na oparciu
fotela, żeby opanować dojmującą chęć starcia własną pięścią
lekceważącego uśmiechu z wrednej gęby tej glisty.
- Zrozum, Syd - powiedział powoli - jej chodziło o to,
żebym, gdyby się coś z nią stało, miał jakiś dokument, dający mi
prawo do decydowania o losie dziecka.
- Masz też prawo zażądać zbadania krwi dziecka zaraz po
jego urodzeniu - ciągnął Syd, niewrażliwy na grozne miny Scotta
- żeby potwierdzić ojcostwo. Wprawdzie metoda ta nadaje się
bardziej do wykluczenia ojcostwa niż jego potwierdzenia, ale...
- Wiem, że to moje dziecko i nie potrzebuję żadnych badań.
- A więc ufasz tej kobiecie - stwierdził sceptycznie Syd.
Scott zsiniał ze złości. Sama myśl o Dory i innym
mężczyznie była niedorzecznością. Dory i kłamstwo - to absurd.
Ten debil najwyrazniej nigdy w życiu nie widział uczciwej
kobiety.
- Dory nigdy... Nie ma mowy o niewierności - powiedział,
siląc się na opanowanie.
- To już nie moja sprawa. - Syd uniósł ręce do góry. -Jeśli
chcesz przyjąć odpowiedzialność bez badania krwi, to nie
będziemy tego żądać. Jednakże powinieneś nalegać, żeby twoje
nazwisko wpisano do aktu urodzenia jako nazwisko ojca dziecka.
Czy chcesz zażądać tego na piśmie, czy przedstawisz to matce
ustnie?
- Porozmawiam z nią.
- Radzę ci wziąć jej zgodę na piśmie. Wystarczy
oświadczenie potwierdzone przez notariusza.
- Czy to już wszystko? - zapytał Scott.
- Na dzisiaj, tak. Jeszcze tylko podaj mi wysokość
alimentów. Spiszę kontrakt i wyślemy go do akceptacji matce
dziecka. Proponuję, kiedy już wynegocjujemy punkty sporne,
przedłożyć tę umowę do ratyfikacji sądowi w tym stanie, w
którym ona mieszka. Dzięki temu wszystkie zawarte w nim
zasady staną się niepodważalne.
Scott skinął głową na znak, że się zgadza.
Scott Rowland Junior nie wyglądał na szczęśliwego, kiedy
po kolejnej nie przespanej nocy wszedł we wtorek rano do
swojego biura. Na serdeczne powitanie Mike'a odpowiedział
opryskliwie:
- Daj mi spokój.
- Wstałeś dziś lewą nogą? - zapytał Mike, gdy Scott z
wściekłą miną napełniał kubek gorącą kawą z ekspresu.
- Proszę cię - zasyczał Scott. - %7ładnych dowcipnych uwag.
- Przepraszam - powiedział Mike i podążył za Scottem do
jego gabinetu. Scott opadł na fotel za biurkiem i pociągnął duży
łyk kawy. Mike usiadł naprzeciwko niego na krześle dla
klientów. - Masz problemy? - zapytał.
- Mam powyżej uszu Krokodyli - odrzekł Scott.
- Kłopoty na uczelni? - zapytał Mike. Wiedział, że od dwóch
lat zarząd uniwersytetu groził Scottowi, że nie przedłuży mu
kadencji. Chodziło o jakąś paskudną, wewnątrz-uczelnianą
rozgrywkę, w której jego przyjaciel nie chciał brać udziału.
- W szkole spokój.
- Więc jaki krokodyl cię ugryzł?
- Całe stado. A wczoraj jeszcze ten podejrzany adwokacina.
- Benton? - zapytał Mike sądząc, że chodzi o adwokata,
którego zatrudniała firma.
- Nie. Sydney Tabor. W skrócie - Syd. Mówię ci, Mike, ci
profesorowie na niczym się nie znają, nie mają pojęcia o
prawdziwym życiu.
- Zawsze uważałem ich wszystkich za bandę głupców. -
Mike wzruszył ramionami.
- Wyobraz sobie, że specjalnie wybrałem się na wydział
prawa do Toma Mordena - pamiętasz go, uczy teorii prawa - żeby
mi polecił kogoś kompetentnego, a on tymczasem wysłał mnie do
jakiegoś kretyna, który na dodatek ma na imię Syd. Niech Bóg
ma w opiece amerykański wymiar sprawiedliwości, jeśli Syd
Tabor jest jego najlepszym przedstawicielem.
- Masz jakieś problemy prawne? - zapytał Mike.
Scott spojrzał Mike'owi prosto w oczy. Kiedyś wreszcie
będzie musiał to komuś powiedzieć. Równie dobrze może
zwierzyć się dzisiaj swojemu najlepszemu przyjacielowi.
- Dory jest w ciąży.
- Boże! Kiedy... Jak dawno o tym wiesz?
- Już przed Zwiętami Dziękczynienia.
- Teraz rozumiem, dlaczego koniecznie chciałeś znalezć
jakiś powód, żeby się z nią nie żenić - uśmiechnął się kwaśno
Mike.
- Dory i ja nie chcemy brać ślubu.
- Kiedy ostatni raz pytałeś ją o to?
- Od razu tego wieczoru, kiedy mi powiedziała, zapro-
ponowałem jej małżeństwo.
- Założę się, że kolacja przy świecach i wielki bukiet róż
rzuciły ją natychmiast w twoje objęcia - zakpił Mike.
Zabolało. Kpina w głosie przyjaciela była ewidentna. Scott
pomyślał, że cały świat zmówił się przeciwko niemu.
- Jeśli masz coś do powiedzenia, to wal śmiało-zachęcił.
- Sam chciałeś. Jesteś mi bliski jak brat, więc powiem ci jak
bratu. Może i jesteś geniuszem matematycznym, ale jeśli idzie o
Dory - na pewno postępujesz jak skończony idiota.
- Wiesz przecież, na jakich zasadach oparliśmy nasz
związek.
- Czy nie sądzisz, że dziecko trochę zmienia sytuację?
- Oczywiście, że zmienia - odrzekł Scott. O to właśnie
chodziło, że dziecko zmieniło coś, co było doskonałe! Dlatego
właśnie byłem u tego adwokaciny, Sydneya. Ustalałem wysokość
alimentów i wspólną odpowiedzialność rodziców .
- Ale żenić się z nią nie chcesz? - upewniał się Mike.
- Gdybym chciał słuchać zrzędzenia, to ożeniłbym się z
Dory, zamiast wdawać się w dyskusję z tobą.
- Ktoś musi ci to wreszcie powiedzieć. Dory nigdy tego nie
zrobi. Za bardzo cię kocha. Tylko że ty jesteś zupełnie ślepy i nic
nie widzisz.
- To chyba nie twój interes.
- Jesteś moim najlepszym przyjacielem, a Dory... No cóż,
uważam, że Dory to zupełnie wyjątkowa kobieta i wkurza mnie,
kiedy widzę, jak ją traktujesz.
- Czy zechciałbyś wynieść się z mojego gabinetu, zanim
nasza przyjazń nie rozpadnie się w drzazgi?
- Nie - postawił się Mike. - Nie wyjdę, dopóki ci nie powiem
wszystkiego, co mam do powiedzenia. Za długo to w sobie
dusiłem.
- Więc powiedz to, do cholery, i spadaj!
- Już dawno powinieneś był się z nią ożenić - mówił
spokojnie Mike. - Gdybym był jej bratem, sprałbym cię na
kwaśne jabłko i próbował wbić ci trochę rozumu do głowy. Na co
ty, do diabła, czekasz?
- Wiesz, co myślę o małżeństwie?
- Jesteś kompletnym kretynem. Jak długo jeszcze chcesz ją
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
-
Archiwum
- Strona pocz±tkowa
- 466.Sanderson Gill Przychodnia w Bretanii
- Gordon Dickson Dragon 01 The Dragon and the George (v1.3)
- Emilie Rose Zakazana namićÂtnośÂćÂ
- Anne McCaffrey Pern 00 Dolphins' Bell
- informatyka wysoko wydajny postgresql 9 gregory smith ebook
- Dawn McClure Fallen Angel 2 Asmodeus
- Margit Sandemo Cykl Saga o Ludziach Lodu (38) Urwany śÂlad
- Fred Saberhagen The Veils of Azlaroc
- MA09_ _Dancing_the_Code
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- 18plusnowosci.xlx.pl