[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wsi odległej od kuchni o jakie trzy mile drogi, gdzie nie był już dwadzieścia parę lat, wciąż
kucharząc we dworze. Zniła mu się wyprawa w te dalekie okolice, pochód tryumfalny do wsi
rodzinnej ze skarbem w zanadrzu. Widział znowu we mgle tę wieś  błoto, drogi, chałupy,
powyginane pleciaki, obdarte i zgarbione drzewa  słyszał znowu, jak tam psy szczekają,
ludzie się swarzą, jak skrzypi żuraw studni w tym miejscu, gdzie przy gościńcu bajoro
najgłębsze. Zmiał się w głos patrząc w ogień i gadając mu o tym dziwowisku, gdy będzie
szedł w swoje strony z wielkim skarbem w zanadrzu.
 Weznę się na prawo od figury bez tę dziurę w Walkowym parkanie i pójdę ścieżką do
przełazu u Bartosiowej stajni. Psy mię ta przecie znają  choć, kto je wie, może już i
pozdychały?... Che  che  sama mię Bartosiowa pod nogi podejmie...  Siądzcież se,
siądzcie, Szczepanie, boście się ta i zegnali mały to świat o suchym pysku.  Ty, babo, nie
wiesz, rzekomo, czemu tak gębą wywijasz? Ja was aby nie znam, Bartosiów!...
Coś się jednak wciąż psuło w perspektywach wymarszu, bo się stary gniewał i srożył, tupał
na kogoś nogami i groził pięścią. Prawdziwa trudność nastręczała się z obraniem chwili, bo
gdy o niej myślał, to mu, wobec nawału roboty, znikała tak bez śladu, że jej nie mógł
pochwycić. Ułożył sobie nawet śpiewkę, którą wykrzykiwał chichocąc do płomienia pod
blachą. Pieśń była niedługa, a zaczynała się od słów:
Nie uciekam, ino idę,
Bom tu cierpiał wielką biedę...
Lecz pomimo tej biedy i pomimo uroczych widoków w ojczystej wiosce Szczepan
zabiegał około komina w Niezdolach w tym samym kostiumie i z tą samą pracowitością. Nie
było żadnej nadziei, żeby wykonał plan w śpiewce zawarty. Nie było zresztą po temu
możności, gdyż roboty przybywało coraz więcej i coraz bardziej urozmaiconej. Trzeba było
choremu gotować posilne rosoły z kurcząt i wymyślne potrawki. Księżna sama stawała przy
zasmolonym kominie gotując i smażąc dla syna pożywienie. Jakże ją miał Szczepan samą,
bez kucharza zostawić? Któż miał gotować obiad własnej jego pani, no i pannie  Samolei ,
której po śmierci starego Brynickiego był niejako opiekunem?
Księżna Odrowążowa nie mogła wciąż jeszcze pokazać się na oczy synowi. Przez szparę
we drzwiach przypatrywała mu się w sekrecie. Salomea spełniająca przy nim rolę siostry
miłosierdzia stopniowo przygotowywała chorego do widzenia z matką. Korzystając z każdej
lepszej jego zdrowia chwili mówiła o matce, zapytywała, czyby do niej nie chciał napisać...
To znowu, czyby ona sama w jego imieniu nie mogła dać znać i prosić o przybycie. Chory
początkowo nie zgadzał się, protestował. Pózniej przystał i sam zaczął mówić o matce.
Wreszcie złudzony wersją o listach, jął dopytywać się czy nie ma odpisu. Salomea łudziła go
wszelkimi opowieściami o tym, że list został doręczony, że matka jest już w drodze, że
prawdopodobnie przybędzie...
72
Pani Odrowążowa słuchała za drzwiami tych rozmów drżąc, żeby nareszcie do syna się
zbliżyć. Aowiła oczyma z daleka jego każde spojrzenie, gest  chwytała każdy oddech i jęk 
płucami odczuwała jego kaszel i sercem wzmożone bicie serca.
Tak na wszystko patrząc nie mogła nie zobaczyć prawdy uczuć i stosunku chorego do
opiekunki. Wyraz oczu syna, jakim witał i żegnał każde wejście i wyjście młodej panienki,
powiedział jej wszystko już w pierwszych dniach tego dziwnego współżycia. Nieszczęśliwa
matka pragnęła teraz jednej tylko sprawy: uratować życie dziecka. Ileż męczarni sprawiał jej
każdy szelest, turkot, tętent zwiastujący nadejście wojska! Była posłuszna Salomei jak
dziecko, gdyż ta wiedziała, co czynić w razie nieszczęścia, jak ratować. Nieszczęśliwa matka
w lot poznawała wszelkie środki, przeszpiegi, kryjówki, manewry  i w lot wykonywała
rozporządzenia. Ponury i brudny Szczepan rządził nią w nagłych przypadkach, wydawał
rozkazy nieodwołalnie i w sposób nie znoszący protestu. Była posłuszna jak służąca. Biegała,
dokąd kazano, wykonując wszystko bez szemrania, co tylko dawniej Szczepan załatwiał. W
tych dniach niewielu zbliżenie Salomei i matki Józefa Odrowąża było tak wielkie, że stały się
obiedwie niby jedna istota. Rozumiały się nawzajem umysłami, a nade wszystko uczucia ich
były dla siebie bez tajemnic. To, co dla wszystkich ludzi było tylko wyrazem, nazwą  dla
nich było światem. Jedna pojmowała wzruszenia drugiej, umiała je poznać, gdy tylko zostały
wzmiankowane, zobaczyć, jakie są, iść nimi jak gdyby krajem zaświatowym, pełnym wzgórz,
kwiecistych dolin, skał i przepaści śmiercią ziejących. Gdy chory spał, przytulone do siebie
opowiadały wrażenia swe i wspomnienia. Salomea po tysiąckroć wyjawiała wszystkie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • thierry.pev.pl
  •