[ Pobierz całość w formacie PDF ]

dodatku Astra przywierała biustem do jego pleców.
- I wesoło, i całkiem przyjemnie.
- Ty obleśny drabie! - zawołała z oburzeniem. - Natychmiast mnie
postaw! - Była gotowa czołgać się dalszą drogę.
- Bądz tak miła i zamknij się! - rzucił bez zbędnych ceregieli.
Wprost ją zamurowało. Najpierw zniszczył jej karierę, a teraz wydaje mu
się, że może bezkarnie ją poniżać. Jego głowa była bardzo blisko i wyglądała
tak zachęcająco... Miała ochotę go rąbnąć...
- Bydlak! - syknęła.
Sprężyła się w sobie, bo podejrzewała, że ciśnie nią o ziemię, on jednak
tylko wybuchnął śmiechem.
- Oj Astro, Astro! Proszę cię, nie rozśmieszaj mnie, bo już i tak ledwo
dyszę.
Nagle zrobiło jej się głupio. Przecież nie zostawił jej samej w potrzebie,
tylko targał na plecach, by nie musiała w samotności czekać na pomoc.
- Przepraszam cię, Sayre - szepnęła i do samego domu już nic nie
powiedziała.
- Stań na zdrowej nodze, a ja otworzę drzwi - polecił i pomógł jej zejść.
- Dam radę dojść do pokoju - odparła, z całej siły starając się nie skrzywić
z bólu.
Spojrzał na nią krzywo i Astra już wiedziała, że do listy jej przywar dodał
upór. Nim jednak zdążyła cokolwiek powiedzieć, wziął ją w ramiona i bez
- 60 -
S
R
wysiłku wniósł po schodach. Znów go nienawidziła i nim dotarli do pokoju,
poprzysięgła mu zemstę.
Posadził ją na łóżku i ponownie obejrzał jej nogę. Astra też jej się
przyjrzała i z niedowierzaniem stwierdziła, że w ciągu krótkiego czasu jej stopa
monstrualnie spuchła.
Gdy Sayre zabrał się do zdejmowania jej buta, zaprotestowała
gwałtownie.
- Nie, nie zdejmuj, bo potem go nie włożę.
- Wybierasz się gdzieś?
- Przecież nie mogę tu zostać. Sprawiłabym ci kłopot.
- Nie przejmuj się tym.
A więc jednak byłby to dla niego duży kłopot. Należało temu jakoś
zaradzić.
- Najlepiej byłoby, gdybyś odwiózł mnie do Londynu.
- Miałbym cię zostawić w domu, a potem martwić się, czy ktoś się tobą
zajmie?
- To nie twój...
- Poza tym Paul Caldwell byłby niepocieszony, bo nie dość, że spożył
lunch bez ciebie, to i podczas kolacji byłby samotny.
To był argument, co się zowie. Sayre wziął jej milczenie za oznakę
kapitulacji i kontynuował swe dzieło. To znaczy zdjął jej nie tylko prawy, lecz i
lewy but. A następnie, ku jej największemu zdumieniu, rzeczowym tonem
zaproponował:
- Dobrze by było, żebyś zdjęła także spodnie.
Spojrzała na niego okrągłymi z osłupienia oczami, nie mogąc wydusić
słowa.
- Czy chcesz, żebym ja to za ciebie zrobił? - spytał i złapał za pasek przy
jej spodniach.
- 61 -
S
R
- Nie! - wrzasnęła i walnęła Sayre'a pięścią raz, drugi, trzeci... Wyszła z
tego całkiem solidna seria.
- O rany! - Niezle wystraszony Baxendale cofnął ręce, po chwili jednak
zabójczo się uśmiechnął. - Astro, czy to możliwe... Czy to możliwe, że nie
dotykał cię jeszcze żaden mężczyzna?
- Nie twoja sprawa! - rzuciła gniewnie, znów gotowa do bicia.
- Czyżbyś była oziębła?
Chryste! Czy on nigdy nie przestanie?!
- Idz do diabła, Sayre! Zachowujesz się jak nieokrzesany prostak.
Marzyła tylko o jednym: by dał jej święty spokój. Zamierzała wezwać
taksówkę i jak najszybciej wracać do Londynu.
Wcale się nie obraził, tylko powiedział łagodnym tonem, jakby była
niezbyt rozgarniętym dzieckiem lub wyjątkowo naiwną panienką:
- Astro, biedactwo, zrozum, noga puchnie ci cały czas i w tej chwili tylko
ja mogę ci pomóc je zdjąć. Jeśli ich teraz nie ściągniesz, trzeba je będzie
rozciąć.
O tym nie pomyślała. W dodatku nie wzięła ze sobą drugiej pary spodni.
- Dzięki, poradzę sobie sama. Dzięki także, że mnie tu przyniosłeś. - A
gdy nie ruszył się z miejsca, dodała ostro: - Możesz mnie teraz zostawić samą?
Sayre zaśmiał się pod nosem i wreszcie wyszedł.
Prawda była taka, że wcale nie czuła do niego nienawiści. Taszczył ją
ponad kilometr, opiekował się, jak potrafił... A że podkpiwał sobie z niej... no
cóż, ona też nie była słodziutka.
Teraz musiała koniecznie zdjąć spodnie, co okazało się zadaniem trudnym
i bolesnym, lecz nie byłaby sobą, gdyby sobie z tym nie poradziła. Co prawda
polało się kilka łez przeplatanych z przekleństwami, ale liczył się efekt końco-
wy. Potem zdjęła bluzkę i włożyła nocną koszulę. Próbowała się zdrzemnąć,
lecz mimo zmęczenia nie mogła zasnąć.
- 62 -
S
R
Nagle drzwi się otworzyły i do pokoju wpadł Sayre z tacą, na której stała
plastikowa miska.
- Wyglądasz wspaniale! - powiedział ze szczerym zachwytem.
- Nie wiedziałam, że wrócisz, więc się przebrałam jak do spania... - Nagle
poczuła się dziwnie speszona.
- Z rozpuszczonymi włosami wokół smutnej buzi wyglądasz tak bezradnie
- powiedział ciepło.
Tak właśnie się czuła.
- Nie wiem, co robić - mruknęła, zachodząc w głowę, gdzie się podziała
jej zwykła pewność siebie.
- Przede wszystkim wez te środki przeciwbólowe.
- Fiu, fiu, panie Baxendale, gdy się pan postara, potrafi być pan
dżentelmenem - zażartowała zgryzliwie, by nie okazać słabości. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • thierry.pev.pl
  •