[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zależało. Moim prawem, moim obowiązkiem było ich ukarać.
Tak jakbym mogła cokolwiek zdziałać przeciwko stadu
wilkołaków...
Uderzyłam w poręcz, która pękła z taką łatwością jak deski
ustawiane w dojo na pustakach. Coś małego i miękkiego
otarło się o moje kostki, witając mnie donośnym
miauczeniem.
- Cześć, Medea. - Otarłam oczy, zanim ją podniosłam.
Otworzyłam drzwi, nie zapalając światła. Odłożyłam broń i
podłączyłam telefon komórkowy do znajdującej się obok
aparatu stacjonarnego ładowarki. Zwinęłam się w kłębek na
kanapie obok
Obudziły mnie promienie słońca. Przez kilka pierwszych
chwil nie mogłam sobie przypomnieć, co robię na kanapie.
Na DVD mrugała dziesiąta rano, co oznaczało, że jest
dziewiąta. Nigdy nie przestawiam zegarków na czas zimowy.
Sprawdziłam komórkę i wiadomości na sekretarce. Dzwonił
Zee, prosząc, żebym się odezwała - to wszystko.
Oddzwoniłam i zostawiłam wiadomość na jego sekretarce.
Zatelefonowałam do domu Adama, na komórkę Adama i na
pager Adama. Wybrałam numer domowy Warrena.
Poszukałam w książce telefonicznej
pomrukującej Medei i czekałam, aż zadzwoni Warren. W
końcu zasnęłam.
numeru do Darryla. Zapisałam inny numer, który
wyśpiewała mi jego sekretarka, ale komórki też nie odbierał.
Po chwili zamyślenia włączyłam telewizor - lokalna stacja
nie podawała żadnych wiadomości specjalnych. Nikt nie
zgłosił zeszłej nocy jatki w zachodnim Richland. Może nikt
nie odnalazł jeszcze ciał?
Wzięłam komórkę, wsiadłam do Królika i pojechałam pod
podany przez wampiry adres - nie potrzebowałam karteczki,
wystarczyła dobra pamięć. W pustym budynku nikogo nie
zastałam, a na frontowym trawniku ustawiono znak na
sprzedaż.
W powietrzu wyczułam słaby zapach stada, ale nie
dostrzegłam żadnych śladów krwi ani przemocy.
Jeśli adres był fałszywy, to gdzie się wszyscy podziali?
Pojechałam do warsztatu, zanim sobie uprzytomniłam, że jest
Zwięto Dziękczynienia i nie zajrzy do mnie żaden klient.
Cóż, lepsza praca niż kanapa i zmartwienia. Otworzyłam
jedne z dużych drzwi warsztatu i zajęłam się aktualnym
projektem garbusa.
Trudno mi było na czymkolwiek się skupić. Odłożyłam
telefon na bok, by go podczas pracy przypadkiem nie popsuć,
i ciągle mi się wydawało, że słyszę jego dzwonek. Ale nikt
nie zadzwonił, nawet moja matka.
Podjechał jakiś samochód. Wysiadła z niego drobniutka
kobieta ubrana w czerwony dres i białe trampki. Napotkała
mój wzrok, skinęła głową i podeszła do mnie energicznym
krokiem.
- Sylvia Sandoval - powiedziała, wyciągając dłoń.
- Chyba nie chciałaby pani ściskać teraz mojej ręki -
uśmiechnęłam się jak zawodowiec. - Mercedes Thompson. W
czym mogę pomóc?
-Już to pani zrobiła - wskazała na nieskazitelnie czysty
samochód, jeśli pominąć plamki rdzy na przednim zderzaku,
na buicka, co to już niby wszędzie był i wszystko widział. -
Odkąd zajął się nim pan Adelbertsmiter, chodzi jak nowy.
Chciałam wiedzieć, ile jestem winna. Pan Adelbertsmiter
zasugerował, że może być pani zainteresowana pracą mojego
syna.
Zaczęłam wycierać ręce w szmatę, aby zyskać nieco czasu na
zastanowienie. Ta kobieta musiała sobie zadać sporo trudu,
by się nauczyć wymowy nazwiska Zee. Nie należała do
najłatwiejszych, szczególnie jeśli czyimś językiem ojczystym
jest hiszpański. Zaimponowało mi to.
- Pani musi być przyjaciółką Tony'ego - powiedziałam. - Nie
miałam czasu spojrzeć na rachunek, który przygotował Zee,
ale brak mi rąk do pracy. Czy pani syn zna się chociaż trochę
na samochodach?
- Potrafi wymienić olej i opony - odparła. - Reszty się
nauczy. Nie boi się ciężkiej pracy i jest pojętnym chłopakiem.
Podobnie jak Zee zaczęłam podziwiać jej bezpo-średni,
zdecydowany sposób bycia. Kiwnęłam głową.
- W porządku, czemu nie. Proszę przysłać syna... -Kiedy? Nie
miałam pojęcia, co będę zrobić przez najbliższe kilka dni. -
...w poniedziałek po szkole. Dostanie jakąś lżejszą robotę i
jeśli przypadniemy sobie do gustu, pozwolę mu zostać. Po
szkole i przez całą sobotę.
- Szkoła jest na pierwszym miejscu - zastrzegła. Kiwnęłam
głową.
- Przeżyję. Zobaczymy, jak sobie da radę.
- Dziękuję. Przyjdzie.
Patrzyłam, jak Sylvia wsiada do samochodu. Bran powinien
się cieszyć, że nie była wilkołakiem, bo w przeciwnym
wypadku mógłby mieć kłopoty z utrzymaniem pozycji Alfy.
Znieruchomiałam i skierowałam wzrok na ubrudzone dłonie.
Poprzedniego wieczoru ktoś zapytał, co chcieli osiągnąć
porywacze. Nie potrzebowali pozycji Alfy, nie jeśli mieli
własne stado. Jeśli zaś chcieli pieniędzy, z pewnością mogli
znalezć łatwiejszy cel niż córka Adama. Zatem z Adamem
musiało się wiązać coś szczególnego. Wśród wilkołaków
świadomość własnej pozycji w stadzie to kwestia
bezpieczeństwa. W hierarchii Marroka nie miało to takiego
znaczenia, dopóki wszyscy pamiętali, że Bran stoi na jej
szczycie. Mimo to wszyscy starali się orientować w sytuacji.
Wyraznie pamiętam pewien obraz z dzieciństwa. Kiedy
miałam cztery czy pięć lat, mój przybrany oj-
ciec kucał przy mnie i na moich paluszkach wyliczał imiona.
 Pierwszy to Bran", mówił.  Drugi to Charles, a trzeci to
Samuel. Czwarty to Adam ze Stada Los Alamos, piąty to
Everret ze Stada Houston".
- Pierwszy to Bran - powtórzyłam na głos. - Drugi to Charles,
a trzeci Samuel, obaj synowie Brana. Czwarty to Adam,
obecnie ze Stada Dorzecza Kolumbii [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • thierry.pev.pl
  •