[ Pobierz całość w formacie PDF ]

gdyby nie ich pokorne zapewnienia, że nic o przygotowanym zamachu nie wiedzieli. Gdy tak stali,
rozmyślając nad porwaniem kobiet, małpi Tarzan pojawił się na gałęzi jednego z drzew i
zeskoczywszy na ziemię, przebiegł przez polankę, kierując się ku nim.
Z daleka już widział jakieś zamieszanie w obozie, skoro zaś posłyszał opowiadanie
Mugambiego, zgrzytnął zębami, marszcząc brwi w zamyśleniu i zastanawiając się nad tym, co mogło
skłonić Schneidera do uprowadzenia Janiny i Murzynki i narażenia się na pościg i jego zemstę, które
były łatwe do uskutecznienia wobec szczupłości obszaru wyspy.
Niebawem jednak uświadomił sobie, że Schneider musiał widocznie mieć wspólników, którzy
mogli mu dostarczyć pomocy przy opuszczeniu wyspy.
- Idzmy - powiedział wreszcie człowiek-małpa - musimy wytropić ich, idąc ich śladem.
Zaledwie skończył, wyłoniła się z dżungli wysoka postać podejrzanego mężczyzny, który
podchodząc ku nim, przystąpił od razu do rzeczy.
- Wasze kobiety zostały porwane - rzekł. - Jeśli chcecie zobaczyć je jeszcze, pośpieszcie za mną.
Jeśli się nie zawiniemy prędko, skuner  Cowrie wypłynie na pełne morze, zanim dojdziemy do
miejsca, gdzie zarzucił kotwicę.
- Ktoś ty zacz? - zapytał Tarzan. - Skąd wiesz o porwaniu mojej żony i czarnej kobiety?
- Posłyszałem jak Kai Shang i Momulla, Zelandczyk, umawiali się z dwoma ludzmi z twojego
obozu. Chcieli mnie zabić obaj, lecz zdołałem im uciec, teraz chcę wyrównać z nimi rachunki. Idzmy
zatem!
Gust prowadził czterech ludzi z obozu  Kincaida , wszyscy pędzili spiesznie w kierunku
północnym, skoro już doszli do skraju dżungli i wyjrzeli na małą zatokę, stwierdzili, że los wypłatał
im okrutnego figla, albowiem oto  Cowrie poruszał się z wolna, wypływając na otwarte morze.
Co mieli począć? Barczysta pierś małpiego Tarzana falowała wzruszeniem. Wobec tego
strasznego ciosu nadzieja opuściła go po raz pierwszy w życiu, skoro ujrzał statek, unoszący żonę, od
której dzieliła go tak niewielka, a jednak nie do przebycia, odległość.
Stał w milczeniu, wpatrzony w oddalający się statek, który skręciwszy na wschód, zniknął za
wystającymi skałami wyspy. Wówczas Tarzan bezradnie opadł na ziemię i ukrywszy głowę w
dłoniach, leżał bez ruchu.
Było już ciemno, gdy lord Greystoke z czterema towarzyszami powrócił do obozu  Kincaidu na
wschodnie wybrzeże wyspy. Noc była parna i gorąca. Najlżejszy podmuch wiatru nie poruszał liśćmi
drzew, tafla Atlantyku była gładka jak powierzchnia zwierciadła.
Tarzan stał na skraju wybrzeża, spoglądając w stronę Afryki, pełen przygnębienia i
rozpaczliwych myśli, gdy oto z dżungli, tuż za obozem, rozległ się niesamowity skowyt pantery.
Było coś mu znanego w tym okrzyku, i prawie że machinalnie, Tarzan odwrócił głowę i
odpowiedział w ten sam sposób. Chwilę pózniej cętkowana postać pantery zamajaczyła koło niego,
w bladym świetle migocących gwiazd. Dzikie zwierzę w milczeniu stanęło przy człowieku-małpie.
Tarzan dawno już nie widział wiernej towarzyszki, łagodne jednak mruczenie jej, dowodziło mu
wymownie, że Szita nie zapomniała węzłów, łączących ich wspólnie.
Lord Greystoke wodził ręką pieszczotliwie po miękkim futrze zwierzęcia, które tuliło się do
niego niby zadomowiony kot, patrzał przy tym uparcie w mroki, roztaczające się nad oceanem.
Nagle wzdrygnął się cały i krzyknął na swoich ludzi, którzy spoczywali na rozłożonych derkach,
paląc fajki. Przybiegli do jego boku, jeden tylko Gust pozostał na uboczu, spostrzegłszy towarzyszkę
Tarzana.
- Patrzcie! - zawołał Tarzan. - Zwiatło! Zwiatło na jakimś statku? To musi być  Cowrie ! Został
zatrzymany przez ciszę morską, możemy go dopędzić - dodał z nową otuchą w głosie. - Czółno nas
tam dowiezie z łatwością.
Gust jął oponować. - Tamci na statku są tęgo uzbrojeni - przestrzegł. - Nie moglibyśmy zdobyć
statku sami, wszak nas jest tylko pięciu.
- Teraz jest nas sześcioro - rzekł Tarzan, wskazując na Szitę - w pół godziny możemy mieć
więcej pomocników. Szita jest warta dwudziestu ludzi, inni zaś, których tu zaraz sprowadzę, zastąpią
nam stu tęgich siepaczy. Nie znasz ich jeszcze.
Tu człowiek-małpa, zwróciwszy się twarzą w stronę dżungli, rzucił w przestrzeń przerazliwy
okrzyk zwycięski małpy samca, na który niebawem otrzymał w odpowiedzi nie mniej dzikie
wyzwanie. Gust zadrżał z przerażenia. Między jakie straszne istoty rzucił go okrutny los? Czyż nie
było lepiej pozostać z Kai Shangiem i Momullą, niż wpaść w ręce białego olbrzyma, który pieścił
bezkarnie panterę i wzywał na pomoc zwierzęta z dżungli?
W kilka minut potem małpy Akuta nadbiegły na wybrzeże wielkim pędem, przez ten czas zaś
pięciu mężczyzn, dzięki nadludzkim wysiłkom, zdołało wytoczyć czółno na wodę. Wiosła dwóch
czółen  Kincaidu , które służyły jako podpórki do podtrzymywania namiotów, zostały wyciągnięte
natychmiast i cała gromada, wraz z małpami Akuta i Szitą, za wyjątkiem Gusta, który lękał się
bliskiego obcowania z drapieżnikami dżungli, zasiadła w czółnie, kierując się w stronę widniejącego
z dala światełka.
Senny majtek nietęgo sprawował straż na pokładzie statku  Cowrie , na dole zaś, pod pomostem,
Schneider przechadzał się wzburzony tam i sam, usiłując przekonać Janinę Clayton do ustąpienia jego
woli. Lady Greystoke znalazła rewolwer w stoliku, w kajucie, w której została zamknięta i teraz
trzymała w pewnej odległości od siebie podszypra  Kincaidu , pod grozbą śmierci. Mosulka
klęczała za nią, Schneider zaś stał pod drzwiami prosząc, grożąc, przeklinając, wszystko jednak na
próżno, dzielna kobieta za każdym razem, gdy się zbliżał, wystawiała na niego lufę morderczej broni.
Wtem z nagła krzyk i wystrzał na pokładzie odwróciły uwagę Janiny, korzystając z tego Schneider
rzucił się na nią. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • thierry.pev.pl
  •