[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zdarzyło i nic nie mo\e tego zmienić. Wiesz przecie\, jak bardzo kocham Lilly. Zrobiłabym wszystko, \eby
była szczęśliwa.
- Gotowa jesteś nawet zabić swoje nienarodzone dziecko.
ROZDZIAA JEDENASTY
Jego słowa trafiły ją w samo serce. Do oczu napłynęły jej łzy. Jak mógł?
Poczuła ściskanie w \ołądku.
- yle się czuję - wyjąkała, zerwała się i pobiegła do łazienki.
Wymiotowała i płakała jednocześnie. Niesmak w ustach był niczym w porównaniu z bólem szarpiącym
serce. Demetrius nic nie rozumiał. Nie wiedział, przez jakie piekło przeszła. Znosiła bicie i upokorzenia,
\eby tylko zapewnić Lilly bezpieczeństwo. Dzień w dzień towarzyszył jej strach, wstyd i łzy.
- Przepraszam - z pokoju dobiegł głos Demetriusa. - Zagalopowałem się.
Chantal potrząsnęła głową. Po twarzy wcią\ płynęły jej łzy, ból był zbyt świe\y, by mogła nad nim
zapanować. Tylko tyle?
W stała, osuszyła oczy i weszła do pokoju. Dr\ały jej nogi. Poślubiła Armanda, zdecydowana go poko-
chać, a on ją maltretował przez lata.
Kompletnie wyczerpana, usiadła w nogach łó\ka. - Umarłabym, gdybym ją straciła - powiedziała
chrypliwie.
Na razie nie płakała, ale łzy czekały tylko, by popłynąć strugą. W jej sercu nagromadziło się zbyt wiele
smutku i \alu. Wcześnie osierocona, musiała szybko dorosnąć. Jako naj starsza opiekowała się siostrami.
Jej \ycie było od początku podporządkowane interesowi rodziny.
- Ona jest dla mnie wszystkim. śyję tylko dla niej.
- Teraz potrzebuje cię jeszcze inna maleńka is-
totka.
- O, Bo\e - głos Chantal załamał się.
Zagryzła wargi do bólu. Jedno nieprzemyślane posunięcie zburzyło wszystko, co z takim trudem zdołała
wypracować przez lata.
- Co się stało, to się nie odstanie. - Glos Demetriusa był bardzo opanowany. - Trzeba iść do przodu. - Nie
mogę. Nie mogę jej stracić. Jest całym moim \yciem.
Milczał przez chwilę, a potem głęboko westchnął. Spojrzała na niego, zakładając długie pasmo włosów za
ucho.
- Rozmawiałam z prawnikami. Umowa jest nie-
podwa\alna.
- Masz kopiÄ™?
- W pałacu. W moich rzeczach.
- Poproszę, \eby ją przysłano. Nie zaszkodzi rzu-
cić na nią okiem. - Przyniósł z łazienki pudełko chusteczek.
Wzięła jedną.
- To nic nie pomo\e.
Zmięła chusteczkę w palcach. Ból w klatce piersiowej utrudniał jej oddychanie. Nigdy wcześniej się tak
nie czuła. Upragnione drugie dziecko mogło się urodzić tylko kosztem utraty Lilly.
- Umowa jest bardzo szczególna.
- Czy wyraznie zabrania ci zabrać Lilly z La
Croix?
- Nie dopuszcza mojego wyjazdu, mał\eństwa ani
kolejnego dziecka.
Nie spuszczał wzroku z jej twarzy.
- Nie pozwolę, \eby ciją odebrali. Znajdę sposób.
- Jaki?- Znów się rozpłakała i sięgnęła po chus-
teczkÄ™·
- Jeszcze nie wiem, ale w \yciu pewne są tylko narodziny i śmierć. Wszystko inne mo\na negocjować.
Mówił jak człowiek zdeterminowany. A przecie\ nie znał historii Thibaudetów. Armand był ich jedy-
nym dzieckiem. Jego śmierć zmieniła ich w zgorzkniałych ludzi. Nigdy nie zaakceptują utraty Lilly.
- Nie dadzą się przekupić.
- Mo\e nie pieniędzmi.
- A jak jeszcze mo\na kupić ludzi?
- Jest wiele sposobów.
W cią\ miała niesmak w ustach. Przełknęła z tru-
dem.
- SkÄ…d je znasz?
Skrzywił się raczej, ni\ uśmiechnął.
- Dzięki rodzinie. Zresztą ludzie nie są zbyt skomplikowani. To kwestia właściwego wyboru.
- Twierdzisz, \e byłbyś w stanie wywrzeć nacisk na Thibaudetów, \eby oddali mi Lilly?
- Czy nazwiesz to naciskiem czy manipulacją, co za ró\nica? Wa\ne, \eby osiągnąć cel.
- To chyba niezgodne z prawem?
Spojrzał na nią twardo. - Nie mylisz się. Wzdrygnęła się lekko.
- Gdzie właściwie znalazł cię Malik?
- Gdzieś, kiedyś. Uznałem wtedy, \e potrzebujesz
bezwzględnego profesjonalisty, który będzie cię chro-. nił za wszelką cenę.
Chociaz w pokoju było ciepło, Chantal przeszedł
dreszcz.
- Ty nie jesteś bezwzględny.
- Nie znasz mnie.
W ciągu tych dwóch tygodni dowiódł, \e jej nie
opuści i \e mo\e mu ufać. - Mo\e. Ale ci ufam.
- Zbyt Å‚atwo nabierasz zaufania.
- Dlaczego nie miałabym ci ufać? - spytała.
Ogarnął wzrokiem jej rozpuszczone włosy, owalną twarz, kształty podkreślone przez skąpe szatki, całą
postać promieniującą słodyczą i wra\liwością.
- Bo jestem mę\czyzną. - Uśmiechnął się kpiąco. - I mam silnie rozwinięte poczucie własności.
- Nie wiedziałam, \e jestem twoją własnością.
- JesteÅ› tutaj, a poza tym chodzi o moje dziecko.
Moim obowiązkiem jest chronić was oboje.
- Twoim obowiązkiem jest odwiezć mnie do domu. Obiecałeś mi to.
- Zanim się dowiedziałem o dziecku.
- WCią\ jeszcze mo\e się okazać, \e nie jestem w cią\y.
- Nie licz na to.
- Nie po to przez ostatnie dziewięć lat odmawiałam sobie wszystkiego, \eby teraz popełnić głupi błąd.
Poświęciłam dumę i godność, \eby tylko Lilly była szczęśliwa.
- Przestań się chować za swoją córką.
- Tylko ją chronię. Aje\eli nie widzisz ró\nicy, to
naprawdę nie wiem, co w tobie zobaczyłam!
- Widzę ró\nicę, a ty wiesz, co we mnie zobaczyłaś. - Spotkali się wzrokiem. - W tej chwili nie warto
się o to spierać. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • thierry.pev.pl
  •