[ Pobierz całość w formacie PDF ]

odchodz! Mamo! Podejdz bliżej. Poczytaj mi książkę.
Julia spróbowała pokręcić głową, ale nie udało się jej. Miała szyję sztywną jak z drewna.
- Podejdz do mnie, mamo! - nalegała staruszka.
Nogi Julii ruszyły same. Mechanicznie, jak nakręcana
lalka, zbliżyła się do łóżka.
-Jakąś piękną opowieść, mamo, z tych zapisanych przez tatusia!
Julia poczuła narastającą gorączkę, miała coraz gorętsze policzki i dłonie.
- Opowieści tatusia trzymam zawsze w komódce.
Głos staruszki był słaby i cieniutki, ale nalegający.
- Otwórz komódkę, mamo.
Komódka znajdowała się parę kroków od Julii.
- i wyjmij książkę.
Mały mebelek, w nim szufladka. Blat z białego marmuru z wygaszoną lampą pod abażurem. Julia po
prostu podeszła posłusznie do komódki, niezdolna sprzeciwić się poleceniu.
- Piękną opowieść z podróży, tak - ciągnęła tymczasem staruszka. - Z tych, które lubię. Z pięknej
podróży, nawet jeśli ja jeszcze nie mogę podróżować, mamo. Ponieważ to jest niebezpieczne,
naturalnie.
Matka Kalipso uniosła rękę znad łóżka, rękę przezroczystą i chudziuteńką jak piszczele szkieletu.
Wyciągnęła ją w kierunku twarzy Julii.
Dziewczynka otworzyła szufladę w komódce.
- Piękną historię...
W szufladzie leżała książeczka.
Zeszyt z podróży.
Książka Morice'a Moreau.
-Chciałabym posłuchać historii o Miasteczku, które umiera... - Ręka staruszki dotknęła policzka Julii,
by ją pogłaskać.
Nagle wszystko się w niej usztywniło: ręka, ramię, pomarszczona twarz starej kobiety. Jej
nieruchomo patrzące oczy stały się zimne jak dwie szklane kulki.
Na jej twarzy, przed chwilą łagodnej i zagubionej, odmalowało się przerażenie.
- TY NIE JESTEZ MOJ MAM! - krzyknęła staruszka, otwierając szeroko usta.
Julia się cofnęła.
- KIM JESTEZ? KIM JESTEZ? - krzyknęła mama Kalipso, a jej wychudzona pierś za każdym
oddechem ciężko unosiła się pod prześcieradłem, którym była przykryta.
Julia chciała poruszyć głową, chciała wyjaśnić, że oczywiście nie jest matką starszej pani, ale stała
jak skamieniała.
- POMOCY! KALIPSO! POMOCY!
Julia chwyciła zeszyt, przewracając komódkę, i uciekła - przestraszona i speszona.
Rozdział 17
SKOK W PRZEPAZ
Anita poderwała się błyskawicznie.
Rzuciła się na Ricka i złapała razem z nim za koniec liny. Znalazła się mniej niż metr od krawędzi
przepaści, w którą spadł Jason.
Lina odwijała się gwałtownie. Upłynęły może dwie sekundy, niezwykle długie. A potem, kiedy już
wydawało się, że jakoś to będzie, nagle potwornie szarpnęło. Lina pociągnęła ich oboje z szaleńczą
siłą i teraz Rick z Anitą sunęli na brzuchach coraz bliżej przepaści.
- A A A A A A A A A A A A A A!
Anita próbowała hamować każdym centymetrem ciała. Nie wypuściła jednak liny, nie puścił jej też
Rick, któ-
ry zacisnął zęby i trzymał ją ze wszystkich sił. Zatrzymali się kilka centymetrów od przepaści. Lina w
ich rękach była napięta i wolno się kołysała.
Rick dał głową znak Anicie, żeby mu pomogła.
Posłuchała go. Cały czas, leżąc mu na placach, żeby pomóc mu utrzymać linę, zsunęła się do jego
kostek i chwyciła go za nie najmocniej jak potrafiła.
Centymetr po centymetrze wycofywali się oboje znad krawędzi tarasu, coraz dalej od przepaści,
ciągnąc ze sobą linę ginącą w otchłani.
Było to wyczerpujące i trwało długo.
Na koniec udało im się wyciągnąć Jasona.
Chłopiec chwycił za krawędz tarasu, podciągnął się i ciężko sapiąc, przekręcił się na wznak.
-Jason!
- Jesteś cały?
Jason sapał jak miech kowalski, leżąc z zamkniętymi oczami. Miał zadrapania na palcach i paskudne
rozcięcie na czole.
- Nic mi nie jest - odpowiedział po chwili.
Otworzył oczy i spojrzał: najpierw w oczy Anicie, potem na Ricka.
Potem podniósł prawą rękę, zbliżył do siebie kciuk i palec wskazujący, a następnie powoli rozsunął
je na jakieś niecałe dziesięć centymetrów.
- O, tyle - powiedział. - Tyle mi zabrakło.
. _skok w przepaść_ ^
- To był skok niewykonalny - zauważył Rick. - Nie mogłeś nic więcej zrobić. Czas był właściwy i
miałeś przychylny wiatr.
Jason, zwinięty teraz w kłębek, zakasłał, po czym zaczął się dzwigać na nogi.
-Reguła trzecia Jasona Covenanta... - powiedział i zamilkł na dłużej. Stopniowo odzyskiwał na
twarzy kolory i już spokojniej oddychał. - Różnica między prawdziwym mężczyzną a ofermą jest ta,
że prawdziwy mężczyzna nigdy się nie cofa. I na koniec bierze to, co chce.
-Jason...
Młody Covenant wstał i lekko się zatoczył.
Podbiegła do niego Anita i podtrzymała go, pozwalając się objąć. Pogłaskała go po zranionym czole
i spytała, czy go to boli.
Jason przytaknął, patrząc na nią.
- Popełniłem wcześniej błąd.
- Jesteś szalony - odpowiedziała dziewczynka. - Wszyscy jesteśmy szaleni.
Jason pokręcił przecząco głową.
- O, nie. Tak trzeba było. Ale mój błąd polegał na tym, że nie wyrusza się w ten sposób na podobną
akcję.
- A jak się wyrusza?
-Tak - odparł Jason, obejmując ją mocniej i całując w usta.
Anita zesztywniała, ale uścisk Jasona był silny i zdecydowany. Po pierwszym zaskoczeniu musiała
przyznać, że nie było to... nieprzyjemne. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • thierry.pev.pl
  •