[ Pobierz całość w formacie PDF ]
jakiegoś rabina cudotwórcy, bo uderzenia i gwozdzie wbijane w podłogę były przeznaczone dla
mojej głowy; przy każdym uderzeniu czułem, jak bretnal wchodzi mi w czaszkę, wsuwa się w nią
do połowy, a pózniej cały. W końcu nie mogłem nawet przełykać, bo te długie gwozdziska przebiły
mi się aż do gardła& Ale nie zwariowałem, ponieważ mój cel był jasny: mieć hotel i dorównać
wszystkim hotelarzom, nie chciałem więc i nie mogłem ustąpić, bo żyłem tylko tym obrazem, że
może kiedyś dochrapię się tego co pan hotelarz Brandejs, nie trzystu złotych nakryć tak jak on, ale
tylko stu kompletów złotych sztućców, i że będą u mnie mieszkali słynni cudzoziemcy& Zacząłem
więc budować hotel zupełnie inny niż wszystkie. Kupiłem pod Pragą opuszczony kamieniołom i
zacząłem tam wszystko udoskonalać i upiększać, tak jak to było w hotelu Cichy Kącik .
Najważniejszą częścią hotelu była olbrzymia kuznia z glinianym klepiskiem i dwoma kominami;
zostawiłem w niej nawet cztery kowadła, wszystkie młoty i kleszcze wiszące na czarnych ścianach.
Pokupowałem skórzane fotele i stoły, wszystko według rady architekta, pomyleńca, który u mnie
spełniał swoje marzenia i był identycznie zapalony jak ja, bo ja, jeszcze tego samego dnia kiedy
kuznia została zaadaptowana, zostałem tam spać. W tych kominach i kowalskich piecach, na
rożnach, na oczach gości miały się piec szaszłyki i żiwańskie pieczenie. I tej pierwszej nocy
usłyszałem uderzenia, tyle że słabiutkie, bo w gliniane klepisko gwozdzie wchodziły jak w masło,
więc przycichło także w mojej głowie i z jeszcze większym zapałem zabrałem się do
przygotowywania pokoi gościnnych, takich małych kabin, które powstały z długiego baraku,
przypominającego te w kacetach. Dawniej były tu szatnie dla robotników i ubikacje, ale ja
zamieniłem je w pokoiki, w trzydzieści małych pokoi, i na próbę kazałem zrobić podłogę z nie
obrobionych chropowatych kafelków, takich, jakie bywają we Włoszech i Hiszpanii, i w ogóle tam,
gdzie jest gorąco. I zaraz pierwszego dnia nasłuchiwałem, ale usłyszałem tylko, jak gwozdzie
ześlizgują się z mojej głowy krzesząc iskry, tak twarda była ta masa, a potem po nieudanych
próbach uderzenia całkiem ucichły, a ja wyzdrowiałem i zacząłem sypiać jak dawniej& Prace przy
budowie szły tak szybko, że po dwóch miesiącach hotel był już otwarty. Nazwałem go Przełom ,
bo coś się we mnie przełamało i odeszło. To był naprawdę pierwszorzędny hotel, noclegi były
wyłącznie na uprzednią rezerwację. Stał w lesie, a pokoje otaczały łukiem niebieskie jeziorko na
dnie kamieniołomu z granitową skałą, wznoszącą się na wysokość czterdziestu metrów. Kazałem
alpinistom zasadzić alpejskie rośliny i ozdobne krzewy rosnące w podobnych warunkach, a co
więcej, w poprzek stawiku zwisała stalowa lina, jeden jej koniec był przywiązany na szczycie, więc
lina opadała na sam dół. Każdego wieczora była u mnie atrakcja, bo wynająłem artystę, który
używał takiego stalowego kółka, przez które przechodził krótki pręt. Artysta wyczekiwał na
odpowiedni moment, odbijał się i zjeżdżał z tej wysokości, i nad jeziorem, oświetlony przez
fosforyzujący strój, puszczał pręt, kółko zjeżdżało samo, on zaś na moment zawisał w powietrzu,
składał się w scyzoryk, po czym wyprostowywał się i z wyciągniętymi rękami zanurzał w głębokim
jeziorze, a potem powoli płynął w obcisłym fosforyzującym stroju do brzegu, gdzie stały stoliki i
krzesełka. Wszystko było białe; kazałem pomalować wszystko na biało, biel była teraz moim
kolorem. Miałem tam po prostu Barrandow7 , tyle że oryginalny, i mogłem obecnie rywalizować z
każdym, ale szczerze mówiąc& ten numer z kółkiem to był pomysł pikolaka, który jednego
popołudnia wszedł na tę górę, tam ujął kółko i zjechał w dół, a kiedy był pośrodku, puścił pręt.
Wszyscy goście krzyknęli z przerażenia i wstali, a inni opadli na foteliki, wszystkie fotele były w
ludwikowskim stylu, a pikolak wyprostował się, potem złamał się w powietrzu i we fraku skoczył
na głowę, niknąc w głębinie, jakby go jezioro pochłonęło& A ja momentalnie wiedziałem, że tak
musi być każdego wieczora, obowiązkowo w fosforyzującym stroju. Stracić na tym nie mogłem, a
choćby nawet, to czegoś takiego nikt nie miał, nie tylko w Pradze, ale w całych Czechach i pewnie
w całej środkowej Europie& Dowiedziałem się pózniej, że nawet na świecie, bo kiedyś
zameldowali mi, że przyjechał i zamieszkał u mnie pisarz, nazywał się Steinbeck& Wyglądał jak
kapitan marynarki albo rozbójnik i podobało mu się tutaj, ta kuznia zamieniona na salę
restauracyjną, ogień i ci kucharze pracujący na oczach gości, a kiedy szaszłyki czy pieczenie już
dochodziły, goście od tego patrzenia tak głodnieli, tak się rwali do jedzenia, że przypominali wtedy
dzieci& Ale ten pisarz najbardziej sobie upodobał wszystkie te maszyny do kruszenia granitu, takie
zakurzone młyny z odsłoniętym mechanizmem o strukturze rusztowania, wszystko było widać niby
na wystawie młynów albo samochodów, które są pokazane w przekroju, żeby silnik też był
widoczny. Więc ten pisarz był oczarowany maszynami stojącymi na równince przed
kamieniołomem, skąd roztaczał się widok na okolicę. Stały tam te maszyny niczym dziesiątki
rzezb, takie frezarki czy tokarki do kamieni, teraz porzucone, niczym dzieła pomylonych
rzezbiarzy.
I ten pisarz, Steinbeck mu było, kazał sobie ustawić tam biały stolik z białymi ażurowymi
fotelami i krzesłami i codziennie tam popijał, przed południem jedną, a wieczorem drugą butelkę
francuskiego koniaku& I popatrywał przez te maszyny na okolicę, smętną okolicę pod Wielkimi
Popowicami, ale dla niego ta okolica była cudowna, a maszyny były dziełami sztuki, więc
powiedział mi, że czegoś takiego jeszcze nie widział, jeszcze w takim hotelu nie mieszkał, że w
Ameryce coś takiego mógłby mieć tylko jakiś sławny aktor, taki Gary Cooper albo Spencer Trący, a
z pisarzy stać by na to było wyłącznie Hemingwaya, i ile bym za to chciał, a ja odparłem: dwa
miliony& Obliczał coś na stole, a potem poprosił mnie, żebym przyszedł, wyjął książeczkę
czekową i rzekł, że kupuje i że wystawi dla mnie czek na pięćdziesiąt tysięcy dolarów& Zapytałem
parę razy: Ile? a on za każdym razem dodawał: sześćdziesiąt, siedemdziesiąt, osiemdziesiąt
tysięcy dolarów& Ale ja widziałem już i wiedziałem, że nie mogę sprzedać hotelu, tego całego
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
-
Archiwum
- Strona pocz±tkowa
- Lord Dunsany CĂłrka krĂłla ElfĂłw
- 0544. Morgan Sarah W angielskim zamku
- 130. Stone Lyn Magia miśÂośÂci Magia miśÂośÂci
- Lois McMaster Bujold 01 Falling Free
- Henry Kuttner The best of Henry Kuttner 1
- Carolyn McSparren Nasz dom wśÂród drzew
- Richard R
- 02 Kristi Gold W ramionach szejka
- Oscar Wilde Portret Doriana Graya
- Clayton Donna Jezioro utkane z mgiel
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- rafalradomski.pev.pl