[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Szkoła plastyczna, nie, raczej akademia sztuk pięknych.
Nowy, obszerny gmach przy Wybrzeżu Kościuszkowskim, zapach kalafonii, oleju
lnianego, studenci w poplamionych farbami kitlach.
Musiał odeprzeć to wspomnienie z czasów, kiedy zaglądał na akademię
niekoniecznie w sprawach służbowych.
Ku terazniejszości uwagę kapitana skierowała bowiem wysoka i szczupła szatynka w
jasnym, przepasanym paskiem trenczu. Jako jedyna nie dzwigała teczki; zapewne robił
to za nią któryś z kolegów. Wyglądała poważniej niż pozostałe dziewczęta; w
skupieniu tłumaczyła coś koleżance u swego boku, podczas gdy pozostali głośno
perorowali, usiłując przy tym przekrzyczeć się wzajemnie.
Wówczas przypomniał sobie wtrąconą przez gospodynię Szczapy uwagę na temat
39
poplamionej na czerwono dłoni Bożenki, która tak się spieszyła po zajęciach
szkolnych, że nie zdążyła domyć rąk.
A może to nie był atrament, jak sugerowała Bryś, tylko czerwona farba?
Wielkie nieba, szkoła, o której rozmawiały dziewczęta, mogła być tą szkołą
plastyczną nieopodal! A jeśli tak, to szatynka z relacji świadka i ta za oknem mogłaby
przecież być jedną i tą samą osobą, Bożenką!
Podobnie jak Wandzią idąca obok niej niebrzydka blondynka w niebieskim szaliku!
A terytorialna bliskość mieszkania sekretarza i liceum plastycznego przy
Aazienkowskiej? Panienki z dobrego domu(jeśli oczywiście wierzyć intuicji
gospodyni) pasowałyby też jak ulał do artystycznej szkoły, do której zmierzała
hałaśliwa gromadka.
Pomyślał, że powinien przeprowadzić dyskretny wywiad u dyrektora szkoły,
absolwenta ASP, którego znał dobrze z czasów, gdy razem bywali na akademickich
balach. To jednak zrobię dopiero po południu, po spotkaniu z Tanią - pomyślał.
Młodzi zniknęli za zakrętem, a Wirski powrócił do rozważań nad układem, w którym
przyszło mu działać.
Nie dać się wyprzedzić majorowi, nie oddać mu inicjatywy to po pierwsze. Pozostaje
jeszcze generał. Zenon Krochmalski uchodził za dobrego organizatora, umiał też
dobierać sobie ludzi. Wirski miał już okazję przekonać się, jak skutecznie potrafił nimi
manipulować. Pomysł, aby przydać kapitanowi anioła stróża w osobie Kowadły
wydawał się dla generała typowy: zestawić matoła o grubych łapach, półanalfabetę ze
społecznego awansu z absolwentem Wydziału Prawa UW, rocznik 1925; postawić
oprawcę z Rakowieckiej obok pięknoducha, którego bardziej kaprys niż potrzeba
przywiodły do służby w gmachu przy Nowym Zwiecie 67.
Kowadło wstąpił do bezpieki w 1945 roku, równo dwadzieścia lat po tym, jak
magister prawa Ryszard Maria Wirski przyjęty został, dzięki rekomendacjom wuja
(ówcześnie podsekretarza stanu w MSW), do Policji Państwowej.
Kowadło robił to, co robił, nie tylko z powodu biedy, pustego żołądka i potrzeby
awansu, lecz także w co kapitan nie wątpił wskutek ogólniejszego imperatywu:
rozprawienia się z takimi jak Wirski.
To, że przedwojenny oficer referatu kryminalnego Komendy Głównej PP (pierwsze
piętro, pokój 55, telefon 692 55) ocalał z pogromu zafundowanego przez generałów, a
wykonanego skrupulatnie przez majorów Kowadłów (ówcześnie jednak sierżantów,
plutonowych i kaprali), tylko pozornie zakrawało na cud.
Była w tym fakcie głębsza, jak rzekłby generał, dialektyczna prawidłowość.
Siły bezpieczeństwa potrzebowały na nowym etapie rozwoju fachowych
kryminologów.
Podesłani jeszcze w latach czterdziestych radzieccy specjaliści nie wystarczali;
zresztą tacy jak Krochmalski nie mieli do nich i słusznie zaufania.
Pracowali dla Moskwy, dla radzieckiej bezpieki; pozbawieni wyczucia spraw
polskich, nie dbali o interes miejscowego aparatu.
O tak, Krochmalski to gracz wielce sprytny, przebiegły, a jeśli trzeba, bezwzględny.
Gdy jednak było to potrzebne wyrozumiały i koleżeński, wręcz przyjacielski.
Generał lubił pochwały i prezenty, ale nie od podwładnych; był na to zbyt mądry czy
tylko zbyt ostrożny. Cenił profesjonalizm Wirskiego, jego znajomość ludzi i wyczucie
40
sytuacji. Wysyłał go wszędzie tam, gdzie należało działać ostrożnie, z wyczuciem,
kiedy przed napisaniem raportu trzeba było dobrze przemyśleć sprawę.
Gdy zawodziły metody takich jak Kowadło, kiedy należało podjąć prawdziwe
śledztwo. Czego pragnie generał? - zastanawiał się Wirski.
Trudno wyrokować na podstawie jednej rozmowy, w dodatku w obecności  osób
trzecich , czyli majora Kowadły. Być może na obecnym, początkowym etapie śledztwa
generał życzy sobie jego szybkiego zakończenia. Ale czy ze wskazaniem na sekretarza
jako sprawcę własnej śmierci? To wydawało się mało prawdopodobne.
Przecież ktoś czy coś musiało stać za samobójczym aktem. Jakiś sprawca pośredni,
sprawca natury, powiedzmy, moralnej, grupa (spiskowa czy szpiegowska?) lub
nadzwyczajny splot okoliczności. Sekretarz wojewódzki, ktoś taki, jak Szczapa, nie
popełniał, ot tak sobie, samobójstwa.
Przeprowadzona dedukcja pokazywała, że wersja samobójczej śmierci Szczapy jest
 nieekonomiczna , że byłoby lepiej, aby znalazł się konkretny zabójca.
Powiedzmy, sprawca działający w pojedynkę, z przyczyn ściśle osobistych. Tylko
czy bezpieka przełknie podobną wersję? Czy nie będzie szukać całej grupy
przestępczej? Wszystko zależało jak zawsze od politycznego kontekstu, od
zapotrzebowania lub jego braku na aferę, której można by nadać pewien, przyjmijmy,
ściśle wewnętrzny rezonans. Taki, aby załatwić jednych, a wynagrodzić innych?
Jak więc będzie tym razem?
Kapitan skłaniał się ku ostatniej hipotezie: sekretarz został zamordowany, a sprawca
mnożył zagadki w nadziei, że ich rozwikłanie zajmie śledczemu długie tygodnie, jeśli
nie miesiące. To zaś nie wchodziło w ogóle w grę.
Należało szybko ujawnić i ująć zabójcę, najlepiej w ciągu najbliższej doby, góra
czterdziestu ośmiu godzin. Tylko wtedy sprawa z alei Róż 6A nie zacznie żyć
własnym, nieobliczalnym w skutkach życiem. Tedy do roboty, kapitanie!
Złożył papiery, zapłacił i ruszył pod pomnik gladiatora, na spotkanie z Tanią.
Przybiegła, nieco spózniona, tłumacząc z uśmiechem, że w ostatniej chwili przed
wyjściem musiała pomóc Antosi w jakimś ważnym dla małej zadaniu.
O dziwo, w drewnianej, pomalowanej na zielono budce mieszczącej antyczną wagę
ktoś dyżurował tego dnia. Nieogolony emeryt zachęcał nawet, aby się zważyli.
Zdecydowali więc, że zrobią to najpierw razem a potem każde oddzielnie. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • thierry.pev.pl
  •