[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Ładnie się zachowujesz w tym zacnym domu, nie ma co! Przynosisz
wstyd swojej opiekunce i nie ujdzie ci to płazem. Pomyślę nad
odpowiednią karą, a teraz marsz do swojego dawnego pokoju.
Zostaniesz tam do wieczora, kiedy to, niestety, będę musiała zabrać cię
do Europejskiego, choć jako żywo na żadną rozrywkę nie
zasługujesz...
- Ależ, pani Klaro, przymiarka... - zaczął oponować krawiec, ale
kobieta odparła:
- Już dosyć naobłapiałeś pan tę dziewczynę. Miary zdjąłeś na całą
garderobę. Żegnam pana, panie Goldblum.
- A zaliczka?
- Całą kwotę dostaniesz pan wieczorem, jeśli oczywiście suknia
będzie dobrze leżała.
Tak zbyty wyszedł pospiesznie, trąc piekący policzek i obiecując
sobie, że gdy tylko ta pięknotka straci łaski Romanowa, on, stary
Goldblum, postara się, by trafiła wprost w jego ręce. Był bogaty, a
Klara chciwa. Dogada się z nią, to pewne, bo nienawidziła swojej
bratanicy tak, że już teraz chętnie oddałaby ją komuś takiemu jak on,
co do tego miał pewność. Musi tylko trochę poczekać, aż słodka
brzoskwinka zostanie zerwana przez Czarnego Księcia, wyssana do
ostatniej kropli dziewiczego soczku i równie szybko odesłana tam,
skąd przyszła. Jonas Goldblum był cierpliwy. Bardzo cierpliwy...
Paul de Bries jadł obiad w towarzystwie Maksa, zmuszając się do
uważności. Książę zaprosił go do
rezydencji Romanowów na znak dobrej woli i teraz opowiadał
przyjacielowi, jakie kroki przedsięwziął, by chronić swoją siostrę i
wszystkie kobiety będące pod jego opieką.
- Nie mam tylu ludzi, by przydzielić obstawę każdej z młodych dam,
ale wydałem stanowcze dyspozycje odźwiernym i gwardzistom, by
żadnej nie wypuszczać samotnie. Nawet bez jej zgody. Każda
dziewczyna przekraczająca próg któregokolwiek z moich klubów musi
dostosować się do tych zarządzeń.
- I myślisz, że uczynią to z chęcią? - Paul uśmiechnął się z
powątpiewaniem. Znał młode kobiety, starsze również, i wiedział, że
każdy zakaz jest dla nich zachętą do złamania go. Podejrzewał, że
dzięki temu posunięciu na ulicach Miasta będzie więcej samotnych
kobiet niż do tej pory.
- Przecież to dla ich dobra - odparł Maks bez przekonania. - Co
jeszcze mogę zrobić?
- Zamknij kluby - padła krótka odpowiedź. Książę pokręcił głową.
- Dopiero miałbyś zajęcie. - Zaśmiał się. - Tabuny wyposzczonych,
niewiernych małżonków szukających przygód na ciemnych ulicach
Miasta. Watahy kobiet, starszych i młodszych, w pogoni za tym
samym... Nie, nie, to nie nadmiar rozrywki jest zagrożeniem, a jej brak.
Temu bydlakowi - mam na myśli mordercę - musi się bardzo nudzić,
skoro urządza sobie takie polowania.
Paul przypatrywał się uważnie Romanowowi, gdy ten mówił owe
słowa. Nie znalazł na twarzy przyjaciela ni śladu fałszu, a jednak nie
wyzbył się do reszty
podejrzeń. Czarny Książę miał wszystko: pieniądze, władzę,
uwielbienie, brakowało mu jedynie nowych podniet. A co pobudzało
lepiej niż zadawanie wyrafinowanej śmierci i umykanie pogoni?
„Tak, Maks, jeżeli komuś w tym mieście nudzi się na tyle, by bawić
się w mordercę, to tym kimś jesteś ty. Tylko jak, na Boga, zabiłeś
ostatnią ofiarę, siedząc w areszcie?!"
Nagle inspektora zmroziło pewne podejrzenie. Już miał odpowiedź. I
miał zabójcę.
Anastazja wpadła do jadalni zaróżowiona na ślicznej twarzy po
konnej przejażdżce. Wspaniałe kasztanowe włosy wymknęły się spod
siateczki cylindra, ozdobionego ciemnozieloną wstążką, pasującą do
koloru oczu dziewczyny. Tren czarnej amazonki, lamowanej zieloną
taśmą, przerzuciła sobie przez ramię. Suknia podkreślała szczupłą
kibić dziewczyny i kształtne piersi, czego ona zdawała się być
doskonale świadoma. Na widok Paula uśmiechnęła się, podbiegła doń i
ucałowała gładki, pachnący wodą po goleniu policzek mężczyzny.
- Czy mogę się przyłączyć? - zapytała i nie czekając na odpowiedź,
usiadła obok niego. - Jestem okropnie głodna!
Inspektor podsunął dziewczynie półmisek z pieczystym i przyglądał
się bez słowa, jak nakłada sobie solidną porcję.
- Anastazjo... - próbował mitygować ją brat, ale posłała mu tylko
uroczy uśmiech.
Czy to śliczne, niewinne, pełne wdzięku i beztroski stworzenie
mogłoby przyłożyć smukłą, białą dłoń do straszliwej zbrodni? - Oto
nad czym rozmyślał de Bries, patrząc na Anastazję Romanową. A
jeżeli tak, to czy potrafiłoby, ot tak, siedzieć obok niego, Paula de
Briesa, wiedząc, że wcześniej czy później on pojmie ją, wtrąci do
aresztu, by na końcu powieść na szafot?
„Znam cię przecież od dzieciństwa!" - krzyczał w myślach do
Anastazji. „Czy byłabyś zdolna do takiego zakłamania?! W imię
miłości - owszem. A brata kochasz ponad życie... Mogłaś nawet nie
wiedzieć, że cię wykorzystał jako alibi".
- Byłaś w areszcie tej nocy, gdy zatrzymałem Maksa? - zapytał nagle.
Dłoń Anastazji, która niosła do ust widelec z kawałkiem pieczeni,
znieruchomiała.
- Oczywiście! - odparła dziewczyna bez namysłu. - Pobiegłam tam
zaraz za wami.
- Nie weszłaś do środka?
- Nie wpuściłeś mnie!
- Co to za pytania, de Bries? - wtrącił się nagle Romanow. - Znów
zaczynasz?
Paul nie zwrócił nań uwagi. Patrząc prosto w zielone oczy
dziewczyny, powtórzył wolno pytanie:
- Weszłaś do środka?
Przez chwilę wytrzymała jego spojrzenie, w końcu jednak westchnęła
i spuściła wzrok.
- Weszłam. Przepraszam, Paul, ale weszłam. Musiałam osobiście
przekonać się, czy Maksowi nie dzieje się krzywda.
- I przekonałaś się? - De Bries z trudem pilnował, by jego głos brzmiał
spokojnie, niemal beznamiętnie. Wiedział, choć patrzył na Anastazję,
że z takim samym trudem książę panuje nad narastającą wściekłością.
Nim dziewczyna zdążyła odpowiedzieć, Maks wybuchnął: [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • thierry.pev.pl
  •