[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 Skąd wiesz?
 Nie przyłapałem sukinsyna, czyli musiał to być duch.
 A ja jestem duchem?
 Niewykluczone. Zawsze po migrenie nachodzą mnie najbardziej szalone myśli.
 Jak się ten twój sen zaczął?
To było jedno z moich pytań na rozgrzewkę.
 Usłyszałem głos ojca:  Lionelu, chodz ze mną, synu . Poprosiłem, żeby mnie
zostawił w spokoju. Nalegał, żebym mu towarzyszył. Namawiał mnie przymilnym
głosem, jakim nie mówił do mnie, odkąd skończyłem dwanaście lat.
Rysy jeszcze mu się nie utrwaliły, ale już było widać oczy, które mrużył
podejrzliwie. W blasku słońca zobaczyłam jego kontury. Za życia był wysokim
mężczyzną o spadzistych ramionach, długich dłoniach i stopach.
 Co czułeś?
 Spokój. Jak po ustąpieniu bólu. Następnie poczułem się, jak gdybym spadał do
góry. Zawsze to lepsze niż spadanie w dół. Bo wiesz, jak człowiek rąbnie we śnie na
ziemię, to ginie.
I znów się uśmiechnął.
 Dlaczego uważasz, że śnił ci się głos ojca? Skąd wiesz, czy cię skądś nie wołał?
Może nie żyjesz.
 Przez całe moje dorosłe życie ojciec powiedział do mnie co najwyżej dziesięć
słów. Chyba Bóg miałby więcej rozumu, niż wysyłać akurat jego z misją do mnie.
 Co się zdarzyło dokładnie cztery miesiące przed twoimi czwartymi urodzinami
o czwartej po południu?
 Jadłem przy stole w kuchni ciasteczka, popijając mlekiem. Mama smażyła
kotlety schabowe i czytała nad kuchenką po raz któryś Obalonego Atlasa Aynda
Randa.
 Kiedy to było?
 Trzeciego maja tysiąc dziewięćset pięćdziesiątego ósmego roku.
 Jaka była pogoda?
 Dzień był słoneczny. Ale nadciągała burza. Dlaczego tak mnie wypytujesz?
 Nie wydaje ci się dziwne, że pamiętasz tak wiele szczegółów?
 Umysł ludzki to dziwna biblioteka.
Jego muślinowe ciało zaczęło drżeć, a następnie wirować niczym krople
śmietanki, które powoli ściekają spiralnie, mieszając się z czarną kawą.
W pokoju zrobiło się gorąco. Zapytałam go jeszcze o kilka dat, zanim powietrze
zaczęło trzaskać.
 Chciałbym się obudzić. I to jak najprędzej.
 Lionelu, ty nie śpisz. Tkwisz pomiędzy.
 Pomiędzy czym a czym?
 %7łyciem a tym, co jest potem. Nie żyjesz.
 Nieprawda.
 Prawda.
 Udowodnij.
 Czy w tym śnie ktoś zabrał twoje ciało?
 Tak.
 Możesz mi opowiedzieć, co się działo potem?
 Owszem, ale przecież we śnie też robimy najrozmaitsze rzeczy.
Lionel wcale się nie buntował. Po prostu nie wiedział, że nie żyje, a nie wiedząc,
usiłował żyć tak samo jak zawsze. Dlatego tak sobie zniszczył mieszkanie.
Nieświadomie stawał się coraz silniejszy i coraz bardziej niebezpieczny, w miarę jak
jego nowa postać ulegała przekształceniom. Nadeszła pora na chwilę prawdy. To
pytanie zawsze zdawało egzamin.
 Kiedy się ostatni raz wypróżniałeś?  zapytałam.
 Piętnaście dni temu.  Nagle spojrzał na mnie. Dawniej miał orzechowe oczy.
Rozdziawił usta, które przybrały teraz kształt, jaki zwykle przybierają na rysunkach
 połącz wszystkie kropki .  Gówniany interes!
Część druga
Amy nie obejrzała do końca płyty DVD, którą jej przysłała Chloe, ale ja
obejrzałam. Zostało jeszcze tylko kilka minut. Scena nakręcona na przyjęciu. Ludzie
machali do kamery i mówili coś do Chloe, ich głosy dochodziły spoza kadru. Z
głośnika dobiegały dzwięki muzyki, gwar rozmów. Ujęcie przeniosło się z jadalni na
wąski korytarzyk prowadzący do kuchni. Na ścianie za plecami Amy wisiał
kalendarz, sierpień 1992. Tuliła się do młodego bruneta, który wyraznie nie chciał,
żeby mu przeszkadzano. Widać było, że przeżywają chwilę intymności dziwną w tak
uroczystej atmosferze. Coś do niej mówił, ale nie było słychać jego głosu.
Wytężyłam słuch, zaczęłam też czytać z jego warg:
 Wszystko będzie dobrze  zapewnił ją.  Przed nami cała droga. Seks
przynajmniej w jednym obcym łóżku.  Trącił ją łokciem, uśmiechnęła się. 
Zobaczysz, Zwięto Dziękczynienia nadejdzie, zanim się obejrzysz. Wytrzymaj, to
sytuacja przejściowa.
Przez wiele dni po schowaniu płyty aura innego mężczyzny unosiła się bez
przerwy w całym domu. Amy częściej oglądała się nagle, bez wyraznego powodu, na
drzwi albo umeblowane kąty. Wiedziałam, że nie chodzi o mnie. Znałam powód jej
nerwowych reakcji.
 W tym czasie przestała się przyglądać śpiącemu Scottowi D przed wyjściem do
pracy. Następnie, raz i drugi, a potem już nigdy, nie pocałowała go rano na
pożegnanie. Z dawnych nawyków zostało jej już tylko otulanie go kocem.
Scott nie od razu zauważył zmianę. Pocałunek Amy budził go, wyprowadzając
delikatnie ze stanu nieprzytomności. Nigdy nie przydawał mu się tykający Big Ben,
którego nastawiał co wieczór na wypadek, gdyby sam się nie obudził. Kiedy
pocałunki się urwały, Scotta zaczął budzić staroświecki terkot budzika.
Codziennie rano po wstaniu z łóżka drapał się, przeciągał, a następnie szedł do
kuchni. Pił szklaneczkę soku i jadł kilka orzeszków, zanim włożył uprasowane przez
siebie byle jak ubranie. Biegał co najmniej cztery razy na tydzień, w soboty rano z
grupą. Kiedy zaczął się budzić na dzwięk Big Bena, zaczął też brać witaminy, biegać
dłużej i mniej czytać wieczorami. Po dwóch tygodniach stał się marudny i
sfrustrowany.
 Coś jest ze mną nie tak.
Scott zgasił lampkę nocną przy łóżku.
Słyszałam go ze swojego ulubionego miejsca w domu, mianowicie fotela na
biegunach.
 Tak?  spytała Amy.
 Rano budzi mnie dopiero budzik. Zupełnie, jakby ciało zaczęło mi odmawiać
posłuszeństwa.
 Bierz witaminy.
 Biorę.
 Ostatnio pracujesz na noce. Może to jest powód.
 Zupełnie jakbym spał zbyt głęboko, żeby słyszeć twój budzik. Czy to możliwe,
że mnie budzi, zanim sam się obudzę?
 Możliwe.
Szelest pościeli, szmer ciała o ciało.
 Scott, jestem zmęczona.
 Chociaż szybki numerek.
 Za dużo zachodu.
 Nic na siłę.
Trzasnęła gumka, sapanie ustało.
 Kochanie, proszę cię. Może jutro. Naprawdę jestem zmęczona.
Chwila milczenia. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • thierry.pev.pl
  •