[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wryty, widząc zielone, błyszczące mury i wieże, które
zanim dotarł na szczyt wzgórza tak
doskonale wtapiały się w krajobraz, że były niewidoczne
nawet dla jego orlich oczu.
Zawahał się, odruchowo próbując kciukiem ostrza swego
miecza, po czym gnany
ciekawością ruszył dalej. Wolno podszedł do wysokiej,
pozbawionej drzwi bramy. Wokół nie
było nikogo. Zajrzawszy ostrożnie do środka, ujrzał
rozległy plac, najwidoczniej dziedziniec,
porośnięty trawą i otoczony murem z jakiejś zielonej,
półprzezroczystej substancji. W murze
zauważył szereg łukowatych przejść. Conan podszedł na
palcach do jednego z nich i
przeszedłszy na drugą stronę znalazł się na innym,
podobnym dziedzińcu. Nad otaczającym
go murem dostrzegł dachy dziwnych, podobnych do wież
budowli. Jedna z tych wieżyczek
przylegała do dziedzińca, na którym stał. Wiodły do niej
Strona 185
Howard Robert E - Conan ryzykant.txt
szerokie schody biegnące przy
murze. Wszedł na nie, zastanawiając się, czy to wszystko
dzieje się naprawdę, a nie jest tylko
wytworem zamroczonej oparami czarnego lotosu wyobrazni.
Na szczycie schodów znalazł wąską półkę zabezpieczoną
murkiem czy też raczej rodzaj
balkonu. Mógł teraz dobrze przyjrzeć się wieżom, ale
niewiele mu to dało. Z niepokojem
uświadomił sobie, że te budowle nie zostały zbudowane
przez ludzi. Architektura ta
cechowała się jakąś symetrią i równowagą, ale była to
zwariowana symetria, równowaga obca
umysłowi człowieka. Spoglądając z góry, Conan widział
całe miasto, twierdzę czy cokolwiek
miało to być na tyle, że dostrzegł znaczną liczbę
dziedzińców, przeważnie owalnych,
otoczonych osobnymi murami i połączonych z innymi
otwartymi przejściami i zgrupowanych
wokół stojących w środku wież o fantastycznych
kształtach.
Odwróciwszy się i spojrzawszy w innym kierunku Conan
doznał szoku; błyskawicznie
przykucnął za balustradą balkonu, spozierając ze
zdumieniem na rozgrywającą się niżej
scenę. Balkon czy też półka, na której stał, znajdowała
się wyżej niż krawędz przeciwległego
muru, tak że bez trudu mógł widzieć rozpościerający się
za nim, kolejny pokryty murawą
dziedziniec. Wewnętrzna płaszczyzna tego muru różniła się
od innych tym, że nie była
gładka, lecz poznaczona długimi liniami wyżłobionych w
niej półek, zastawionych setkami
małych przedmiotów, których z tej odległości barbarzyńca
nie mógł zidentyfikować.
Jednak w tej chwili nie zainteresowały go. Całą uwagę
skupił na grupie postaci, które
siedziały wokół sadzawki o ciemnozielonej wodzie, na
środku dziedzińca. Istoty te były
czarnoskóre i nagie, podobne do ludzi, ale nawet
najmniejsza z nich o dwie głowy
przewyższała olbrzymiego barbarzyńcę. Giganci byli raczej
smukli, ale dobrze zbudowani i
oprócz niezwykłe wysokiego wzrostu trudno było dopatrzeć
się w nich jakichś anomalii.
Jednak nawet z tak znacznej odległości Conan dostrzegł
diaboliczne rysy ich twarzy.
Wśród nich, nagi i skulony ze strachu, stał młodzik, w
którym Cymeryjczyk rozpoznał
Strona 186
Howard Robert E - Conan ryzykant.txt
najmłodszego marynarza z załogi  Aobuza . Zatem to on był
jeńcem, którego niosła na
ramieniu dostrzeżona na zboczu postać. Conan nie
dostrzegł żadnych śladów walki 
żadnych śladów krwi czy ran na smukłych, hebanowych
ciałach gigantów. Najwidoczniej
chłopak odłączył się od swoich towarzyszy i został
porwany przez zaczajonego w głębi lądu
czarnego. Conan w myślach nazywał te stworzenia czarnymi
z braku lepszego terminu;
instynktownie wiedział, że te wysokie, czarnoskóre istoty
nie były ludzmi w jego rozumieniu
tego słowa.
Z dziedzińca nie dochodził żaden głos. Czarni
gestykulowali i kiwali głowami, ale
wydawało się, że nie potrafią mówić  a przynajmniej nie
głośno. Jeden, przykucnąwszy na
piętach przed zatrwożonym chłopcem, trzymał w ręku coś na
kształt rurki. Przyłożył ją do
warg i prawdopodobnie dmuchnął w nią, chociaż Cymeryjczyk
nie usłyszał żadnego dzwięku.
Jednak zingarański młodzieniec usłyszał to lub poczuł, bo
skulił się jeszcze bardziej. Trząsł
się i wił jak w agonii; po chwili kurczowe ruchy jego rąk
i nóg stały się bardziej regularne, a
potem rytmiczne. Dygotanie przeszło w gwałtowne podrygi,
a te w regularne ruchy. Chłopak
zaczął tańczyć, niczym kobra zniewolona melodią płynącą z
fletni fakira. W tańcu tym nie
było odrobiny życia czy radosnego zapamiętania. Wydawało
się, że niedosłyszalna melodia
piszczałki dotykała lubieżnymi palcami najgłębszych
zakątków duszy chłopca i brutalną
torturą wydzierała z nich mimowolne wyznanie
najskrytszych uczuć. Obsceniczne konwulsje,
spazmy żądzy  wyznania najtajniejszych pragnień wydarte
przemocą; pożądanie bez
przyjemności, ból straszliwie złączony z żądzą. Conanowi
wydawało się, że jest świadkiem
obnażania duszy i wyciągania na światło dzienne
wszystkich ludzkich, starannie ukrywanych
sekretów.
Spoglądał na to szeroko otwartymi oczyma, zdjęty odrazą i
wstrząsany mdłościami. Mimo [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • thierry.pev.pl
  •