[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ja, jak idiota, dałem się zasugerować. Na logikę, jeśli chciał ukryć tożsamość, głowę usunąć
jak najdalej. Albo może mu była do czegoś potrzebna, też możliwe. I na kretyna wyszedłem!
- No to teraz masz drugą szansę...
Komisarz Wozniak chwycił swoją drugą szansę pazurami i zębami. Z tego wszystkiego
obaj zapomnieli, po co w ogóle Wozniak do Górskiego przyszedł, na szczęście był to dro-
biazg, którym Górski mógł uszczęśliwić kogokolwiek innego. Komisarz ze swoją szansą ru-
szył w bój, wyprysnął z gabinetu inspektora jak wystrzelony, słyszał wszak prawie całą roz-
mowę, ci tam jacyś siedzą i czekają, w biegu załatwiał ekipę śledczą. W drodze na miejsce
znaleziska przypominało mu się coraz więcej, wracały szczegóły, wśród nich zaś ta dziew-
czyna, przez którą zbrodnia się wykryła, bo że to zbrodnia, Wozniak nie miał wątpliwości. Na
upartego można sobie samobójczo odciąć głowę, ale z pewnością tej głowy już się nigdzie nie
zaniesie! Gdyby nie kopała... zaraz, po cholerę ona kopała...? Wykopywała coś... a, bambus!
Ciekawe, czy ten bambus rzeczywiście taki szkodliwy... Nie wydała mu się wtedy sympa-
tyczna, uparta zołza i przez nią wszystko, uczepiona jak rzep zielonych patyków musiała się
dokopać kościotrupa i klęski Wozniaka. Ale trzeba przyznać, że bardzo ładna i jakaś taka...
zachęcająca. Zaraz, jak jej było... a, Marlenka...
35
Pięć lat minęło, ale na właściwą działkę trafił bez pudła.
*
Wielkich luksusów nie mieliśmy, papierosy i kawa, na szczęście ludzka czaszka przed
nosem nie przysparzała apetytu. Baśce zebrało się na wspominki natury depresyjnej. I ekspia-
cyjnej. Samokrytycyzm w niej wezbrał.
- Najgorszą kretynkę z siebie zrobiłam jak miałam prawie szesnaście lat - mówiła z nie-
smakiem. - Wygłupiłam się szczytowo, bo żeby z głupoty, to jeszcze, ale skąd. Dla draki.
- To już cię znałam - wtrąciłam. - Poznałam cię jak miałaś chyba czternaście albo pięt-
naście.
- No i popatrz, nic mi z tego nie przyszło. Taki ten jeden piękny zaczął mnie resocjali-
zować...
- No właśnie, piękny, ciekawe, jaki ten się okaże - odezwał się znienacka Patryk, mach-
nąwszy papierosem w kierunku przystrzyżonego gąszczu. - Dajcie spokój z błędami wieku
niemowlęcego, mnie wciąż jego zęby chodzą po głowie.
Zaciekawił Baśkę.
- Każdy oddzielnie, czy obie szczęki razem?
- Nie dziecko, to pewne, za duży łeb - ciągnął Patryk. - Dorosły facet. %7łeby mieć takie
zęby, wszystkie w komplecie, dentystą nietknięte? Przyjrzałem się z bliska, słowo daję...
Rzeczywiście, nachylał się, przyklękał, niemal przytykał nosem.
- Myślałam, że go wąchasz - wyznałam ze skruchą.
Patryk nadal rozpatrywał uroki czerepu.
- Cała czaszka modelowa, w idealnym stanie, jak się taki uchował? Mam nadzieję, że
odtworzą mu twarz, teraz to małe piwo, pierwszy polecę oglądać.
- Wszyscy polecimy, pewnie nawet nas zmuszą. A swoją drogą, kto to może być i z ja-
kich czasów pochodzi? I gdzie cała reszta poniżej głowy...?
Wreszcie zaczęliśmy interesować się znaleziskiem jak normalni ludzie, bo do tej pory
siedzieliśmy nad anatomicznym szczątkiem niczym niedorozwinięte tępadła. Jakby takie rze-
czy w ogródkach starszych pań spotykało się na każdym kroku. Gdyby ta czaszka miała na
sobie jakieś uszkodzenia, załamania, dziury, mogłaby być efektem bandziorskich porachun-
ków, należeć w ogóle do osobnika z marginesu, który popadł w konflikty z przyjaciółmi. Ale
taka elegancka...? Przyzwoity facet, załatwiony odmownie przez grono złoczyńców, którym
bruzdził w przestępczym procederze...?
- Odcięte fachowo, dokładnie pomiędzy kręgami szyjnymi, tam gdzie chrząstka - kon-
36
tynuował z uznaniem Patryk, nie mogąc się odczepić od doskonałości dzieła. - To niemożli-
we, żeby dał radę tu, w plenerze, musiał mieć warunki, choćby takie jak w rzezni.
- Bardzo się cieszę, że nie lubię chrząstek - oznajmiłam z mocą.
- Do ust nie wezmę - poparła mnie Baśka energicznie.
- Nie ma przymusu - zgodził się Patryk. - Ale to niczego nie wyjaśnia. Ja wiem, że by-
wałaś tu rzadko...
- Jedenaście lat temu i jeszcze dawniej!
- Nie szkodzi. Jakiś kontakt z tą rodziną chyba miałaś?
- Unikałam go jak ognia! Te wszystkie baby były tak nieznośne, że w końcu, jak taka
świnia, rzuciłam im Marlenkę na pożarcie.
Baśka się zainteresowała.
- Coś słyszałam, jakaś Marlenka obiła mi się kiedyś o uszy, raczej dawno. Kto to jest?
- Jak by ci tu... Napatoczyła mi się kiedyś, jeszcze jako dziewczynka w wieku szkol-
nym, na łące, i okazało się, że ma kota na tle zielska. Po jakiejś babci czy kimś takim, może
po lekarzu znawcy ziół, albo znachorze, w każdym razie przesiąknięta botaniką. Z upodoba-
niem do chemii organicznej.
- O, nie! - jęknęła Baśka. - Tylko nie to!
- Właśnie to, bo się zaparła, że lecznicze zioła będzie badać i na nowo ziołolecznictwo
wprowadzi. Dosyć tych sztucznych świństw, chemia nieorganiczna świat zatruwa, ona ma
zamiar przeciwdziałać i cześć. Na botanikę poszła.
Patryk pochwalił Marlenkę bez namysłu, Baśka się zawahała. Chemia ją stopowała, or-
ganiczna czy nieorganiczna, strasznie dużo w niej wzorów i mogą się przyśnić jako upiory,
względnie strzygi. Zgodziła się w końcu, że do badania rozmaitych składników laboratorium
jest niezbędne i udzieliła Marlence zezwolenia na udręki i męczarnie. Może jest odporna na
straszne sny.
- Chciała sobie sama hodować na próbę różne roślinki, a skarżyła się, że w skrzynecz-
kach na oknie wychodzi jej trochę skąpo - ciągnęłam. - No więc ją tu zaprotegowałam, a ona
robotna, chętnie ją przyjęły i wydzieliły jej eksperymentalne kawałki gruntu. A ja już nie mia-
łam odwagi sprawdzać, co z tego wynika, poza tym wyjechałam i w ogóle po większej części
byłam wyjechana i wcale mnie nie było. Sytuacji obecnej nie znam, ale popatrzyłam tam i
uważam, że jest dziwnie.
Dziwność Baśkę podniosła z ławeczki, też chciała ją zobaczyć. Obejrzała się na siedzi-
sko.
- Poza tym nie rozumiem, dlaczego odgniatamy sobie odwłoki na tej twardej ławce,
37
zamiast wyciągnąć krzesła. Patryk...
Patryk nie zdążył naprawić błędu, ponieważ w tym momencie za furteczką pojawił się
jakiś obcy facet. Z ust wystrzeliły mu słowa:
- Gdzie ona...?!!!
*
Marlenka wciąż jeszcze miała wściekłe kłopoty. Osiem lat już mijało od chwili, kiedy
pierwszy raz zanurzyła ręce w wymarzonej ziemi ogrodniczej, przydzielonej jej wielkodusz-
nie za odrobinę pracy, która stanowiła samą przyjemność, a nadal nie mogła osiągnąć chwili
spokoju. Pomagano jej tak, że wszelką pomoc zaczęła już uważać za ciężki dopust boży.
Najgorsza była Paulina. Z podziwu godnym talentem rozsadzała i pikowała nie to co
trzeba, do kocanki, rosnącej najlepiej na piasku, dosypywała torfu, ukradkiem wyrywała dra-
pacz lekarski, uważany przez nią za zielsko. Dzielnie konkurowała z nią Leokadia, którą kor-
ciły eksperymenty i gdzie mogła, też ukradkiem, dokładała swoje. Pozostałe osoby z dobrego [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • thierry.pev.pl
  •