[ Pobierz całość w formacie PDF ]

A dzwony w cerkwi ciągle wtórowały płaczowi niewiast, śpiewom księdza i skrzy-
powi kół śmiertelnego wozu, wlokącego się z białą trumną na mogiłki.
I Ulana patrzała  a nie zapłakała, tylko wlepiła oczy w Tadeusza, jakby wejrze-
niem powiedzieć mu chciała.
 Wszytskiegom się zaparła dla ciebie.
Tadeuszowi zamgliło się w oczach, zerwał się z krzesła, chciał biec do pokoju i
upadł na progu.
Bezprzytomnego słudzy zanieśli na łóżko i znowu opanowała go gorączka, strasz-
niejsza jeszcze niż wprzódy. Słowa lały mu się z ust, malując okropny stan wzburzonej
duszy; odpychał nieszczęśliwą, we łzach, Ulanę klęczącą u łóżka; zrzucał z siebie
okrycie, chciał biec  ratować pożar; obwiniał się o zabójstwo  mył ręce od krwi, któ-
rą widział wszędzie. To znowu mary jakieś odpychał, zakrywał oczy, drżał i płakał, a
potem ze łzami, z pokorą, tłumaczył się przed ojcem i matką.
 Jam nie winien  mówił  jam nie winien, ona nie winna. On się sam zabił, on
umarł. On się spalił. Jam go nie zabił. Ta krew to nie jego krew, to moja: skaleczyłem
się, boli mnie... w sercu mnie boli. .. trzeba uciekać, będą mnie gonić, więzić, podpalą,
trzeba uciekać daleko. I ja ją wezmę... Nie... nie wezmę, sam pójdę... patrzajcie! po co
on tu przyszedł z żarząca głownią, z nożem w ręku! Chce mnie zabić! Ojcze, matko,
ratujcie! Jam nie winien, jam nie winien!
A Ulana klęczała u łóżka i płakała; ona dopiero teraz pojęła swój występek przez
jego zgryzoty. Kilka razy zrywała się do łóżka i biegła szalona do jeziora; ale krzyk
49
chorego, dochodzący z daleka jej uszu, chwytał ją za serce i ciągnął nazad. Nie miała
odwagi umrzeć, a pragnęła już śmierci.
Kilka dni okropnych przebyła przy nim. Nareszcie gorączka uspakajać się zaczęła,
chory osłabł i wpadł z rozdrażnienia niezwyczajnego w bezwładność i nieczułość zu-
pełną. Lekarz obiecywał jednak wyzdrowienie; kilka razy chciał usunąć Ulanę od nie-
go, ale ilekroć spróbował, chory dostawał gorączki i wołał jej po imieniu, szukając
niespokojnie, tak że znowu płaczącą pod drzwiami do łoża wpuścić musiano.
Nareszcie Tadeusz do sił przychodzić zaczął i postradaną odzyskał przytomność.
Wszystko, zdaje się, zatarło w jego pamięci; nie wspomniał już o niczym, a bytność
Ulany uważał za zwyczajną i konieczną. Ona mu służyła i nie opuszczała go na chwi-
lę. Biedna, nie podobna już była do tej Ulany, którą pierwszy raz spotkał swobodną,
wesołą, idącą w las po grzyby. Twarz jej wyschła, oczy przygasły, usta spalone zsi-
niały i zbladły, bladość chorowita zastąpiła żywy rumieniec.
Tylko w wejrzeniu jeszcze smutnym, ale głębokim, pełnym wyrazu zachowała się
pamiątka dawnej piękności  oczów swych wypłakać nie potrafiła jeszcze.
Tadeusz ani z nią, ani z nikim innym nic nigdy o przeszłości nie mówił; znać z sa-
mego unikania było, że ja pamiętał, ale odpychał rozmyślnie. Dla Ulany był tym, co
dawniej; ale namiętność przeszła już w nałóg i obowiązek, pokryty tylko szatą namięt-
ności kłamaną. Ona tego nie spostrzegła  pojąć tego postrzegłszy nie mogła, jak nie
pojmowała, ażeby miłość tak gorąca, tak drogo okupiona, mogła się kiedyś skończyć,
ostygnąć, przerwać. Dla niej zawsze był to dopiero wstęp do życia; ona skosztowała
ledwie rozkoszy, a napiwszy się żółci, pragnęła jej znowu, wyglądała chciwie.
Zimniejsze obejście Tadeusza przypisywała chorobie, osłabieniu, obłąkaniu prawie.
Była pewna, że ze zdrowiem powróci miłość, szczęście, któremu już nic na zawadzie
prócz czarnego wspomnienia nie stawało.
W jej sercu już to wspomnienie się zacierało, ona tak kochała!
Inaczej Tadeusz; ten się nim męczył i gryzł w milczeniu, a widok Ulany był teraz
dla niego wyrzutem nieustannym. Kochał ją jeszcze, ale miłość tą wyrzucał sobie jako
zbrodnię i nieraz już myśl przebiegała przez głowę uwolnić się od niej. Litość tylko
nad sobą i nad nią wstrzymywała go jeszcze. Czuł, że ona by umarła, że bez niej byłby
nieszczęśliwy, choć z nią szczęśliwy być nie mógł.
Ulana, nie zrzucając swego wiejskiego stroju, pozostała we dworze, nieustanne przy
nim. Dzieci, chata nic już nią nie obchodziły i co dzień mniej myślała o nich. Tadeusz
wstydził się, a odepchnąć jej nie mógł, nie umiał, nie miał odwagi. Dozwolił jej stać
się prawie panią w domu samowolną, towarzyszką wszystkich godzin życia, często
natrętną, a zawsze przedmiotem szyderstwa dla ludzi. Ją ani szyderstwa, ani wzgarda
otaczających nie obchodziły; nie zważała na nie lub dumą za nie płaciła. Czuła się pa-
nią, choć z swego panowania tylko dla siebie korzystać chciała, dla namiętności swo-
jej.
Tak upływał czas i Tadeusz do zdrowia przychodził, ale nie wrócił do dawnej we-
sołości, swobody. Czarna chmura wisiała nad bladym jego czołem, nieustanne piesz- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • thierry.pev.pl
  •