[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Nie wiem, dokąd poszła Kit, była bardzo tajemnicza. A ja? Właściwie to
się wynudziłam. Podziwiałam wystawy sklepowe, zaglądałam do kawiarni
i barów, udając, że kogoś szukam...
- I nie sprawdziłaś, co to za ciotka o was wypytywała? Clio wzruszyła
ramionami.
- Nie, pomyślałam sobie, że choć raz miałam szczęście. Ale wychodzi na
to, iż się myliłam.
Orla Dillon, obecnie Orla Reilly, odwiedziła sklep matki.
- Dlaczego nie mogę ci pomóc, mamusiu? Zawsze narzekałaś, że ci nie
pomagam.
- To było kiedyś, gdy tu mieszkałaś. Teraz mieszkasz z mężem i chcę,
żebyś do niego wróciła.
- Boże, mamo. Od czasu do czasu trzeba wyjść z domu. Powiedziałam
mu, że potrzebujesz pomocy w sklepie.
- To zle mu powiedziałaś. A kto dogląda dziecka?
- Jego matka. Ta stara prukwa ma wreszcie coś do roboty.
- Powiedziałam raz i więcej tego powtarzać nie będę: nie masz tu nic do
roboty, Orlo.
- Proszę cię, mamo...
- Powinnaś była wcześniej o tym pomyśleć. - Matka miała hardą twarz.
Nagły ślub Orli nie sprawił przyjemności rodzinie.
Clio i Kit przeglądały czasopisma. Zanim któreś kupiły, zwykle udawało
im się przeczytać pięć innych. Clio podsłuchiwała rozmowę między Orlą i
jej matką.
- Małżeństwo wcale nie jest takim cymesem, jak powiadają - szepnęła.
- Co? - spytała Kit.
- Znowu odpłynęłaś - skonstatowała Clio. Rozmowa z Kit przypominała
ostatnio gadanie do ściany. Nic ją nie interesowało.
Przyszedł prospekt z college'u hotelarskiego Saint Mary na Brugha Street.
Od trzech dni leżał na stoliku w holu.
- Nie otworzysz? - spytała Rita. - Podają tam pewnie
334
wszystkie szczegóły na temat obowiązującego stroju i w ogóle.
- Oczywiście, że otworzę - odrzekła Kit. Ale nie otworzyła.
- Hotelarstwo? - powtórzyła pani Hanley z odzieżowego. - Hotelarstwo...
Hm, bardzo ładnie. Więc nie wybierasz się na uniwersytet, jak Clio?
- Nie. Chciałabym poznać ten zawód. To podobno świetna szkoła. Uczą
tam gotować, prowadzić księgi rachunkowe i wielu innych rzeczy.
- Twój ojciec nie jest rozczarowany, że nie idziesz na uniwersytet? Wiem,
iż bardzo mu na tym zależało.
Kit spiorunowała ją wzrokiem.
- Naprawdę? Nigdy mi o tym nie mówił. Nigdy. Może wrócę do domu i
go spytam. Nic o tym nie wiedziałam i gdyby nie pani...
- Zaczekaj - powstrzymała ją zatrwożona pani Hanley - może się mylę,
nie warto denerwować ludzi.
Oczy Kit pałały wściekłością. Nie wiedziała, że pani Hanley tak bardzo
wstydzi się tego, iż jej córka pracuje w taniej dublińskiej knajpce. Deirdre
nie podawała nawet do stołu, po prostu sprzątała ze szczotką i ścierką w
ręku. Zżerał ją taki wstyd, że robiła, co mogła, by tylko pomniejszyć
znaczenie kariery zawodowej i przyszłości innych mieszkańców Lough
Glass.
Nie miała pojęcia, że ta dziewczyna może z rozsierdzoną, zaczerwienioną
twarzą nie zważać ani na słowa, ani na ich znaczenie i że to ta wzmianka o
ojcu wyzwoliła tę burzę.
Kit zle sypiała i nie potrafiła skoncentrować się za dnia. Co będzie, jeśli
matka napisze z Anglii albo, co gorsza, jeśli przyjedzie do Lough Glass?
Co będzie, jeśli spokojna przyszłość, którą ojciec zdawał się akceptować,
pryśnie na ich oczach jak mydlana bańka?
- Emmet, śmierdzi od ciebie wódką - zauważyła Kit.
- Naprawdę? Myślałem, że już nie.
- Co myślałeś?!
- Nikomu nie powiesz?
335
- Czy kiedykolwiek powiedziałam?
- Michael Sullivan, Kevin Wall i ja... piliśmy koktajl.
- Nie wierzę.
- Tak, koktajl ze zlewek. Przed knajpą Foleya znalezliśmy furę butelek,
zlaliśmy resztki do słoika i wymieszaliśmy jak w shakerze.
- Ty chyba oszalałeś, Emmet. Zupełnie oszalałeś.
- Szczerze mówiąc, smakowało paskudnie. Był tam głównie wodnisty
porter, bo z butelek po whisky i po brandy nie dawało się prawie nic
wycisnąć.
- Co za wstyd! - powiedziała Kit.
- Tak czy inaczej, dzięki, że mi powiedziałaś. Umyję zęby.
- Po co, u licha, to zrobiłeś?
- %7łeby coś robić. Człowiek bywa tu trochę samotny, nie uważasz?
Kit spojrzała na brata i zagryzła wargę. Powiedzieć mu?
- Jak się masz, Kit? - zawołał Stevie Sullivan.
- Niezbyt dobrze.
- %7łal serce ściska, że taka piękna dziewczyna jak ty jest w kiepskiej
formie - uśmiechnął się do niej krzywym, ale jakże pociągającym
uśmiechem.
Równie dobrze mógłby uśmiechać się do ściany.
- Lepiej wpłyń na swego braciszka i zabroń mu wydawania przyjęć z
koktajlami za knajpami Foleya i Paddlesa.
- Co ci się nagle stało? Zostałaś członkinią stowarzyszenia na rzecz
całkowitej abstynencji? Idziesz śladami ojca Mateusza, apostoła
wstrzemięzliwości?
- Nie, po prostu wolałabym, żeby mój brat nie wracał do domu śmierdząc
wódą.
Stevie kiwnął głową.
- Dobra.
- Co dobra? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • thierry.pev.pl
  •