[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Chyba nie bardzo rozumiem... - Ojciec popatrzył na nią zdziwiony.
- Chleb dla ryb. Te urocze stworzonka podpłyną tu\ do ciebie. Karmienie ich to
doskonała zabawa. Są cudowne.
- Ale tobie nie dorównują - rzucił tato z galanterią, a Regina się zarumieniła i
zachichotała jak uczennica.
Nie zauwa\yłam nic cudownego w sposobie, w jaki flirtowała z moim ojcem. Regina
była pogodna i przyjaznie nastawiona do całego świata i zwykle łatwo lubić takie osoby, ale
mnie dra\niła. Choć wiedziałam, \e powinnam się cieszyć, \e tato znalazł kogoś, kto mu się
tak spodobał, nie umiałam się zmusić do \yczliwych myśli. Tak nam było dobrze we dwoje z
tatą. I niech nawet nie próbuje mi matkować tak, jak się do tego zabierała Cecily. śadna
kobieta na świecie nie zdoła zastąpić mojej mamy.
Zaraz po śniadaniu we troje zajęliśmy miejsca na pokładzie tendera płynącego na
Grand Cayman. Gdy z niego wysiedliśmy otoczyli nas sprzedawcy oferujący bi\uterię i
pamiątki. Ciemnoskóra kobieta w barwnym stroju dzwigała iguanę, a Regina zachwycała się
tym obrzydliwym gadem, jakby to było urocze, puchate zwierzątko. Nawet przekonała ko-
bietę, \eby pozwoliła potrzymać tego potwora i poprosiła mnie, bym zrobiła zdjęcie całej
trójce: Reginie, tacie i iguanie. Rany!
Autobusem pojechaliśmy na przystań, skąd odpływała łódz o przeszklonym dnie. Na
pokładzie  Syreny otrzymaliśmy krótką lekcję nurkowania: nało\yć maskę na nos i oczy;
wsunąć rurkę do ust; wło\yć płetwy na stopy. Có\ łatwiejszego? Przewodnik jeszcze coś
wyjaśniał, ale nie słuchałam go, bo ju\ złapałam podstawy.
Kiedy łódz odbiła od przystani, przetrząsnęliśmy zawartość du\ego pudła szukając
masek, które by na nas pasowały. Właśnie znalazłam odpowiednią i ją mierzyłam, gdy
zobaczyłam Lanessę i Josha. W czarnych gumowych płetwach przypominali człapiące
pingwiny i śmiali się ze swoich niezgrabnych ruchów. Musiałam przyznać, \e dobrana z nich
para.
Ale przecie\ nie są parą, przypomniałam sama sobie. Wedle kryteriów Lanessy Josh to
ju\ stare dzieje. Był panem na dzień czwarty, a dziś jest ju\ piąty dzień rejsu. Lanessa
najprawdopodobniej wybrała ju\ ofiarę na dzisiaj i wieczorem biedny Josh będzie tylko
wspomnieniem. Przez chwilę zastanawiałam się, czy by go nie ostrzec o czekającym go losie,
ale postanowiłam tego nie robić. Przecie\ rychło sam się o tym przekona. Dziwne, bo serce
ścisnęło mi się współczuciem. Choć tak mnie złościł, jednak zasługiwał na coś lepszego.
Zmusiwszy się do uśmiechu, podeszłam do nich.
- Cześć! Gotowi? Zaraz wskoczycie do oceanu?
- Nie mogę się doczekać! - zawołała uszczęśliwiona Lanessa.
- Pomóc ci zało\yć strój, Cooper? Wbrew pozorom niełatwo oddychać przez rurkę -
zatroszczył się Josh.
- Nie, dzięki. - Pokręciłam głową. - Poradzę sobie. Ju\ wszystko wiem.
- Tak? - Uniósł brwi. - Nurkowałaś ju\ kiedyś?
- Och, mnóstwo razy - skłamałam.
- A gdzie? W gliniance pod naszym drogim Turtle Creek? - kpił ze mnie. - Wspaniałe
miejsce do łapania \ab, ale woda gęsta jak zupa.
- Za to tutaj wszystko widać doskonale - wtrąciła się Lanessa. - Nurkowałam wiele
razy i Karaiby są najlepsze. Zobaczymy anioły morskie, ślizgi, papugo - ryby i
niewyobra\alnie fantastyczne rafy koralowe.
Josh objął ją ramieniem i lekko uścisnął.
- Nie umiem się oprzeć dziewczynie, która zna się na rybach. Chcesz być moim
przewodnikiem?
Lanessa zachichotała i przytuliła się mocniej do niego.
- Mo\esz na mnie liczyć - odparła czule. beznadzieja, pomyślałam z niesmakiem
obserwując to publiczne okazywanie uczuć.
Chyba jeszcze większy niesmak wzbudził we mnie słodki uśmiech rozlany na twarzy
Josha. Gdybym się do niego tak przylepiła, zapewne skonałby ze śmiechu albo wyrzucił mnie
za burtę. Oczywiście, ani mi w głowie przytulanie się do Josha Corteza! W porównaniu z
Marcusem był tylko głupim, niedojrzałym szczeniakiem. Ale mimo to musiałam przyznać, \e
wygląda doskonale w czarnych spodenkach kąpielowych. Wczoraj na basenie te\ zwróciłam
uwagę na jego świetną, sportową sylwetkę.
 Syrena się zatrzymała. Zdjęłam szorty i koszulkę, wzięłam parę płetw i
przyłączyłam się do taty z Reginą, którzy za resztą wczasowiczów schodzili po metalowych
schodkach.
Gdy dotarliśmy na dolny pokład, wszyscy po kolei zakładali płetwy i wskakiwali do
wody. Pochyliłam się i próbowałam zało\yć płetwy, ale okazało się to znacznie trudniejsze,
ni\ wcześniej sądziłam. Uznałam, \e wybrałam za małe. Nie miałam czasu wrócić i szukać
większych, więc wykręcałam stopę tak długi, a\ wcisnęłam do środka.
- Wszystko w porządku, Cassidy? - spytał tato.
Regina i on ju\ się ubrali i z wypukłymi, szklanymi oczami i długimi rurami zamiast
nosów przypominali dziwaczne stwory z innej planety.
- Tak, tylko zało\ę drugą płetwę.
Regina przyczłapała do mnie. Chocia\ była raczej pulchna, to w zielonym
jednoczęściowym kostiumie jej krągła sylwetka wyglądała bardzo pociągająco.
- Pamiętałaś, \eby zabrać ze sobą chleb, moja droga? - zapytała.
Pokręciłam głową zgrzytając pod nosem zębami, bo walczyłam z drugą płetwą.
- Nic się nie martw. Na wszelki wypadek zabrałam jeszcze jedną bułeczkę. Karmienie
ryb to najwspanialsza zabawa. Tak śmiesznie podpływają i łapią okruszki.
I kiedy się wyprostowałam, podała mi twardą bułkę.
Popatrzyłam z wahaniem na pieczywo. Czy egzotyczne, tropikalne ryby rzeczywiście
będą jadły coś takiego? Trudno to sobie wyobrazić, ale jeszcze trudniej opierać się \yczliwej
serdeczności Reginy.
- Ee... dziękuję.
- Drobiazg. - Poczłapała w stronę taty, po czym spojrzawszy przez ramię zawołała: -
Och, Cassidy, nie zapomnij napluć do maski przed zało\eniem.
Pamiętałam wprawdzie, \e gdzieś czytałam, jak to ślina chroni maskę przed
zachodzeniem mgłą, ale wydawało mi się to zbyt obrzydliwe, więc tylko się uśmiechnęłam i
pomachałam. Regina i tato trzymając się za ręce wskoczyli w płytkie, intensywnie błękitne
wody. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • thierry.pev.pl
  •