[ Pobierz całość w formacie PDF ]

poprawił się na jego piersi i zaczął głośno mruczeć. Bardzo
mili goście.
Jennifer nie wyszła za Hamisha Rydera.
To nie są jej dzieci.
I obiecała wrócić.
Poczuł, że znalazł się w najprzyjemniejszym miejscu pod
słońcem.
ROZDZIAA PITY
%7łycie zaczęło biec normalnym torem.
Przeróżne konsekwencje wichury powinny ją zmęczyć, ona
natomiast czuła się dziwnie zadowolona.
Tego popołudnia przyjęła normalną liczbę pacjentów. Pięcioro.
Potem przyszła Jill z Samem na wizytę kontrolną. Uderzenie
drzwiami w głowę nie miało żadnych poważnych następstw.
Zaprosiła Sama, by następnego dnia przyszedł pobawić się z
blizniaczkami.
- Jutro jest sobota. Przyjdz do nas na lunch - zwróciła
się do chłopca. - Możesz zostać, jak długo zechcesz. Jeśli
utrzyma się ładna pogoda, osiodłamy Buttona i będziecie
mogli sobie na nim pojezdzić.
- Jak wyjrzy słońce, od razu robi się inaczej - westchnęła jego
matka. - Czy jesteś pewna, że Sam nie będzie wam
przeszkadzał? - zapytała, zbierając rzeczy synka. - Zwłaszcza
podczas posiłków.
- Ani trochę - zapewniła ją Jennifer.
- Wczoraj widziałam camper na szosie. Czy doktor
Stephenson już wyjechał?
- Nie. Camper został zabrany przez człowieka z wypo-
życzalni.
- Rozumiem, że doktor Stephenson zostanie tu przez
jakiś czas - zadumała się Jill.
- Niekoniecznie. W każdej chwili może pojechać auto
busem. Szkoda płacić sto dolarów dziennie za camper, z któ-
rego się nie korzysta.
- Jasne. - Jill podejrzanie się ociągała. - Podobno był
poważnie chory.
- Owszem. Dopiero za jakiś czas stanie na nogi.
- Słyszałam, że to kolega ze studiów. - Rzuciła Jennifer
uważne spojrzenie
- To prawda. - Nie ciągnęła tego wątku. Odbieranie
dzieci ze szkoły jest dla rodziców doskonałą okazją do wy
miany przeróżnych plotek. Jakimi informacjami podzieliła
się z nimi Saskia? Dzieci? Na jej szczęście Sam miał już
dosyć wizyty w gabinecie lekarskim.
- Na pewno macie o czym rozmawiać - drążyła Jill.
Jennifer skwitowała tę uwagę uśmiechem.
- Chodzmy już. Jestem głodny - nudził sześciolatek.
- Do jutra, Sam. - Pożegnali się, a Jennifer ruszyła na
obchód szpitala.
Jill nawet nie wiedziała, ile racji było w jej stwierdzeniu, że
ona i Andrew muszą wyjaśnić sobie sporo spraw. Nawet
zawarli układ. Ale minęły już prawie dwa dni i nic z tego nie
wyszło. Andrew część czasu spędzał poza łóżkiem, ale zawsze
w otoczeniu dzieciaków. Zwłaszcza blizniaczek. Kilkanaście
razy obejrzał ich zdjęcie w gazecie, musiał wysłuchać ich prac
domowych oraz podziwiać Zippy'ego, teriera.
Przy okazji został zasypany kartami z życzeniami szybkiego
powrotu do zdrowia, do czego potrzebny był klej, tekturki,
makaron muszelki i farby plakatowe. Czas po kolacji upłynął
dorosłym na szorowaniu Angusa i Zippy'ego.
Gdy dzieci w końcu położyły się spać, Andrew też już zniknął.
Nie wydawał się zmartwiony brakiem własnego środka
lokomocji. Zaproponował, że przeniesie się do domku drwala
lub do motelu, ale Jennifer oświadczyła, że jest jej bardzo
dobrze w sypialni blizniaczek. Nie pozwoli mu ruszyć się z
miejsca, dopóki nie stwierdzi istotnej poprawy.
- Nadal jesteś moim pacjentem - zauważyła. - Straci
łabym cały szacunek jako lekarz, gdybyś zasłabł na ulicy.
Albo w motelu.
- Jeszcze dzień albo dwa. Wkrótce stanę na nogi - oznajmił
swobodnym tonem.
- Zobaczymy.
Troska o stan pacjenta jest jej podstawowym obowiązkiem.
Była przekonana, że nie nastąpi to aż tak szybko. Cieszyło ją
ponadto, że to ona panuje nad sytuacją.
Pacjenci szpitalni też nie przysporzyli jej wielu kłopotów.
Ostatnim jej zadaniem tego dnia było wyprawienie do domu
Liz z dzieckiem. W końcu przyjechał po nie dumny ojciec,
Peter. Towarzyszyła im aż na parking.
- Do zobaczenia, mała Brooke. - Posłała noworodkowi
całusa. - Przez jakiś czas Suzanne codziennie będzie do was
przyjeżdżała, żeby sprawdzić, jak sobie radzicie. Dzwońcie,
jeśli coś was zaniepokoi. I odwiedzcie mnie, kiedy mała
skończy sześć tygodni - przypomniała im na pożegnanie.
Gdy samochód Petera wyjeżdżał z parkingu, na jego miejsce
zajechało inne, dobrze jej znane auto.
- Wcześnie wróciłeś - zauważyła, zwracając się do
Briana. - Sądziłam, że potrzymają cię dłużej na tej kardio-
logii. Mieli ci zrobić całą listę badań.
- Uwinęli się. Rentgen, EKG, echo, próba wysiłkowa
i badania krwi. Oraz konsultacja. Zaimponowali mi.
- Co orzekli?
- Jestem na dodatkowej liście do angiografii. Być może
trzeba będzie powtórzyć angioplastykę. Lub założyć mi
bypass.
- Skrzywił się. - Zdaje się, że oblałem testy wysiłkowe.
Ruszyli razem do wejścia.
- Jak długo byłeś na bieżni?
Nie kwapił się z odpowiedzią.
- Jak długo szedłeś?
- Dziewięćdziesiąt sekund.
- Dlaczego trzeba było przerwać?
- Zabrakło mi tchu.
- Z obniżeniem odcinka ST?
- Niewielkim. - Energicznie otworzył drzwi. - Króle
stwo za filiżankę herbaty! Co Ruby dzisiaj upiekła?
- Nie zmieniaj tematu. I tak przyślą mi kopię twoich
wyników. Ile wynosiło to obniżenie?
- Cztery milimetry. Może pięć.
Nic dodać, nic ująć. Dopływ krwi do serca Briana gwałtownie
maleje już przy minimalnym wysiłku.
- Powinieneś znalezć się na bardzo pilnej liście do koro-
narografii.
- Lista nie jest potrzebna. Za kilka tygodni mam mieć
wyznaczony termin. Nie spieszy mi się, żeby usłyszeć złe
wiadomości. A co tutaj?
- Spokojnie. Peter przed chwilą zabrał do domu Liz
z dzieckiem. Pacjenci hospitalizowani bez zmian, a w przy
chodni zadecydowałam, że pani Scallion należy zacząć po
dawać beta bloker.
- Biorę na siebie sprawdzenie jej poziomów glukozy. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • thierry.pev.pl
  •